piątek, 28 listopada 2014

mrok

     Jest we mnie mrok. Z każdym dniem coraz więcej. O ile więcej nie wiem. Wiem, że na pewno go nie ubywa. Czy chcę to zatrzymać? Czy potrafię? Czy to się opłaca? Gówno mnie obchodzą inni. Mam w dupie głodujące dzieci w Afryce, mam w dupie staruchów, mam w dupie bezdomnych i bezrobotnych. Chuj mnie obchodzi wasze życie? Mi jedynie zależy na mamie, tacie, rodzeństwie. To moja rodzina. To jest to, co się liczy. Żadna sprawiedliwość. Jej nie ma. Sprawiedliwość nie istnieje. Bóg wcale sprawiedliwy nie jest. Bóg jest masochistą, sprawia mu przyjemność patrzenie na ból i cierpienie. Jeśli ktoś się o nie prosił, bo ćpał, albo pił, a teraz umiera na wątrobę – jego wybór. Ale nikt z nas nie prosił o podpalenie, nikt z nas nie prosił o chorą babkę. Mam w dupie innych.
     Wyklarowała mi się pewna zasada, bardzo prosta do wprowadzenia w życie. Przejmowanie się tylko sobą (ja myśląc o sobie, mam na myśli swoją rodzinę – to nasza całość), robienie wszystkiego po swojemu, nie oczekiwanie niczego od nikogo i nie krzywdzenie innych. Piękne, prawda? Tylko kurwa dlaczego wszyscy ludzie tak nie myślą? Po chuj wojny, kontrola ludzi, przyjmowanie łapówek? Po chuj? Nie widzę wokół siebie dobrych ludzi. Widzę pasożyty, widzę płazy, prześlizgujące się po życiu. A reszty nie znam, bo co mnie obchodzi reszta? Nabrałam przekonania, że największym dobrem na jakie może się zdobyć człowiek jest niekrzywdzenie innych. Żadne zbieranie korków dla niepełnosprawnych dzieci, żadne wyjazdy „lekarzy bez granic”. Po co to? Ci ludzie, bez pomocy innych by dawno wyginęli. Selekcja naturalna, najsłabsze jednostki wyeliminowane, ewolucja nabiera pozytywnych konotacji. Ja bez dzisiejszej medycyny też byłabym martwa, po tych swoich przygodach z wyrostkiem robaczkowym. Ale co tam ja. Nigdy przecież nie przywiązywałam wielkiej wagi do swojego życia. Szkoda tylko, że nie okazuję tym, na których naprawdę mi zależy, tego o czym tu tak łatwo piszę. Ale nie potrafię. Czasem może zdobędę się na jakiś gest, ale… Do rodziców już dawno nie powiedziałam prostego „kocham was”. Okazać im to, chociażby przez większe zaangażowanie się nie potrafię. A przynajmniej nie potrafię się zaangażować na dłuższy czas.
     Przeczytałam powieść Zofii Urbanowskiej – „Księżniczka”. Może czasem rzeczywiście za bardzo tendencyjna, jednak takie najprostsze prawdy, prawdy pozytywistyczne i szlachetne potrafi przekazać, co z tego, że robi to w niezbyt wysublimowany sposób. Ważne, że książka tak na mnie działała, że co chwilę płakałam. Podziwiałam bohaterkę, jej hart ducha, jej oddanie rodzicom. Podziwiałam jej opiekunów, szlachetnych do szpiku kości, ludzi pracy, dokładnie takich jak moi rodzice. Gdybym przeczytała tę książkę jako nastolatka, być może coś by się zmieniło. A dziś, choć podziwiam tych bohaterów, to po prostu nie zdobyłabym się na taką postawę jaką oni przyjęli. To też ciekawe, ironiczne – brak na to słów, że pod koniec książki, gdy wszystko już się im zaczyna układać, jakiś skurwysyn w ramach zemsty podpala im magazyn ze wszystkimi nasionami, i do tego upada zakład, z którym współpracowali. Tracą wszystko. Zdobyli wiele od zera, a w jednej chwili za sprawą jakiegoś pierdolonego zwierzęcia wszystko się wali. Brzmi znajomo? Tak ryczałam, że może nawet siostrę obudziłam. To książka pozytywistyczna, tendencyjna. I choć zakończenie wydaje się naprawdę podnosić na duchu, że to nie ważne, że zrobimy to samo jeszcze raz i to jeszcze szybciej, bo wiemy i potrafimy więcej. Kogo stać na tak dojrzałą postawę? Mnie nie.
     Jedyne co potrafię to złościć się i wściekać. Co z tego, że nawet wiem, że to nie najmniejszego sensu. To zdaje się być jedynym co mogę. Ah, no i jeszcze zatracanie się w fikcji. W tym jestem niezmiernie dobra. Ale jestem tak wściekła, że do głowy mi przychodzi myśl Machiavellego – „trzeba być przeto lisem i lwem”. Skoro ta moja wspaniała teoria o nie krzywdzeniu innych nie działa w tym pieprzonym świecie, to dlaczego ja miałabym mieć jakieś skrupuły? Każdy bierze co chce, niezależnie od ceny.
     Nom, jak już pisałam – otacza mnie mrok.

sobota, 8 listopada 2014

już nawet nie wiem czy chcę

     Jak niby mam mieć życie? Wciąż wegetuję. Z jednego dnia na drugi. Nawet studiom nie poświęcam tyle uwagi, co zwykle. Odpuszczam sobie. Żyję serialem. Tym razem wróciłam do „90 210”. Ok., często przypomina mi to „Modę na sukces”, każdy śpi z każdym (no prawie). Ale przynajmniej mają w sobie jakieś emocje, coś ich otacza. A ja? Wciąż sama. Sama ze sobą. Chyba coraz mroczniejsza, tak mi się czasem wydaje. Ja po prostu… Sama nie wiem. Powinnam się ogarnąć. Szkoda tylko, że mi się nie chce. I już nawet nie wiem czy jest po co się ogarniać. Zbudowałam wokół siebie mur, zarówno dosłownie jak i w przenośni. Czy mam dla siebie nadzieję?
     Nie wiem co mogłabym, co powinnam zrobić, by ktoś mi tak zaśpiewał:

Zapraszam!