czwartek, 28 lutego 2013

Proud of myself.



Mogę napisać, że jestem z siebie dumna. Minęły już dwa tygodnie odkąd codziennie ćwiczę. Raz tylko zdarzyło mi się odpuścić to sobie, ale tak naprawdę sporo tego dnia chodziłam, więc to nie jest tak, że zrezygnowałam z ruchu w ogóle, tego dnia. To są także dwa tygodnie odkąd zaczęłam zwracać uwagę na planowanie i realizację swoich celów. Wyniki co prawda nie są powalające z nóg, jestem jednak przekonana, że są o wiele lepsze niż nie robienie nic – które było wcześniej moim udziałem.
                Zrobienie sobie takiej tabelki, uświadomiło mi, czego od siebie oczekuję. Pozwoliło przestać udawać, że nie pamiętam o zbliżających się egzaminach. Pamiętam o tym, by chociaż przez chwilę posłuchać, poczytać w języku angielskim. Albo poczytać jakąś książkę. I to jest dobre.
                Dziś było całkiem spokojnie. Co prawda trudno mi było zwlec się z łóżka, niemniej wstałam i tak wcześniej, niż wstałabym dwa tygodnie wcześniej. Słuchałam w drodze na uczelnie audiobooków Briana Tracy’ego. Gdy wysiadłam z busa jakoś specjalnie nie analizowałam tego, co słuchałam, ale idąc ulicami miasta uśmiechałam się jak wariatka. Aż chyba dwie osoby się za mną obejrzały. A gdy przypomniałam sobie, o tym, jak z koleżanką machałyśmy z autobusu ludziom idącym chodnikiem, niemal roześmiałam się w głos. W tak dobrym nastroju weszłam na uczelnię.
                Wykład z literatury powszechnej minął całkiem szybko, poetyka jeszcze szybciej – bo dostaliśmy tylko tekst do opracowania na następne zajęcia. I musieliśmy czekać ponad godzinę na kolejne zajęcia. Literatura romantyzmu – myślę, że będą to ciekawe zajęcia. Na szczęście dostaliśmy już wymagania na egzamin i teksty, które powinniśmy znać. Dzięki temu, mogę systematycznie i powoli opracować je sobie. Już się na to cieszę. W końcu to romantyzm!
                Wróciłam do domu i miałam zrobić sobie power nap, jednak miałam jeszcze siły na zamulanie przed laptopem, to i poćwiczyłam sobie te 15 minut, słuchając wiadomości z RMF.fm o abdykacji Benedyktyna XVI. Ludzie się wzruszają, płaczą. Wydaje mi się to śmieszne. Przecież on żyje, to jego decyzja. Jak dla mnie rozczarował i siebie i wiernych i Boga. Ale sobie pozwoliłam.
                Dziś w międzyczasie zajęć koleżanka wyciągnęła katalog obrączek. Wychodzi za mąż już maju. Z jednej strony cieszę się na to, dlatego, że wreszcie będę miała towarzystwo w pociągu do Piotrkowa, bo przeprowadza się nie tak daleko ode mnie. Z drugiej strony, nie mogę przestać się temu dziwić. Chociaż, to nie jest małżeństwo z przymusu (ciąży), więc może dobrze im będzie. Nie wiem.
                Z milczeniem tylko słucham o tym, jak mówi o problemach z gośćmi. To przecież nie jest tania impreza, za każdego trzeba zapłacić. I tutaj na przykład – musi zaprosić na wesele ciotkę, której nigdy w życiu nie widziała! No bo jeśli tego nie zrobi, obrazi się na nią rodzina. No i w ogóle jak tak można kogoś nie zaprosić? Z dnia, który powinien być jej „najszczęśliwszym w życiu” robi się jakaś parada, poprzedzona milionami mniejszych i większych problemów.
                Kończę już pisać. Pójdę się myć i chcę iść wcześniej spać. Jestem strasznie zmęczona. Wstanę jutro wcześniej i spokojnie przygotuję się na uczelnię. Tak zrobię. Z dobrym nastrojem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam!