Ten dzień z pewnością mogę zaliczyć do interesujących. Co
prawda znów zawaliłam swoje prawidłowe godziny snu, że tak napiszę, ale dzień
rozpoczęty po 10.00 dalej jest dniem.
Rano
zdążyłam tylko jakieś 20 minut spędzić na Internecie, gdy brakło światła. Hah,
to był dopiero impuls do tego, żebym zeszła na dół i zjadła śniadanie.
Pogadałyśmy sobie z siostrą, na koniec nawet się pokłóciłyśmy. W końcu z nudów
poćwiczyłam jakieś dwadzieścia minut, może nawet pół godziny. Co można robić w
niedzielę? Stwierdziłam, że jeśli wywalę z szafy wszystkie ciuchy to prąd do
mnie wróci. Ha! Zdążyłam je poukładać i powkładać w półkę. Zabrałyśmy się z
siostrą do przygotowania obiadu. I później raptem okazało się, że to tylko
wywaliła różnicówka…
Z
braku laku człowiek robi różne rzeczy. W czwartek poukładałam swoje notatki,
materiały etc. Przy okazji wyjęłam także na wierzch swoje stare pamiętniki.
Jeden z klas 4-6, drugi z gimnazjum, trzeci z początków liceum. Dziś wreszcie
sięgnęłam po nie i je przejrzałam.
Pierwszy
pamiętnik jest taki naiwny. Za to kolorowy. Pełen wklejonych papierków po
cukierkach, niewysłanych przeze mnie listów, znalazł się tam nawet kosmyk
włosów. No i walentynki. Trzy kartki – jedyne, które dostałam w życiu pochodzą
z okresu podstawówki. Jedną dostałam (jak każda dziewczyna) od chłopaków z
klasy, dwie pozostałe od koleżanek. To smutne.

Miałam
pisać o tym wpisie. Mianowicie opisywałam, że nie bardzo podobał mi się ten
dzień – jakoś wtedy koleżanki były na mnie obrażone (przynajmniej takie
wrażenie odnosiłam), miałam wracać do domu z tej imprezy, jednak uparłam się i
zostałam do końca. Być może wtedy nie dałam im okazji do poplotkowania o
sobie;). Narzekałam także na to, że JEGO tam nie było. Strasznie mnie to
rozczarowało. Wpis przerwało mi wołanie brata – chciał bym zeszła z zeszytem od
techniki. Zdziwiona wcale tego zeszytu nie wzięłam. Okazało się, że to
przyjechał ON, na swoim skutrze. Wow, wtedy byłam w szoku. Słusznie napisałam,
że przecież między jego domem a moim mieszka praktycznie 1/3 naszej klasy o ile
nie połowa. Do tego, co dziś przyszło mi do głowy – wcale nie byłam taka
najlepsza z techniki! Moje pismo techniczne czy rysunki to totalna porażka. A
jednak tamtego dnia przyjachał po ten zeszyt do mnie. To takie… Dziś żałuję
jednego, że to było wtedy, gdy już kończyliśmy gimnazjum. Do szkoły średniej
poszliśmy do kompletnie innych miast. Zastanawianie się co by było gdyby, w
najmniejszym stopniu nie ma sensu. Czasem jednak nie mogę od tego uciec.
Ostatni
pamiętnik – z początków liceum, jest tak dołującym świadectwem tamtego okresu,
że przejrzałam go najbardziej pobieżnie ze wszystkich. Czytając te wpisy, można
tylko bezgranicznie dziwić się temu, że jeszcze żyję. Temu, że jakoś
przetrwałam to LO. Bez żadnego wsparcia, bez (praktycznie) żadnych przyjaciół.
Tak mi przeszło teraz przez myśl, że może w LO żyłam dla niczego więcej jak dla
tych lekcji języka polskiego. Eh, nie piszę nic więcej na ten temat, nie chcę
by łzy, które pojawiają się w moich oczach, spłynęły po policzku.
Przyglądanie
się przeszłości jest bardzo pouczające. Mam nadzieję, że dotrze to do mnie na
tyle, że zdobędę się na zmierzenie ze wspomnieniami z p. Jednak jeszcze nie
teraz.
Gdy
napiszę kiedyś książkę i będę miała okazję ją wydać, to mam już pomysł na
dedykację.
Rodzicom
oraz moim niezapomnianym nauczycielkom języka polskiego: pani H.G.,
pani A.K. i pani L.F..
Zaczęłam
już 34 stronę w tym pliku. Może niezbyt wesołymi myślami, jednak świadomie. A
jutro nowy dzień jak czysta niezapisana kartka, nieskalana żadnym błędem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz