***
Trzynasta notka była pechowa? Koniec kwietnia... Dajcie spokój, śmiechu warte. Niemniej staram się, zamiast zakładać kolejnego bloga - od nowa, od nowa i od nowa... Pamiętam o tej porażce. Bo porażka nie jest przeciwieństwem sukcesu, przeciwieństwem sukcesu jest przeciętność. To jedna z prawd którą ostatnio odkryłam. Piszę książkę. Ostatnio ogólnie dużo piszę. Książka wymaga więcej, ale po prostu ciężko mi rezygnować z publikowania całkowicie. Dlatego postanowiłam wrzucać to swoje pomniejsze twory. Na dziś wyśniona scena nad jeziorem. Oczywiście, to dłuższa historia, kiedyś opowiem ją całą. Ale póki co, mam ochotę na piękne zakończenie, będące pięknym początkiem życia dwojga ludzi. Ot, tak inaczej.
***
Obserwowałam
z daleka grupę znajomych. Z uśmiechem patrzyłam jak Sebastian z nadmierną
gestykulacją, co było normalne jeśli o niego chodzi, coś tłumaczy znajomym. Ja
wiedziałam co. Zaśmiałam się gdy zamachał ręką do kogoś kto stał po przeciwnej
niż ja stronie parkingu. Po chwili podszedł do grupy Rafał, wzięli się pod ręce
z Sebastianem. Wiedziałam, że jego przyjaciele będą potrzebowali trochę czasu
na przełknięcie tematu, ale ja byłam dobrej myśli. Dlaczego mieliby się od
niego odwrócić? Spojrzałam w niebo i westchnęłam, objęłam się ramionami,
wieczór stawał się chłodny – zbliżał się koniec wakacji. Usłyszałam śmiech w
grupie od której przed chwilą oderwałam wzrok, Jacek jak zwykle znalazł sposób
na rozładowanie atmosfery. Czułabym się niezręcznie gdybym do nich teraz
podeszła. Skierowałam się więc w stronę jeziora. Musiałam się przejść.
Zbliżała
się 21. I pełnia także, niebo wyglądało magicznie, księżyc dawał akurat tyle
światła bym mogła dostrzec czy znajduje się jakaś przeszkoda na alejce, którą
podążałam. Rozmyślałam o tych ostatnich dwóch miesiącach. Gdy uświadomiłam
sobie, że to koniec mojej przygody, zrobiło mi się jeszcze bardziej zimno,
jeszcze mocniej objęłam się rękami. Westchnęłam patrząc w księżyc. To był taki
piękny sen… Ale rzeczywistość nie pozwoliła o sobie zapomnieć, prawie bym się
przewróciła, gdyby nie ramię które mnie podtrzymało i postawiło na nogi.
Gdy
zorientowałam się, że to ramię należy do Marcina, cofnęłam się o krok,
cofnęłabym się o dwa, gdyby tylko nie przytrzymał mnie za rękę. Moja próba
uwolnienia się, oczywiście nie zrobiła na nim wrażenia, przeciwnie, przyciągnął
mnie do siebie, a drugą ręką objął mnie w talii. Byliśmy blisko na tyle, że już zapomniałam o tym, jak było
mi zimno.
- Spójrz na mnie. – Potrząsnęłam głową, te oczy są zbyt
niebezpieczne, mogą dostrzec za wiele. Nie poddał się, to nie w jego stylu.
Przytrzymawszy dłonią moją brodę zmusił mnie bym spojrzała w górę, zamiast
wpatrywać się w jego czarną koszulkę. – Więc to wszystko było grą.. – był
wściekły.
- Ja w nic nie grałam, jedyne co zrobiłam, to pomogłam
przyjacielowi. – przerwałam mu – A teraz daj mi wrócić do domu – mogłam się
szarpać w nieskończoność, to i tak na nic.
- Oj, nie. Ta cała maskarada… - uśmiechnął się drwiąco –
Powiedz… Sprawiało ci to przyjemność?
- Naprawdę nic nie rozumiesz… Skoro jesteś tak głupi… Nie
zamierzam cię oświecać. – Wpatrywałam się w jego zmrużone oczy – Puść mnie. –
Nie chciałam stracić nad sobą panowania, nie przy nim. Próbowałam zdjąć jego
rękę ze swojej talii.
- Wiesz przecież, że jestem silniejszy – i drugą rękę
przeniósł na moją talię – I zawsze chętnie posłucham kolejnych bajek…
- Odejdź. – zaczęłam rękoma uderzać w jego klatkę
piersiową, te jego cholerne godziny na siłowni, w końcu przestałam się szarpać,
spuściłam wzrok na swoje dłonie na jego koszulce. – Puść mnie… Proszę… - nie
miałam siły z nim walczyć, o czym doskonale wiedział. – Wygrałeś swoją grę…
Puść mnie… - cholerne łzy. Dlaczego w stresie nie mogę się śmiać, wrzeszczeć,
nawet pocić się, zamiast płakać?
- Poddajesz się tak łatwo? To do ciebie niepodobne… -
rozluźnił trochę uścisk.
- Wcale mnie nie znasz – nawet w głosie słychać było
płacz.
- Płaczesz? – wreszcie zdjął ze mnie ręce, od razu
rzuciłam się do ucieczki, ale w tych cholernych butach, to sobie można. Znów
złapał mnie za rękę i oparł mnie o drzewo. Znów próbowałam się od niego
uwolnić. Znów zmusił bym na niego spojrzała. W te czarne oczy. Przenikliwe
spojrzenie Marcina uziemiło mnie, przestałam się szarpać. Nie spuszczając
wzroku z moich oczu, zbliżył swoją twarz do mojej.
- Marcin…
- Kamila… - nie wiem, które z nas odezwało się pierwsze,
czy to ważne?
Pocałował
mnie, z początku niepewnie, jakby obawiał się mojej reakcji. Gdy wplotłam swoje
palce w jego włosy, spełniając swoje marzenia, w odpowiedzi przyciągnął mnie do
siebie bliżej. Nikt nigdy tak mnie nie całował, nigdy wcześniej tego, co czuję
w tej chwili, nie czułam. W końcu po godzinie, pół godzinie, pięciu minutach?
Odsunęliśmy się od siebie, wtuliłam się w to silne ramię.
- Chodźmy, bo przemarzniesz. – w jego głosie słychać było
uśmiech – Ogłaszamy rozejm?
- Myślę, że tak. – zaśmiałam się. Noc była taka piękna.
***