środa, 27 lutego 2013

No matter what, stay positive...



Zastanawiam się dlaczego tak jest. Rodzina dostrzegająca tylko to, co chce widzieć.
                Dlaczego wchodzą do pokoju tylko wtedy, gdy spędzam czas przed laptopem, a nie wtedy gdy sprzątam pokój, albo siedzę w notatkach, albo nawet ćwiczę? Dlaczego widzą to, że jestem przed telewizorem, a nie to, że coś tam posprzątałam, że pozmywałam? Dlaczego nie widzą, że za każdym razem, gdy zamykam firmę wszystko jest posprzątane, a widzą, że czytam tam książkę, albo gram na telefonie?  Dlaczego nie pamiętają, gdy pomagam im w pracach domowych, a czepiają się mnie gdy sama mam za dużo na głowie? Dlaczego krzyczą, gdy tylko wystarczy coś powiedzieć?
                W ich oczach jestem tylko grubą, leniwą, niezaradną dziewczyną  mającą w głębokim poważaniu to, co się do mnie mówi. No i do tego ironicznie określana „studentką” – to słowo już dla mnie nie brzmi jak coś wartościowego, brzmi jak obelga.
                Mogę być z siebie dumna, że nie drę się teraz na cały dom, nie trzaskam drzwiami, tylko spokojnie siedzę przed laptopem i powoli piszę te słowa. Nie mogąc sobie poradzić z tym zdenerwowaniem siedzę jak otępiała, z trudem przywołuję się do porządku, by nie zastygać nad klawiaturą. Po co marnować czas?
                Znów przeprowadzam swój eksperyment, gdy tak się czuję uśmiecham się. Nie mam lusterka w pokoju, ale najpewniej to przypomina tylko jakiś grymas. To naprawdę ciekawe uczucie, gdy ruszają się zesztywniałe mięśnie twarzy.
                Dzień bez uczelni  - myślę, że wykorzystałam go całkiem dobrze. Przeczytałam kilka rozdziałów powieści Stendhala „Czerwone i czarne”, przygotowałam słówka na następne zajęcia z angielskiego, ćwiczyłam nawet pół godziny. To takie drobne rzeczy ale jednak to już coś.
                Tak myślę, że pomimo tego, działania, coś złego się ze mną dzieje. W sensie, jakiś rodzaj depresji mnie dopada. A nie chcę tego. Jak wykrzesać z siebie taką prawdziwą energię?
                I oto recepta.  Spróbuję dzisiaj wykorzystać prawo przyciągania do swoich stosunków z rodziną. Wyobrazić sobie szczęście z nimi, wśród nich.
                Hah, piszę jak jakaś wariatka. A to przecież nie jest wcale tak, że ich nie kocham. Bo kocham. Tylko jak widać sama miłość nie wystarcza. Trzeba o wiele więcej.
                Staram się, od prawie dwu tygodni nic innego nie robię. Muszę być bardziej wymagająca wobec siebie. Stawiać sobie poprzeczkę zdecydowanie wyżej. Wyrobić w sobie nowe nawyki. Stare tak bardzo nie chcą przecież odejść.
                Może nie powinnam, a może tak? W „nagrodę” obejrzałam sobie wczoraj pierwszy odcinek trzeciego sezonu „Prawa Agaty”, dziś szesnaste odcinki najnowszych sezonów NCIS i NCIS Los Angeles (wczoraj w USA była ich premiera). Mogę ich obejrzenie także podciągnąć pod punkt „nauka angielskiego” oglądałam je bowiem bez lektora i bez napisów (nawet angielskich). I wow, mój poziom zrozumienia jest naprawdę całkiem niezły. To tylko motywuje do dalszej nauki tego języka. Planuję sobie także w tym tygodniu wygospodarować godzinę na język francuski. Stały rozwój, co by nie napisać. Nie mam już siły, a chcę jeszcze wrzucić na drugiego bloga notkę z (o ironio!) pozytywnymi piosenkami z gatunku R&B. A w tej chwili słucham skrajnie innych: Simple Plan, Nickelback, Linkin Park, Take That, The Rasmus… Taka ja.
                Nie mogę się doczekać jutra i zajęć z literatury powszechnej, poetyki i też pierwszych zajęć z romantyzmu. Romantyzm, aaaa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam!