wtorek, 14 maja 2013

Outsider inside, happy day.


Tak to jest, gdy goni się za czymś, a mimo to nie można tego nawet nie tyle dostać, co odnaleźć. A niech tam.
                Dzisiejszy dzień – bardzo, bardzo udany, choć nie bardzo wierzyłam, w to, że taki miałby być. Pojechałam do miasta pociągiem przed 10, udałam się na spotkanie z pewną dyrektorką pewnego działu w pewnym banku, później odwiedziłam swoją przyszywaną babcię, ok. 15.00 stwierdziłam, że będę się już zbierać do domu, bo skoro nie dzwonią do mnie z Samorządu, to pewnie wcale mnie nie potrzebują. Oczywiście wyszłam od babci, ale udałam się na kampus, bo zadzwonił przewodniczący z tego drugiego wydziału i najzwyczajniej kazał mi się pojawić. Ok.
                Jakoś doczłapałam się na prawie drugi koniec miasta. Wiem już, jak czuł się Dan Humphrey gdy był na swojej pierwszej imprezie w domu należącym do elity. Outsider. To naprawdę to słowo. Czujesz, że tam nie pasujesz, choć może po części starasz się nadrobić to miną, rozglądasz się zafascynowana po otaczających cię ludziach, patrzysz na to jak wyglądają, jak się zachowują, słyszysz strzępki ich rozmów. A planowałam w razie czego wyłączyć telefon… Żałowałabym bardzo!
                Po jakimś czasie jednak moje nastawienie trochę się zmieniło, pojawiła się jedna osoba, druga, którą znałam i z którą potrafiłam rozmawiać. W końcu nie stałam sama, a pomiędzy ludźmi. Później zostałam zaangażowana do rozdawania piwa ludziom, startującym w „biegu straceńca” – po każdym okrążeniu musieli się zatrzymać i wypić plastikowy kubek piwa. Jednemu chłopakowi miałam okazję kilka razy podawać to piwo, zapamiętał mnie sobie, a jakże, chwalił się, że przebiegł już 10 okrążeń. Ciekawe czy będzie mnie pamiętać po tym, jak wytrzeźwieje.
                Przed biegiem jeszcze zdążyłam się napatrzeć na mecze piłki nożnej – zespół o fajnej nazwie – DENATURAT wygrał turniej i skrzynkę 24 piw Lecha, fundowanych przez knajpę. Sama także wypiłam piwo – jakoś mi się trafiło, dzięki koleżance z samorządu, gdybym chciała mogłabym i wypić więcej, czemu nie. Zostałam z nimi praktycznie do końca tych sportowych juwenaliów. Posprzątaliśmy śmieci, zabraliśmy wszystkie rzeczy do swojego samorządowego pokoju. A potem jakiś czas czekaliśmy na to, by schować część żywności do lodówki, na pizzę, którą zamówił przewodniczący mojego samorządu – została nas na koniec 4. Gdyby mi ktoś powiedział, jak się skończy ten dzień w mieście, nie uwierzyłabym. Choć chyba ostatnio często to sobie powtarzam.
                C. zapytał się mnie, czy zjem z nimi tę pizzę – gdy przytaknęłam, stwierdził, że akurat pasuje na  4 osoby. Wylądowaliśmy w jednym z pokoi akademika – który C. sobie zarezerwował i posiedzieliśmy chwilę. Pierwszy raz byłam w akademiku – szkoda, że nie mieliśmy ze sobą piwa :D. No tak, ale ja wracałam już do domu, natomiast inni wybierali się jeszcze na imprezę do klubu o 21, na rozpoczęcie juwenaliów. A ja niestety, tak, piszę niestety, choć brzmi to niewiarygodnie, nie mogłam. Nie miałabym czym wrócić do domu i poza tym, jakoś tak niespecjalnie byłam ubrana i w ogóle. Stwierdziłam jednak, że gdybym wcześniej o tym pomyślała poważnie, to poszłabym. Naprawdę poszłabym z nimi na tę imprezę, na godzinę czy dwie nawet, by zobaczyć jak to jest. Wyszło jak wyszło. Jutro odbiję to sobie na koncercie;).
                Ah właśnie, jutro. Wstaję o 6, muszę znaleźć jakieś ciuchy i w ogóle porozmawiać z babcią czy mogłaby mnie u siebie przenocować. Bo naprawdę chcę zostać jutro do końca. Niby mogłabym też wziąć ten pokój w akademiku, no ale nie wiem. Zobaczę. Nastawiam się póki co na pobyt u babci.
                Hm, chyba nie jest ze mną aż tak źle skoro potrafię się zasymilować z ludźmi. To było takie moje pierwsze spotkanie ze studenckim życiem. To wszystko jest naprawdę fajne, te pozytywne emocje, przyjacielska rywalizacja, wygłupy, docinki między jednym przewodniczącym a drugim. Ah, jak oni się nie znoszą! Rozrywka na całego po prostu.
                Więc pierwszy dzień juwenaliów za nami. Jutro najcięższy – od 8 do jakiejś 11 wieczorem na nogach. A nawet wcześniej skoro wstaję o 6. W ręku mam różową plakietkę z logiem mojego uniwersytetu i tytułem „ORGANIZATOR”. Ok., ale się nią nie nacieszę, jeśli jutro zaśpię.
                To był bardzo dobry dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam!