piątek, 31 maja 2013

To tylko alergia... na życie...



                „Alergia… na życie”…  Jakoś mi tak utkwiły w głowie te słowa Agaty z „Na dobre i na złe”. Nie czuję się dobrze sama ze sobą. Standardowa wiosenna deprecha, huh? Powinnam dać sobie spokój z tymi czarnymi myślami. Odciąć się od nich, nastawić się na same pozytywy. Tylko problem w tym, że tak łatwo jest się poddać wszechogarniającej szarości, to nie wymaga wysiłku. Uśmiech już tak. Pozytywne nastawienie wymaga wiele. A może tylko tak mi się wydaje?
                Czuję się dokładnie tak jak w piosence Comy – Spadam, którą dzisiaj przypadkowo znalazłam na yt. Może nie ma mnie? Może to sen? Bo śmierć, to chyba jeszcze nie. Nie, śmierć jeszcze nie. Ześlizguję się w tej rzeczywistości, nie mam czego się chwycić. Nie widzę żadnej pomocnej dłoni. Jestem sama. Rozglądam się i nie widzę za wiele, spadam.
                Jak się odnaleźć? Jak sobie pomóc? Czy wyrwę się z tego? Czy dam sobie radę? Co mnie czeka? Czy będzie dobrze? Kto mi odpowie na te pytania?
                Utknęłam w plątaninie swoich emocji. A może już nie czuję nic, skoro nie mogę tego określić? Może już jest dla mnie za późno? Gdzie ja jestem, co się ze mną dzieje? Tak, wgłębiam się w swój stan, choć wiem, że jest to kompletnie bezcelowe, bezsensowne i i tak nic mi to nie da. Poza ewentualnymi kolejnymi zapisanymi akapitami w tym roku.
                Chcę mieć więcej niż mam. Za to co mam, jestem wdzięczna. Za rodzinę, za zdrowie, za muzykę. Muzyka, „magia większa od wszystkiego co my tu robimy” (tu akurat J.K. Rowling miała rację). A może chce za dużo? Może za bardzo się przejmuję?
                Właśnie, spokój. To jest to, czego potrzebuję. Nie odetnę się od wszystkiego i wszystkich by go w sobie odnaleźć. Nie stać mnie na to. I dosłownie i w przenośni. A może to wszystko jest przenośnią? Jakąś parabolą, snem – którego nie rozumiem i nawet nie chciałabym zrozumieć. Czuję, że spadam i jestem z tym sama, nie radzę sobie.  Czy już zbliża się ziemia, o którą uderzę i może wreszcie się obudzę?
                Niedorzeczności, niewiara, niepewność, niepokój, niezrozumienie, nie…  Błagam o łaskę trwania, jeszcze… Spadam…

czwartek, 30 maja 2013

Inexcusably happy (I wish)...



Wow, już drugi dzień siadam do wpisu po prysznicu i znów piszę ten tekst w łóżku. Nowa jakaś tradycja? Może nowy nawyk? Tak, tak, dwudniowy nawyk.
                Dziś święto Bożego Ciała. A ja do Kościoła nie poszłam. Na wielkie szczęście uniknęłam tej męczarni. Choć myślę, że dziś tata mi odpuścił ze względu na tę całą sytuację związaną z naszymi księżmi. Nie będę się na ten temat rozpisywać, po co mam to pamiętać? W każdym razie okazało się, że ksiądz to nie człowiek. Ksiądz to jakaś osobna kategoria, uważająca się za wyższą jednostkę, a to jest gówno prawda. Ok.
                Za to dziś nieźle dopadało, nawet drobny grad walił w okna. Niebo było prawie żółte. W czasie tej burzy posiedziałam trochę z rodzinką na dole.
                Dzień minął mi szybko. Mogę się nawet cieszyć, bo zrobiłam kilka rzeczy.  Napisałam część referatu na literaturę powszechną, przeczytałam lekturę o której piszę (raptem 30 stron dramatu, niezły wysiłek), ale przecież jeszcze przeczytałam jakieś dwadzieścia rozdziałów drugiej części „Anny Kareniny” Lwa Tołstoja no i umyłam podłogę w kuchni. Wielki sukces.
                Tołstoj w jednym z tych rozdziałów opisując Annę użył ciekawego określenia. Nazwał ją bowiem „niewybaczalnie szczęśliwą”. Zastanawiam się dzisiaj co to może znaczyć. Anna porzuciła męża, synka, a mimo to nie potrafiła się nie cieszyć życiem, nie potrafiła nie być szczęśliwą z Wrońskim. Ona chociaż miała wybór. A ja?
                Pisałam już chyba o tym, że teraz jestem jakby pod wpływem „Na dobre i na złe”, szukałam dzisiaj trochę informacji na temat Agaty i jej męża-prześladowcy. To jest coś niesamowitego. Wyzwalać u kogoś takie emocje, nawet specjalnie się o to nie starając. Chciałabym tak.
Bo Bruce – Alive.

środa, 29 maja 2013

Between fiction and reality...

Wiem, że dziś będzie to krótki wpis. Właściwie wpadłam na to już pod prysznicem - tak, dzisiaj wyjątkowo piszę już po kąpieli, i to jeszcze siedząc w piżamie na łóżku z laptopem na kolanach. Będzie krótki z kilku powodów - nic niezwykłego się dzisiaj nie wydarzyło, jestem zmęczona no i korzystam z baterii na laptopie, więc siłą rzeczy mój czas pisania jest dość ograniczony. 
Zajęcia z doktor A. były bardzo ciekawe, co prawda jestem trochę rozczarowana, bo nic nie pisałyśmy, jednak sporo ciekawych rzeczy dowiedziałam się o jej osobie. Życiorys niemalże jak z filmu. Może pani doktor sobie nie zdaje z tego sprawy, jednak ja widzę u niej wszelkie "objawy" tego, jak pozytywne myślenie może odmienić życie, może tym życiem pokierować we właściwy sposób. Prawo przyciągania działa, to nie jest żadna czarna magia, tylko zwyczajna prawda - jak prawo grawitacji. To, o czym myślisz, staje się rzeczywistością. Nic więcej. 
A ja myślę o wielu rzeczach. Często są to te, niezwiązane wcale z moim życiem, a z życiem fikcyjnych bohaterów. Za mało jestem obecna w swojej rzeczywistości. Zdaje mi się, że stąpam po ziemi, ale wcale tak nie jest. Chciałabym się wyrwać z tego stanu, tylko nie bardzo potrafię. A może nawet wcale tego nie chcę? Życie wydaje się być za trudne, za bardzo ode mnie wymagające. A fikcja? Fikcja wymaga jedynie mojej obecności, nie muszę nic robić by ją kształtować, bo ona wcale nie zależy ode mnie. A więc może boję się tej odpowiedzialności? Tego, że moje życie zależy ode mnie, a nie od narzuconego z góry widzimisię reżysera? Utknęłam między fikcją a rzeczywistością, tak wygląda moja obecna prawda. 
I tak myślę, na co komu psychologowie i psychiatrzy? Sama całkiem nieźle potrafię interpretować swoje zachowanie i innych osób też. Nikt nie musi mi niczego tłumaczyć, sama to rozumiem, a jeśli nie, to prędzej czy później to zrozumiem. 
Zastanawiałam się jak to jest, że przecież tyle razy myślę o Nim (z gimnazjum) i od kilku lat go nie widziałam? Mam tutaj na myśli sytuację z wczoraj, gdy trafiłam akurat do tej pani, która zna moi rodziców i która akurat wczoraj o nich myślała. Prawo przyciągania jako żywo. A ja może tyle z nim nie rozmawiałam, tyle czasu go nie widziałam, dlatego że, myślę nie tyle o nim, co o swoim jego wyobrażeniu. Na pewno tak jest. Przecież już doszłam do tego wniosku, że nie tyle tęsknię za nim, co za swoim wyobrażeniem jego osoby. Jak bardzo jest to żałosne? 
Ah, tak. Miał to niby być krótki wpis. Oto proszę, co z niego wyszło. Eh. Kładę się spać, nie piszę więcej, bo przecież ciężko tak to robić bez światła. Dobrej nocy.

wtorek, 28 maja 2013

Nice, usual day



             (godz. 15.30)   Zatem jeszcze godzinke musze sobie poczekac na dworcu. Na gramatyke w koncu wcale nie poszlysmy z dziewczynami, za to wybralysmy sie na piwo. Pozytywnie, bo dlaczego nie? :) Czuje sie troche glupio teraz, wczesniej gdy planowo mialam isc na zajecia, spoznilabym sie na spotkanie z dziewczynami z samorzadu, a teraz, gdy nie poszlam musze sobie jakos ten czas zorganizowac. Bylam i w banku, i przy bankomacie, wiec zostalo mi tylko czekanie. A czy jest lepsze miejsce do tego niz dworzec? A moj pociag do domu, wlasnie sobie wyjechal ze stacji...
Ciekawe o ktorej wroce do domu, po 18 czy po 20? Kurde, gdyby byla lepsza pogoda, nie siedzialabym na dworcu tylko wybrala sie do parku, czy na rynek. Jednak mimo wszystko na dzisiejszy deszcz nie zamierzam narzekac - dzieki temu nie biegalismy na wfie po dworze. Udal sie chlopak z mojego samorzadu, ktory sie spoznil i domagal sie biegow :D niezly dowcip.
W banku okazalo sie, ze trafilam na osobe, ktora juz miala kontakt z moja rodzina, a wczoraj nawet przyjechala w nasze strony. No prosze, swiat jest strasznie maly.
15.43. Posiedze na tym dworcu tak jeszcze z pol godziny, pozniej po drodze zajrze do ksiegarni. Jakos zleci mi ten czas, musi :). Dobrze, ze mam ze soba mp4, bez muzyki nie poradzilabym sobie dzisiaj. Kurcze, to juz nie tak duzo tego czasu. Gdy myslalam o tym po 7, bylo to 10 godzin, teraz raptem niecala godzina. Moze zostane chwile dluzej i zobacze jak odjezdza kolejny pociag w moja strone? Oki, bez przeginki.
A wiec kolejny raz uciekam - w seriale, muzyke, w pisanie. Naprawde co ze mna jest nie tak? Dzisiaj o malo nie poszlam od razu na dworzec, zamiast na piwo z dziewczynami.  Szlam wolniej, one na mnie nie zaczekaly tylko od razu weszly do knajpy. Przez minute wahalam sie czy wchodzic za nimi. Izolowac sie jeszcze bardziej. W koncu weszlam, dla swietego spokoju.
Na tapete wrzucilam sobie grafike z tekstem 'Do more than just exist'. Szkoda tylko, ze nie bardzo znam odpowiedz na to, jak to zrobic.
Prawie punkt 16. Nie jest tak zle z tym czasem. Pisze, slucham muzyki, rozgladam sie po dworcu - a co jak co, ale tutaj jest calkiem niezle pole do obserwacji - nieustajacy ruch, choc, co prawda, nie tak bardzo nasilony jak w Warszawie. Wlasnie, przeciez czlowiek nie jest przyzwyczajony tylko do siedzenia, bezruchu. Gdyby tak bylo, to dalej mieszkalibysmy w lepiankach, czy jaskiniach nawet, utknelibysmy w ludzkosciowym niemowlectwie na zawsze. Przyzwyczajeni do ruchu, stawiajac sobie wymagania pchamy do przodu nie tylko siebie, ale i caly swiat.
Jak gornolotnie. Czuje sie troche tak, jakbym praktykowala ekspresywne pisanie - nie za bardzo zastanawiam sie nad tym co mysle, a wszystkie te mysli wklepuje w swoj telefon. Ok, a co dalej? Widze, ze przestalo padac, wiec do restauracji mam nadzieje dotrzec nie bardziej przemoczona niz teraz :D.
Rozgladam sie, tylko po co? Skoro nic nie ma sensu.
Korzystalam w telefonie z internetu tak intensywnie, ze nie zorientowalam sie, ze wykorzystalam pakiet i mam jakies 40 zl straty na koncie. Wkurzylam sie.
Do tego widze, ze powoli wyczerpuje baterie w telefonie. Wiec koncze te dzisiejsze swoje grafomanskie akapity. Do wieczora.
                No i minął ten dzień. Z dziewczynami w restauracji bawiłam się dobrze. Dobre jedzenie, dobre piwo, dobre towarzystwo – czego chcieć więcej? ;) Wyszłam wcześniej – po to by zdążyć na pociąg 18.30. Wskoczyłam do niego bez kupowania biletu i doszłam tylko do jednego wniosku – nigdy więcej już nie będę narzekać na to, że konduktor nie sprawdza biletu, gdy ja go akurat sobie kupię (chodzi o jednorazowy, nie miesięczny;)). Nigdy więcej takich negatywnych emocji z tym związanych, nie wiedziałam, że aż tak bardzo mogę przeżywać jazdę na gapę. Żeby czasem nie było bilet jednak kupiłam – od następnej stacji, trafiłam na dobrego konduktora, któremu posyłam swoje pozytywne myśli;).
                Co do tej kasy w telefonie – nie wiem jakim cudem, znów mam taką kwotę, jaką powinnam była mieć. Ok., zmykam się myć i idę spać. A jutro warsztaty z creative writing, mała wizyta w bibliotece, spotkanie w banku i powrót do domu. Ah tak, jeszcze idę odrabiać wf z A…

poniedziałek, 27 maja 2013

Amazing day!



godz.13.00

Cóż, nie myślałam, że będę tak dzisiaj pisać na raty. Jednak jeśli mam do tego powód, to dlaczego mam tego nie robić? To mój pierwszy wpis prowadzony od razu na skydrivie, jestem właśnie w swojej uczelnianej czytelni. To takie wygodne, nie musieć niczego kopiować i wklejać, nie mieć przy sobie żadnego pendrive'a, bo wystarczy tylko dostęp do internetu i mam tutaj zachowane wszystkie swoje myśli.
Tylko dlaczego piszę? Przecież to wszystko mogłabym zrobić w domu. Piszę teraz po to, by zwyczajnie zabić czas. Najpierw C. śni mi się w weekend, a dzisiaj go spotykam i prosi mnie bym przyszła na spotkanie z politykiem, które on organizuje. A więc wsiąkłam na tej uczelni. Mam tylko nadzieję, że uda mi się wyjść na tyle wcześnie, by zdążyć na busa, choć może temat spotkania mnie zainteresuje? Ok, temat może nie, ale może osoba, która ma o nim opowiadać? Dlaczego mam nie zobaczyć, zakręcić się i z czegoś skorzystać. Tak, jestem tak naiwna, że patrzę na to w tych kategoriach.
Kurczę, tak patrzę na to zdjęcie, które wrzuciłam do tego pliku, i wow. Jest jakiś dowód na to, bardziej namacalny niż tekst, że to wcale nie był sen, że to była rzeczywistość. Udało mi się spędzić z tymi ludźmi trzy dni przy intensywnej pracy. Tak, trudno mi w to uwierzyć, szczególnie, że moje kolejne wpisy, moje kolejne dni w najmniejszym stopniu go nie przypominają. Myślę jednak, że warto żyć, choćby dla tych chwil. Jestem tak zdesperowana, że nawet w takich małych promykach dostrzegam sens, dobrze, że zachowuję te myśli tylko dla siebie. Liczy się przecież to, co inni o tobie myślą, prawda?
Nie wiem co robić. Boję się jutrzejszego kolokwium z gramatyki. Wiem, że strach byłby o wiele mniejszy, gdybym przez ten weekend przyłożyła się do nauki, zamiast fascynować się kolejną parą serialowych bohaterów. Tylko co mi da robienie sobie wyrzutów? Zresztą, nawet nie chcę tego robić, bo uważam, że potrzebowałam takiego oderwania.
Ostatnio, co prawda, potrzebuję często się oderwać od rzeczywistości. Być może za często. Nie wiem już czy to ja oczekuję za dużo od życia i znajduję to tylko w fikcji, czy to po prostu ta fikcja jest o tyle razy lepsza od życia? Niezły problem, Karo. Wiem co to powoduje. Moja obsesja na punkcie braku miłości. I nie chodzi tu o tę rodzinną, bo ta ostatnio dobrze się układa, wbrew pozorom.
Chce mi się śmiać, gdy przypomnę sobie swoje wpisy sprzed kilku lat, już nie będę przecież szukać ich fragmentów. Pisałam wtedy, że miłość tylko przeszkadza w realizacji celów, a wtedy, przed maturą, miałam je przecież takie ambitne. UWr, dziennikarstwo. I co? Nie mam ani indeksu UWr ani miłości. Nie będę jednak pisać, że przegrałam, bo wcale tak nie jest. Jeśli chodzi o uczelnię, wygrałam. Teraz tylko nie mogę tego stracić. A jeśli chodzi o miłość, muszę czekać, co innego mi pozostało?
Po 10.00 wrzuciłam na fb tekst - "a co jeśli przyzwyczajenie byłoby lepsze?". Właśnie, co wtedy? Bycie w związku dla wygodny,  z samego sentymentu czy takie nic, które mam teraz?
Hm, zapisałam prawie stronę a4. W jakieś 15 minut, niezły wynik jak dlamnie. Wydaje mi się także, że te słowa są jakieś inne, te akapity. Czy to wina czytelnianej atmosfery? Możliwe. Albo może muzyka, której słucham przez mp4? Ironio, kochana - właśnie w losowym wybieraniu utworów trafiła mi do ucha - interpretacja utworu Mickiewicza - "Niepewność" - Michała Żebrowskiego i jakieś Katarzyny. A ja nawet nie czuję takiej niepewności.
Ok, może coś o tym jak mi minął dzień? Całkiem spokojnie i miło. To, że zobaczyłam to zdjęcie tuż po obudzeniu wprawiło mnie właśnie w taki nastrój, jakiego potrzebowałam. A później, gdy szłam na stację minęła mnie ciężarówka z logiem harnasia na tyle i sympatycznym "Hej!". A więc, dlaczego miałby to być nie taki dobry dzień? Co prawda kolokwium z łaciny nie zaliczyłam, ale zajęcia były sympatyczne i minęły całkiem szybko. Półtorej godziny przerwy również szybko przeszło - ze słuchawkami na uszach i ustawionym replay na "All Alone" Davida Owoda nie mogło być inaczej. Jak ja kocham muzykę.
Wykład z historii mediów nie wlekł się aż tak bardzo jak zazwyczaj, przynajmniej mi. Czasem wydaje mi się, że jestem naprawdę jedyną osobą na sali, która wie o czym mówi pan doktor.  Jak widać, jestem skromna. Mam na przyszłe zajęcia do przygotowania referat o Andym Warholu, właściwie to nawet wpisałam jego nazwisko w google, by upewnić się o pisownię jego nazwiska - było dobrze;). Wow, imponująca ilość informacji o nim znajduje się na polskiej wikipedii. Tak w ogóle, to chyba nie ma osoby, która nie kojarzyłaby jego prac. Naprawdę.
Ja natomiast popisałam się swoją wiedzą z UŁ literatury najnowszej na której omawialiśmy III obieg, artziny, fanziny i twórczość Pilcha i Gretkowskiej. Oczywiście jak na mnie przystało, wyleciały mi wtedy tytuły tych autorów, które omawialiśmy na zajęciach. W każdym razie dobrze jest. Pan doktor stwierdził coś w guście, że mnie lubi, czy coś. No pewnie, jeśli mam z kimś o czym rozmawiać, to rozmawiam, nie ograniczam się;).
Zostało mi jeszcze jakieś pół godziny do tego spotkania. Ok, teraz jakieś 20. 13.38. Kto by pomyślał? A miałam tu sobie przyjść i poszukać informacji na referaty, które trzeba będzie pooddawać. A siedzę i piszę.
Na fb jest taka strona "... z humana". Wrzucają całkiem zabawne grafiki, jednak w weekend admin strony zapytał się, co na to fani, gdyby zaczęli wrzucać trochę grafik z usuniętego niedawno profilu "Ocieplanie wizerunku Adolfa Hitlera". Dałam pierwszy komentarz, że ja tam nie mam dystansu do tego typu humoru, prawie 20 osób polubiło mój komentarz. A więc nie jest z nami jeszcze tak źle, by akceptować całkowicie tego typu akcje. Mnie naprawdę nie śmieszą dowcipy o Hitlerze, o Żydach.
Ale teraz tak z jednej strony demokracja, wolność słowa. Z drugiej granice smaku, które przecież są, ale czy one powinny być jakoś regulowane prawnie, czy może pozostawione każdemu człowiekowi jako efekt przemyśleń? Na tyle w ludzkość (i polaków) nie wierzę, by potrafili tak się do tego odnieść. Chociaż to może ja się mylę, a inni mają rację?
                Zmykam na spotkanie.

godz. 19.33

                Wow. To jest właśnie siła myśli. Nie chciałam siedzieć na tym spotkaniu sama, i tak nie było. C., pytając mnie przed wykładem z historii czy mogłabym przyjść zapytał także, czy mogłabym kogoś przyprowadzić. No niestety – z nami czterema na roku? A do tego przecież znam dziewczyny, wiedziałam, że nie dadzą się namówić.  Jednak obiecałam, że pójdę. Dziewczyny były zdziwione tą moją rozmową z C.. Chyba niepotrzebnie wspominałam im o tym, że mi się śnił. A przecież to nic wielkiego. W każdym razie zapytałam dziewczyny, czy może któraś nie da się namówić. Niestety, miałam rację, żadna z koleżanek nie miała ochoty na kolejne takie spotkanie. To się zaśmiałam, że zadzwonię do K., naszego kolegi ze starszego roku i mi potowarzyszy. Haha, jak się zbulwersowały! ;D A de facto – K. był na tym spotkaniu, mało tego, przesiadł się do mnie i w ogóle.
                Oprócz niego siedziałam też razem z koleżanką, z którą znam się jeszcze z liceum – ona jest teraz na drugim roku innego kierunku, ale tego samego wydziału. Kupiła mi herbatę i tak sobie siedziałyśmy – ja pomiędzy właśnie nią i K.. Do tego w tym samym rzędzie usiadł chłopak, którego jeszcze imienia nie poznałam – ten, któremu tak często podawałam piwo na juwenaliowym biegu. Mojej koleżance bardzo on przypadł do gustu. No niestety, nie mogłam jej udzielić żadnych konkretnych informacji, nie wiem nawet z jakiego on jest kierunku.
                Spotkanie niestety się opóźniło, pan poseł utknął w korku (Polska). Za to, by jakoś nie marnować czasu kilka słów o gospodarce, budżecie naszego województwa powiedział pan z sejmiku, czy z jakiegoś innego urzędu (przykro mi, ale ciężko spamiętać nazwiska i funkcje osób dopiero co poznanych). W każdym razie, podobał mi się głos tego pana.
                Pan Poseł przybył chyba jakoś tak 14.20? A może 14.30? A ja wyszłam z uczelni przed 16. Czyli trwało to jakieś dwie godziny. Było to bardzo ciekawe. Na podatkach może nie do końca się znam, ale chociaż wtedy nie czułam się tak obco jak wtedy, gdy byłam na spotkaniu posłów lewicy z dziewczynami z roku. Naprawdę, teraz przyszło mi to dopiero do głowy, ale rzeczywiście z nimi jakoś tak siedziałam wyobcowana. A kiedy tak siedziałam między koleżanką G. a kolegą K., było to jakieś takie przyjemniejsze dla mnie doświadczenie. Do tego znajomy, z którym wymieniam te uśmiechy i powitania po juwenaliach. A przecież ta trójka ludzi mogła usiąść sobie gdziekolwiek, nie tam gdzie ja, prawda? :D
                I po raz drugi zaczynam 100 stronę – (jest teraz 21.00) dlatego, że wcześniej wyłączyli prąd i te dwa moje akapity się skasowały...  W każdym razie, wracam do opisywania końcówki tego dnia.
                Z uczelni wyszłam razem z G., która powinna była wrócić razem z rokiem na swoje zajęcia. Wtedy nie rozumiałam, dlaczego odprowadziła mnie aż do ulicy, ale później doszłam do wniosku, że liczyła po cichu na spotkanie tego mojego znajomego, który tak wpadł jej w oko. Niestety nie spotkała. Tylko ja zobaczyłam się jeszcze później z K. i się pożegnaliśmy.
                G. jest świetną dziewczyną, tyle chociaż, że się z nią zawsze pośmieję. Każda znajomość na początku jest dla ciebie niewiadomą, nigdy nie wiesz jak się ona rozwinie, kiedy się ona zakończy. Nie wiem dlaczego, ale gdy wracałam do domu busem pomyślałam o tym, co bym zrobiła, co bym powiedziała gdyby zadzwonił do mnie p.? Rozpłakałabym się, wkurzyła? Pewnie i to i to. Potrafię ekspresywnie okazać te emocje.
                Wyjechali po mnie rodzice, zrobiliśmy małe zakupy i przy okazji trochę im opowiedziałam o tym, czego się na spotkaniu dowiedziałam.
                Przypomniała mi się nasza szeptana rozmowa z G.. Tak to jest z tego typu spotkaniami, że omawiany temat w danym momencie może się zmienić o 180 stopni. Tak samo było i tym razem, trafiło na politykę prorodzinną. Okazało się (dla mnie), że średnia liczba dzieci przypadająca na małżeństwo to 1,3. Paradoksalnie ponad 2 razy większa jest liczba dzieci, które ludzie chcieli by mieć, gdyby nie obecne warunki ekonomiczne w Polsce – to dane z badań przeprowadzonych przez jakąś fundację. G. zapytała mnie, jaka jest liczba dzieci, którą ja chciałabym posiadać – oczywiście moja odpowiedź, bez wahani a to – 0. Trochę się zdziwiła;).
                To był naprawdę dobry dzień, cieszę się, że przeżyłam go tak, a nie inaczej. No chociaż, co prawda, do gramatyki dalej nie zajrzałam… Za to jutro po gramatyce wyklarowały mi się plany – idziemy z dziewczynami z samorządu do restauracji by wykorzystać ten kupon. Nie mogę się tego doczekać, być może zwolnię się z 10 minut zajęć, by zdążyć na czas, ale to tylko dodatkowy plus. A więc biorę się za siebie. Dam sobie radę na wfie, zaliczę kolokwium, poudzielam się na zajęciach i wybiorę się do restauracji. To jest plan na jutro;).

Zapraszam!