Zastanawiam się dlaczego tak jest. Rodzina dostrzegająca
tylko to, co chce widzieć.
Dlaczego
wchodzą do pokoju tylko wtedy, gdy spędzam czas przed laptopem, a nie wtedy gdy
sprzątam pokój, albo siedzę w notatkach, albo nawet ćwiczę? Dlaczego widzą to,
że jestem przed telewizorem, a nie to, że coś tam posprzątałam, że pozmywałam?
Dlaczego nie widzą, że za każdym razem, gdy zamykam firmę wszystko jest
posprzątane, a widzą, że czytam tam książkę, albo gram na telefonie? Dlaczego nie pamiętają, gdy pomagam im w
pracach domowych, a czepiają się mnie gdy sama mam za dużo na głowie? Dlaczego
krzyczą, gdy tylko wystarczy coś powiedzieć?
W
ich oczach jestem tylko grubą, leniwą, niezaradną dziewczyną mającą w głębokim poważaniu to, co się do
mnie mówi. No i do tego ironicznie określana „studentką” – to słowo już dla
mnie nie brzmi jak coś wartościowego, brzmi jak obelga.
Mogę
być z siebie dumna, że nie drę się teraz na cały dom, nie trzaskam drzwiami,
tylko spokojnie siedzę przed laptopem i powoli piszę te słowa. Nie mogąc sobie
poradzić z tym zdenerwowaniem siedzę jak otępiała, z trudem przywołuję się do
porządku, by nie zastygać nad klawiaturą. Po co marnować czas?
Znów
przeprowadzam swój eksperyment, gdy tak się czuję uśmiecham się. Nie mam lusterka
w pokoju, ale najpewniej to przypomina tylko jakiś grymas. To naprawdę ciekawe
uczucie, gdy ruszają się zesztywniałe mięśnie twarzy.
Dzień
bez uczelni - myślę, że wykorzystałam go
całkiem dobrze. Przeczytałam kilka rozdziałów powieści Stendhala „Czerwone i
czarne”, przygotowałam słówka na następne zajęcia z angielskiego, ćwiczyłam
nawet pół godziny. To takie drobne rzeczy ale jednak to już coś.
Tak
myślę, że pomimo tego, działania, coś złego się ze mną dzieje. W sensie, jakiś
rodzaj depresji mnie dopada. A nie chcę tego. Jak wykrzesać z siebie taką
prawdziwą energię?
I oto
recepta. Spróbuję dzisiaj wykorzystać
prawo przyciągania do swoich stosunków z rodziną. Wyobrazić sobie szczęście z
nimi, wśród nich.
Hah,
piszę jak jakaś wariatka. A to przecież nie jest wcale tak, że ich nie kocham.
Bo kocham. Tylko jak widać sama miłość nie wystarcza. Trzeba o wiele więcej.
Staram
się, od prawie dwu tygodni nic innego nie robię. Muszę być bardziej wymagająca
wobec siebie. Stawiać sobie poprzeczkę zdecydowanie wyżej. Wyrobić w sobie nowe
nawyki. Stare tak bardzo nie chcą przecież odejść.
Może
nie powinnam, a może tak? W „nagrodę” obejrzałam sobie wczoraj pierwszy odcinek
trzeciego sezonu „Prawa Agaty”, dziś szesnaste odcinki najnowszych sezonów NCIS
i NCIS Los Angeles (wczoraj w USA była ich premiera). Mogę ich obejrzenie także
podciągnąć pod punkt „nauka angielskiego” oglądałam je bowiem bez lektora i bez
napisów (nawet angielskich). I wow, mój poziom zrozumienia jest naprawdę
całkiem niezły. To tylko motywuje do dalszej nauki tego języka. Planuję sobie
także w tym tygodniu wygospodarować godzinę na język francuski. Stały rozwój,
co by nie napisać. Nie mam już siły, a chcę jeszcze wrzucić na drugiego bloga
notkę z (o ironio!) pozytywnymi piosenkami z gatunku R&B. A w tej chwili
słucham skrajnie innych: Simple Plan, Nickelback, Linkin Park, Take That, The
Rasmus… Taka ja.
Nie
mogę się doczekać jutra i zajęć z literatury powszechnej, poetyki i też
pierwszych zajęć z romantyzmu. Romantyzm, aaaa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz