Niezmiernie cieszę się, że to już koniec tego dnia.
Cieszę się, że dziś już nic się nie wydarzy. Może i nie do końca ten dzień był
taki zły, jednak podobnie jak większości ludzi i mi zdarza się lepiej zapamiętywać
te negatywne sytuacje niż te pozytywne. Na dziś to już jednak koniec. Czas na
jakieś podsumowanie?
Postaram
się utrzymać je w tonie pozytywnym (oczywiście!), ale przypominając coś sobie
trochę w to powątpiewam, niemniej spróbuję.
Na
konferencję weszłam zanim tak na dobrą sprawę się ona rozpoczęła. Oprócz mnie i
kilku dziewczyn z piątego roku polonistyki i paru referujących nie było na
dobrą sprawę nikogo. Pierwszy wykładał doktor habilitowany nauk medycznych z
łódzkiego Umedu. Jako, że tematem konferencji była uczta i ucztowanie
skoncentrował się on na treningu kulinarnym jako tym, który pomaga ludziom
chorym psychicznie (głównie na schizofrenię) powrócić do społeczeństwa.
Wykazywał także i o wiele bardziej ważniejsze kwestie takiej terapii. Nie chcę
się w to za bardzo zagłębiać, bo chciałabym napisać o czymś innym. Trudno
przecież, by taki temat nie pobudził do refleksji…
Doktor
jest zarówno psychologiem jak i praktykującym psychiatrą. Charakteryzował w
swoim przemówieniu, tak pokrótce, tą najczęstszą chorobę psychiczną. Zachorować
na nią może każdy w młodym wieku, a lekarstwa jeszcze na nią nie wymyślono.
Ludzi chorych przestaje interesować cokolwiek – ich życie, książki czy
cokolwiek innego. Do tego stopnia żyją drugim życiem, że nawet nie dbają o
swoją higienę osobistą. A to przecież wydawałoby się takie podstawowe i błahe…
Dowiedziałam
się także o ośrodkach, które pomagają takim ludziom wrócić do społeczeństwa.
Chorzy przychodzą tam na cały dzień i od podstaw uczą się wydzielania sobie
leków, gotowania, czasem rozwijają jakieś swoje pasje pod okiem instruktorów.
Pod okiem instruktora uczą się od nowa dbać o higienę osobistą. Wydaje się to
nie do pomyślenia…
Podawał
on także przykład jednej ze swoich podopiecznych. Kobiety, adiunkta na jednej z
największych uniwersytetów politechnicznych w Polsce. Zachorowała na
schizofrenię, przeszła leczenie i wróciła do pracy. Referujący mówił o tym z
taką dumą, że miał w tym udział. Kobieta wróciła jednak do pracy jako
sprzątaczka publicznej toalety… I jakby to teraz napisać. Przez schizofrenię od
adiunkta do cioci klozetowej… Nie chodzi o to, że nie szanuję osób, które
wykonują tego typu pracę. Już dawno zauważyłam, że nie wszyscy moi znajomi
mówią paniom sprzątającym to głupie „dzień dobry”. Tym razem jednak nie o tym.
Przecież
na taką chorobę może zachorować każdy. Co z tego, że inteligent z tytułem
doktora, skoro przy tej chorobie zamienia się w osobę niezdolną do życia. Taka
tragedia…
I
jest tak jak powiedział wykładowca Umedu – możemy nawet nie być świadomi, że
któraś z osób nas otaczających boryka się z tego typu chorobą psychiczną.
Jeszcze 60 lat temu to było niemożliwe. Dzisiejsza medycyna pozwala, choć w
pewnym stopniu, przywrócić samodzielność takim ludziom. Pozwala im funkcjonować
w świecie.
Co
by nie napisać, to naprawdę poruszające – smutne, szokujące, zmuszające do
refleksji. Na przykład ja – zaczęłam się teraz obawiać takiej choroby. Nie
chciałabym, by moje życie tak wyglądało. Wydaje mi się, że inteligencja, choć
nikła, niemniej w jakiejś formie u mnie występująca jest wszystkim co mam. Nie
chciałabym tego utracić. Nigdy.
Z
drugiej strony, jakkolwiek kuriozalnie to nie zabrzmi choroby psychiczne są
fascynujące, nie da się ich przecież w większości wytłumaczyć – dlaczego ta
osoba, jak zapobiegać, jak leczyć? To nie wyrostek, który można wyciąć, a nawet
jak się to zrobi źle to można jeszcze poprawić. To niewidzialna choroba
najważniejszego narządu – mózgu. To się rozpisałam na ten temat.
Niby
błaha tematyka konferencji naukowej – „Uczta i ucztowanie” a jak bardzo dający
do myślenia. Po referacie doktora nauk medycznych referowała
logopedka-dziennikarka – ciekawy referat o uczcie internetowej. Karmieniu się
resztkami z informacyjnego śmietnika, między jednym a drugim łykiem stygnącej
kawy. Mogłam niektóre jej zwroty sobie zapisać, miałabym czym błyszczeć.
Moment. Sama mogę je wymyśleć! Np. porozmawiajmy o Nietzchem (=niczem).
Drugim
było, jak zauważyła organizatorka konferencji niespotkane jeszcze nigdzie
ujęcie uczty. Uczy w samotności – jako uczty intelektualnej, relaksu w głupiej
wannie, filmu, nawet tego oglądanego w kinie, bo często wydaje ci się, że sam
jesteś na sali z postaciami na srebrnym ekranie.
A
może jeszcze jakieś zakończenie wpisu? Coś takiego by sprawiło, że pozostanie
on w pamięci. Hm. Ostatnio łapię się na tym, że za punkt wyjścia swoich analiz
wybieram fakt, jakoby wszystko co się dzieje, dzieje się z jakiejś przyczyny. I
chyba zaczynam się w tym gubić. A przecież nie zawsze tę przyczynę będę mogła dostrzec
od razu, nie zawsze przecież w ogóle ją odkryję. Muszę znaleźć sobie inne
filozoficzne podejście do życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz