poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Nad jeziorem...

***
Trzynasta notka była pechowa? Koniec kwietnia... Dajcie spokój, śmiechu warte. Niemniej staram się, zamiast zakładać kolejnego bloga - od nowa, od nowa i od nowa... Pamiętam o tej porażce. Bo porażka nie jest przeciwieństwem sukcesu, przeciwieństwem sukcesu jest przeciętność. To jedna z prawd którą ostatnio odkryłam. Piszę książkę. Ostatnio ogólnie dużo piszę. Książka wymaga więcej, ale po prostu ciężko mi rezygnować z publikowania całkowicie. Dlatego postanowiłam wrzucać to swoje pomniejsze twory. Na dziś wyśniona scena nad jeziorem. Oczywiście, to dłuższa historia, kiedyś opowiem ją całą. Ale póki co, mam ochotę na piękne zakończenie, będące pięknym początkiem życia dwojga ludzi. Ot, tak inaczej.
***
                Obserwowałam z daleka grupę znajomych. Z uśmiechem patrzyłam jak Sebastian z nadmierną gestykulacją, co było normalne jeśli o niego chodzi, coś tłumaczy znajomym. Ja wiedziałam co. Zaśmiałam się gdy zamachał ręką do kogoś kto stał po przeciwnej niż ja stronie parkingu. Po chwili podszedł do grupy Rafał, wzięli się pod ręce z Sebastianem. Wiedziałam, że jego przyjaciele będą potrzebowali trochę czasu na przełknięcie tematu, ale ja byłam dobrej myśli. Dlaczego mieliby się od niego odwrócić? Spojrzałam w niebo i westchnęłam, objęłam się ramionami, wieczór stawał się chłodny – zbliżał się koniec wakacji. Usłyszałam śmiech w grupie od której przed chwilą oderwałam wzrok, Jacek jak zwykle znalazł sposób na rozładowanie atmosfery. Czułabym się niezręcznie gdybym do nich teraz podeszła. Skierowałam się więc w stronę jeziora. Musiałam się przejść.
                Zbliżała się 21. I pełnia także, niebo wyglądało magicznie, księżyc dawał akurat tyle światła bym mogła dostrzec czy znajduje się jakaś przeszkoda na alejce, którą podążałam. Rozmyślałam o tych ostatnich dwóch miesiącach. Gdy uświadomiłam sobie, że to koniec mojej przygody, zrobiło mi się jeszcze bardziej zimno, jeszcze mocniej objęłam się rękami. Westchnęłam patrząc w księżyc. To był taki piękny sen… Ale rzeczywistość nie pozwoliła o sobie zapomnieć, prawie bym się przewróciła, gdyby nie ramię które mnie podtrzymało i postawiło na nogi.
                Gdy zorientowałam się, że to ramię należy do Marcina, cofnęłam się o krok, cofnęłabym się o dwa, gdyby tylko nie przytrzymał mnie za rękę. Moja próba uwolnienia się, oczywiście nie zrobiła na nim wrażenia, przeciwnie, przyciągnął mnie do siebie, a drugą ręką objął mnie w talii. Byliśmy blisko  na tyle, że już zapomniałam o tym, jak było mi zimno.
- Spójrz na mnie. – Potrząsnęłam głową, te oczy są zbyt niebezpieczne, mogą dostrzec za wiele. Nie poddał się, to nie w jego stylu. Przytrzymawszy dłonią moją brodę zmusił mnie bym spojrzała w górę, zamiast wpatrywać się w jego czarną koszulkę. – Więc to wszystko było grą.. – był wściekły.
- Ja w nic nie grałam, jedyne co zrobiłam, to pomogłam przyjacielowi. – przerwałam mu – A teraz daj mi wrócić do domu – mogłam się szarpać w nieskończoność, to i tak na nic.
- Oj, nie. Ta cała maskarada… - uśmiechnął się drwiąco – Powiedz… Sprawiało ci to przyjemność?
- Naprawdę nic nie rozumiesz… Skoro jesteś tak głupi… Nie zamierzam cię oświecać. – Wpatrywałam się w jego zmrużone oczy – Puść mnie. – Nie chciałam stracić nad sobą panowania, nie przy nim. Próbowałam zdjąć jego rękę ze swojej talii.
- Wiesz przecież, że jestem silniejszy – i drugą rękę przeniósł na moją talię – I zawsze chętnie posłucham kolejnych bajek…
- Odejdź. – zaczęłam rękoma uderzać w jego klatkę piersiową, te jego cholerne godziny na siłowni, w końcu przestałam się szarpać, spuściłam wzrok na swoje dłonie na jego koszulce. – Puść mnie… Proszę… - nie miałam siły z nim walczyć, o czym doskonale wiedział. – Wygrałeś swoją grę… Puść mnie… - cholerne łzy. Dlaczego w stresie nie mogę się śmiać, wrzeszczeć, nawet pocić się, zamiast płakać?
- Poddajesz się tak łatwo? To do ciebie niepodobne… - rozluźnił trochę uścisk.
- Wcale mnie nie znasz – nawet w głosie słychać było płacz.
- Płaczesz? – wreszcie zdjął ze mnie ręce, od razu rzuciłam się do ucieczki, ale w tych cholernych butach, to sobie można. Znów złapał mnie za rękę i oparł mnie o drzewo. Znów próbowałam się od niego uwolnić. Znów zmusił bym na niego spojrzała. W te czarne oczy. Przenikliwe spojrzenie Marcina uziemiło mnie, przestałam się szarpać. Nie spuszczając wzroku z moich oczu, zbliżył swoją twarz do mojej.
- Marcin…
- Kamila… - nie wiem, które z nas odezwało się pierwsze, czy to ważne?
Pocałował mnie, z początku niepewnie, jakby obawiał się mojej reakcji. Gdy wplotłam swoje palce w jego włosy, spełniając swoje marzenia, w odpowiedzi przyciągnął mnie do siebie bliżej. Nikt nigdy tak mnie nie całował, nigdy wcześniej tego, co czuję w tej chwili, nie czułam. W końcu po godzinie, pół godzinie, pięciu minutach? Odsunęliśmy się od siebie, wtuliłam się w to silne ramię.
- Chodźmy, bo przemarzniesz. – w jego głosie słychać było uśmiech – Ogłaszamy rozejm?
- Myślę, że tak. – zaśmiałam się. Noc była taka piękna.
***


Zapraszam!