Mogę napisać, że jestem z siebie dumna. Minęły już dwa
tygodnie odkąd codziennie ćwiczę. Raz tylko zdarzyło mi się odpuścić to sobie,
ale tak naprawdę sporo tego dnia chodziłam, więc to nie jest tak, że
zrezygnowałam z ruchu w ogóle, tego dnia. To są także dwa tygodnie odkąd
zaczęłam zwracać uwagę na planowanie i realizację swoich celów. Wyniki co
prawda nie są powalające z nóg, jestem jednak przekonana, że są o wiele lepsze
niż nie robienie nic – które było wcześniej moim udziałem.
Zrobienie
sobie takiej tabelki, uświadomiło mi, czego od siebie oczekuję. Pozwoliło
przestać udawać, że nie pamiętam o zbliżających się egzaminach. Pamiętam o tym,
by chociaż przez chwilę posłuchać, poczytać w języku angielskim. Albo poczytać
jakąś książkę. I to jest dobre.
Dziś
było całkiem spokojnie. Co prawda trudno mi było zwlec się z łóżka, niemniej
wstałam i tak wcześniej, niż wstałabym dwa tygodnie wcześniej. Słuchałam w
drodze na uczelnie audiobooków Briana Tracy’ego. Gdy wysiadłam z busa jakoś
specjalnie nie analizowałam tego, co słuchałam, ale idąc ulicami miasta
uśmiechałam się jak wariatka. Aż chyba dwie osoby się za mną obejrzały. A gdy
przypomniałam sobie, o tym, jak z koleżanką machałyśmy z autobusu ludziom
idącym chodnikiem, niemal roześmiałam się w głos. W tak dobrym nastroju weszłam
na uczelnię.
Wykład
z literatury powszechnej minął całkiem szybko, poetyka jeszcze szybciej – bo dostaliśmy
tylko tekst do opracowania na następne zajęcia. I musieliśmy czekać ponad
godzinę na kolejne zajęcia. Literatura romantyzmu – myślę, że będą to ciekawe
zajęcia. Na szczęście dostaliśmy już wymagania na egzamin i teksty, które
powinniśmy znać. Dzięki temu, mogę systematycznie i powoli opracować je sobie.
Już się na to cieszę. W końcu to romantyzm!
Wróciłam
do domu i miałam zrobić sobie power nap, jednak miałam jeszcze siły na
zamulanie przed laptopem, to i poćwiczyłam sobie te 15 minut, słuchając
wiadomości z RMF.fm o abdykacji Benedyktyna XVI. Ludzie się wzruszają, płaczą.
Wydaje mi się to śmieszne. Przecież on żyje, to jego decyzja. Jak dla mnie
rozczarował i siebie i wiernych i Boga. Ale sobie pozwoliłam.
Dziś
w międzyczasie zajęć koleżanka wyciągnęła katalog obrączek. Wychodzi za mąż już
maju. Z jednej strony cieszę się na to, dlatego, że wreszcie będę miała towarzystwo
w pociągu do Piotrkowa, bo przeprowadza się nie tak daleko ode mnie. Z drugiej
strony, nie mogę przestać się temu dziwić. Chociaż, to nie jest małżeństwo z
przymusu (ciąży), więc może dobrze im będzie. Nie wiem.
Z
milczeniem tylko słucham o tym, jak mówi o problemach z gośćmi. To przecież nie
jest tania impreza, za każdego trzeba zapłacić. I tutaj na przykład – musi zaprosić
na wesele ciotkę, której nigdy w życiu nie widziała! No bo jeśli tego nie
zrobi, obrazi się na nią rodzina. No i w ogóle jak tak można kogoś nie
zaprosić? Z dnia, który powinien być jej „najszczęśliwszym w życiu” robi się
jakaś parada, poprzedzona milionami mniejszych i większych problemów.
Kończę
już pisać. Pójdę się myć i chcę iść wcześniej spać. Jestem strasznie zmęczona.
Wstanę jutro wcześniej i spokojnie przygotuję się na uczelnię. Tak zrobię. Z
dobrym nastrojem.