sobota, 9 lutego 2013

Some thoughts about love, pain and death...



Dżizz, jak mi zimno. Ale poza tym przecież, zima jest całkiem w porządku.  Z reguły jest pięknie za oknem, krótki dzień – więc nikogo nie dziwi, gdy idziesz wcześniej spać. Spokojna pora roku. Bo tak naprawdę, kto wymagałby więcej od zimy?
                Choć dziś (a może to było wczoraj?) gdy byłam w sklepie, wpadła mi do głowy myśl, że już czuć wiosnę. No nie przez cały czas, bo to za wcześnie. Ale gdy przebijały się przez okna do sklepu piękne promienie słoneczne, to mi przyszło na myśl – zbliżająca się wiosna.
                Dzień upłynął mi spokojnie, choć nie dane mi było się wyspać. Poszłam spać po 2 (cóż zrobię, że uwielbiam ten serial? zresztą to nawet nie chciało mi się spać), a mama obudziła mnie do pracy już po 7. Masakra jakaś. Na szczęście jutro niedziela, więc chociaż jutro sobie pośpię. Poczytałam trochę na temat oświecenia, posprzątałam trochę w domu i swoim pokoju nawet. Obejrzałam dzisiaj kilka odcinków NCIS. Pograłam nawet w Simsy. Tak wyszło. Odpisałam na jeden wątek na swoich grupowych blogach (chciałabym na więcej, ale nikt mnie nie kocha, nikt nie pisze…). I czas ucieka.
                Moje życie jest nudne jak flaki z olejem. Po co ja nawet o tym piszę? To nie poszerza żadnych horyzontów, nie motywuje, nie rozwija w jakikolwiek sposób. Ewentualnie dobija.
                A tak a propos dobijania, kolejna rzecz – miłość. A raczej jej brak. Wiele razy się zastanawiałam, czy lepiej cierpieć przez miłość, czy wcale jej nie znaleźć. Może ta druga opcja jest lepsza? Wydaje się być zdrowsza, bo kto lubi cierpieć? Jak w umiarkowanej formie hedonizmu Epikura – szczęście jest brakiem bólu. Bo cóż więcej potrzeba do życia niż brak cierpienia?
                Gówno prawda, gdy mówią,  że jak boli, to czujesz, że żyjesz. Jak boli aż tak bardzo to wcale wolałbyś nie żyć. I to mi przypomniało kolejny temat, który wpadł mi dzisiaj do głowy – śmierć.
                Na pewno chcę być spalona po śmierci, robaki, na ciele – to obrzydliwe już teraz. I po co jakiś grób? W Ameryce są takie ściany, przypominają mi trochę katalog w bibliotece. Podpisane, ludzie tam przychodzą, czasem doczepiają jakieś kwiaty przy odpowiedniej tablicy. Zresztą mogą wcale się tym nie przejmować, bo po co? Ważne, by być w czyjeś pamięci, a i to czasem wydaje się niepotrzebne. Umrzesz to koniec – finite, finisze, sakawo. I tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam!