sobota, 6 października 2012

Działanie;)



Działam i to jest ważne. Czytam, piszę notatki, segreguję materiały. Sprzątam w sklepie, zmywam. Chcę iść z Adamem i Anetą do biblioteki, planuję z Angelą iść do kina, jechać do Krakowa na Targi Książki. I to jest dobre.
                Założyłam znów sobie konto na twoo.com. Zastanawiam się po co? Dawno nie wchodziłam na czaterię, mam jakąś awarię Javy, reinstalacja wcale nie pomaga. Nawet wróciłam do pisania smsów na funskanie, więc chyba zależy mi na poznaniu kogoś, eh.
                Udało mi się wreszcie w czwartek porozmawiać z Gosią, miło jest wiedzieć, że pomimo braku jakiegoś stałego kontaktu jest ona osobą, z którą naprawdę mogę porozmawiać. Ważna rzecz;).
                W piątek miałam Dzień Rektorski, na inaugurację się nie wybrałam – 1. nie miałam ochoty, 2. jestem trochę przeziębiona, 3. jedna inauguracja pierwszego roku na UŁ mi wystarczyJ. Dzień spędziłam w sklepie, posprzątałam lady, zamiotłam. Zaczęłam oglądać „Listy do M.”, dzisiaj obejrzałam rozwinięcie filmu, zostało mi więc tylko zakończenie;D.
                Słucham RMF.fm – dowiedziałam się, że trzydzieści lat temu została wyprodukowana pierwsza płyta kompaktowa. Ah, technologia. Tak sobie myślę, że roczniki 80 i 90, to świadkowie totalnego przeskoku pod względem technicznym. No przecież dajcie spokój. Z jak wielkich monitorów korzystało się ok. 2000 roku? A teraz? Komórka ma wyższe parametry niż niejeden z pierwszych modeli komputerów. Tyleż piękne, co przerażające. Piękne – bo do tego jest zdolny człowiek, przerażające, bo co się stanie gdy maszyny zaczną samodzielnie myśleć? Niemożliwe? stol lat temu nikt nie słyszał o mp3, więc wydaje mi się, że wszystko jest możliwe.
                Nie mogę się zbytnio skupić, jest 17.03, a ja napisałam tylko tyle. Eh, ok. Przepiszę swoje notki pisane ręcznie do tego pliku i zabiorę się za notatki na staropolkę i oświeceniową. A tymczasem wciąż i wciąż klikam: replay:

Kasia Kowalska – Antidotum

                Dopisek 17.30: Wspominałam już chyba kiedyś o swoim takim dziwnym uczuciu – brak mi tchu, boli mnie serce… Mam czasem podobne uczucie, ale nie aż tak bardzo nasilone – jest mi po prostu nieprzyjemnie. Akurat w tej chwili na myśl o zajęciach – czuję spokój, bo wiem, że już coś przygotowałam, bo wiem, że za chwilę znów będę się przygotowywać. Ale czuję się tak na myśl, że mama jeszcze nie przelała pieniędzy za mieszkanie, bo po prostu ich nie ma. W każdym razie, nie pozwolę sobie już nigdy na dopuszczenie do takich uczuć, jeśli tylko będzie to coś na co mam wpływ.
                Mam nawet pomysł na pewną zachętę dla siebie, żeby pozostać tak zmotywowaną – mianowicie, jeśli zaliczę wszystkie przedmioty w pierwszej sesji zimowej, to pojadę do Zakopanego w ferie zimowe. No, to jest całkiem motywujące. Zabieram się więc do pracy. Z uśmiechem;).

sobota, 29 września 2012

Pochłonięta, przez to mało-ważne

Mogę napisać, bo jest to zgodne z prawdą, że większość rzeczy z mieszkania już rozpakowałam, poukładałam. Zostały mi tylko ciuchy, ale to zajmie mi większą ilość czasu, ze względu na konieczność zrobienia porządku w szafie, no i notatki. Trochę tych kartek się uzbierało, teraz je posegregować i pochować w odpowiednie teczki.
Znów się zatrzymałam nad klawiaturą, to jest to, że chciałoby się pisać, ale najzwyczajniej w świecie nie ma o czym.
Mało-ważne. Gdy wsiadałam do samochodu wczoraj wieczorem, by wyjechać z Łodzi, zaczęłam się śmiać, pewnie nie tylko mi się to zdarzyło - idealnie dopasowana piosenka, która leciała w tamtej chwili w radiu - "I'm coming home" by Diddy and Dirty Money.
Lot of fights, lot of scars, lot of bottles
Lot of cars, lot of ups, lot of downs
Made it back, lost my dog (I miss you BIG)
And here I stand, a better man! (a better man)
Thank you Lord (Thank you Lord)

Dom. To miejsce, gdzie czujesz się najsilniejszy. Niby tak. Ale czy ta siła ma się wyrażać w krzykach? Mamy do ciebie i twoich do mamy?
Boję się tego, co powiedzą znajomi, rodzina. Nieudacznica - zawaliła pierwszy rok, i to, olaboga, polonistyki. Dajcie spokój.
Muszę zacząć zakładać rano skarpetki, już nie jest tak ciepło jak w wakacje.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Nad jeziorem...

***
Trzynasta notka była pechowa? Koniec kwietnia... Dajcie spokój, śmiechu warte. Niemniej staram się, zamiast zakładać kolejnego bloga - od nowa, od nowa i od nowa... Pamiętam o tej porażce. Bo porażka nie jest przeciwieństwem sukcesu, przeciwieństwem sukcesu jest przeciętność. To jedna z prawd którą ostatnio odkryłam. Piszę książkę. Ostatnio ogólnie dużo piszę. Książka wymaga więcej, ale po prostu ciężko mi rezygnować z publikowania całkowicie. Dlatego postanowiłam wrzucać to swoje pomniejsze twory. Na dziś wyśniona scena nad jeziorem. Oczywiście, to dłuższa historia, kiedyś opowiem ją całą. Ale póki co, mam ochotę na piękne zakończenie, będące pięknym początkiem życia dwojga ludzi. Ot, tak inaczej.
***
                Obserwowałam z daleka grupę znajomych. Z uśmiechem patrzyłam jak Sebastian z nadmierną gestykulacją, co było normalne jeśli o niego chodzi, coś tłumaczy znajomym. Ja wiedziałam co. Zaśmiałam się gdy zamachał ręką do kogoś kto stał po przeciwnej niż ja stronie parkingu. Po chwili podszedł do grupy Rafał, wzięli się pod ręce z Sebastianem. Wiedziałam, że jego przyjaciele będą potrzebowali trochę czasu na przełknięcie tematu, ale ja byłam dobrej myśli. Dlaczego mieliby się od niego odwrócić? Spojrzałam w niebo i westchnęłam, objęłam się ramionami, wieczór stawał się chłodny – zbliżał się koniec wakacji. Usłyszałam śmiech w grupie od której przed chwilą oderwałam wzrok, Jacek jak zwykle znalazł sposób na rozładowanie atmosfery. Czułabym się niezręcznie gdybym do nich teraz podeszła. Skierowałam się więc w stronę jeziora. Musiałam się przejść.
                Zbliżała się 21. I pełnia także, niebo wyglądało magicznie, księżyc dawał akurat tyle światła bym mogła dostrzec czy znajduje się jakaś przeszkoda na alejce, którą podążałam. Rozmyślałam o tych ostatnich dwóch miesiącach. Gdy uświadomiłam sobie, że to koniec mojej przygody, zrobiło mi się jeszcze bardziej zimno, jeszcze mocniej objęłam się rękami. Westchnęłam patrząc w księżyc. To był taki piękny sen… Ale rzeczywistość nie pozwoliła o sobie zapomnieć, prawie bym się przewróciła, gdyby nie ramię które mnie podtrzymało i postawiło na nogi.
                Gdy zorientowałam się, że to ramię należy do Marcina, cofnęłam się o krok, cofnęłabym się o dwa, gdyby tylko nie przytrzymał mnie za rękę. Moja próba uwolnienia się, oczywiście nie zrobiła na nim wrażenia, przeciwnie, przyciągnął mnie do siebie, a drugą ręką objął mnie w talii. Byliśmy blisko  na tyle, że już zapomniałam o tym, jak było mi zimno.
- Spójrz na mnie. – Potrząsnęłam głową, te oczy są zbyt niebezpieczne, mogą dostrzec za wiele. Nie poddał się, to nie w jego stylu. Przytrzymawszy dłonią moją brodę zmusił mnie bym spojrzała w górę, zamiast wpatrywać się w jego czarną koszulkę. – Więc to wszystko było grą.. – był wściekły.
- Ja w nic nie grałam, jedyne co zrobiłam, to pomogłam przyjacielowi. – przerwałam mu – A teraz daj mi wrócić do domu – mogłam się szarpać w nieskończoność, to i tak na nic.
- Oj, nie. Ta cała maskarada… - uśmiechnął się drwiąco – Powiedz… Sprawiało ci to przyjemność?
- Naprawdę nic nie rozumiesz… Skoro jesteś tak głupi… Nie zamierzam cię oświecać. – Wpatrywałam się w jego zmrużone oczy – Puść mnie. – Nie chciałam stracić nad sobą panowania, nie przy nim. Próbowałam zdjąć jego rękę ze swojej talii.
- Wiesz przecież, że jestem silniejszy – i drugą rękę przeniósł na moją talię – I zawsze chętnie posłucham kolejnych bajek…
- Odejdź. – zaczęłam rękoma uderzać w jego klatkę piersiową, te jego cholerne godziny na siłowni, w końcu przestałam się szarpać, spuściłam wzrok na swoje dłonie na jego koszulce. – Puść mnie… Proszę… - nie miałam siły z nim walczyć, o czym doskonale wiedział. – Wygrałeś swoją grę… Puść mnie… - cholerne łzy. Dlaczego w stresie nie mogę się śmiać, wrzeszczeć, nawet pocić się, zamiast płakać?
- Poddajesz się tak łatwo? To do ciebie niepodobne… - rozluźnił trochę uścisk.
- Wcale mnie nie znasz – nawet w głosie słychać było płacz.
- Płaczesz? – wreszcie zdjął ze mnie ręce, od razu rzuciłam się do ucieczki, ale w tych cholernych butach, to sobie można. Znów złapał mnie za rękę i oparł mnie o drzewo. Znów próbowałam się od niego uwolnić. Znów zmusił bym na niego spojrzała. W te czarne oczy. Przenikliwe spojrzenie Marcina uziemiło mnie, przestałam się szarpać. Nie spuszczając wzroku z moich oczu, zbliżył swoją twarz do mojej.
- Marcin…
- Kamila… - nie wiem, które z nas odezwało się pierwsze, czy to ważne?
Pocałował mnie, z początku niepewnie, jakby obawiał się mojej reakcji. Gdy wplotłam swoje palce w jego włosy, spełniając swoje marzenia, w odpowiedzi przyciągnął mnie do siebie bliżej. Nikt nigdy tak mnie nie całował, nigdy wcześniej tego, co czuję w tej chwili, nie czułam. W końcu po godzinie, pół godzinie, pięciu minutach? Odsunęliśmy się od siebie, wtuliłam się w to silne ramię.
- Chodźmy, bo przemarzniesz. – w jego głosie słychać było uśmiech – Ogłaszamy rozejm?
- Myślę, że tak. – zaśmiałam się. Noc była taka piękna.
***


niedziela, 22 kwietnia 2012

A co jest w tym najlepsze? 3 kg mniej!


niedziela, 22 kwietnia 2012 godz. 22.00

 

3 kg mniej. Ah. To dopiero nowina;). Ale jestem jednak bardzo zmęczona. W czwartek, piątek no i sobotę nie biegałam. I tak w domu mam o wiele krótszy kawałek – jakoś lepiej biega mi się w Łodzi – co z tego, że więcej ludzi, jak nikt mnie nie zna? Lepsze oświetlenie. No i jakoś po prostu lepiej. Ale później to będę chociaż wychodziła wieczorem po to by się przejść, ot tak;). Odkąd biegam chyba jeszcze nie przestały mnie boleć mięśnie. Ale to właśnie jak na tym JPG-u. Pot, zmęczenie – to daje efekty, ale nie łzy. Nie łzy. Trzeba tylko o tym pamiętać;). A ja teraz, choć pewnie o tym już pisałam. Nie analizuję tego zmęczenia, że to nic nie warto itd. Po prostu wieczorem wychodzę z mieszkania i sobie maszeruję w kierunku marzeń. Co prawda, za dnia mogłabym się wykazywać większą samodyscypliną, tzn. mniej jeść, ale wszystko przede mną, prawda? Nie będę się łamać. Powoli, małymi kroczkami – przed siebie. Oto mój cel. A to że go realizuję? Ah, sprawia wielką radość i satysfakcję. To wcale niełatwe. Jednak sobie radzę;).
Will Young - Evergreen

Zapraszam!