niedziela, 24 lutego 2013

Plenty of memories...



Ten dzień z pewnością mogę zaliczyć do interesujących. Co prawda znów zawaliłam swoje prawidłowe godziny snu, że tak napiszę, ale dzień rozpoczęty po 10.00 dalej jest dniem.
                Rano zdążyłam tylko jakieś 20 minut spędzić na Internecie, gdy brakło światła. Hah, to był dopiero impuls do tego, żebym zeszła na dół i zjadła śniadanie. Pogadałyśmy sobie z siostrą, na koniec nawet się pokłóciłyśmy. W końcu z nudów poćwiczyłam jakieś dwadzieścia minut, może nawet pół godziny. Co można robić w niedzielę? Stwierdziłam, że jeśli wywalę z szafy wszystkie ciuchy to prąd do mnie wróci. Ha! Zdążyłam je poukładać i powkładać w półkę. Zabrałyśmy się z siostrą do przygotowania obiadu. I później raptem okazało się, że to tylko wywaliła różnicówka…
                Z braku laku człowiek robi różne rzeczy. W czwartek poukładałam swoje notatki, materiały etc. Przy okazji wyjęłam także na wierzch swoje stare pamiętniki. Jeden z klas 4-6, drugi z gimnazjum, trzeci z początków liceum. Dziś wreszcie sięgnęłam po nie i je przejrzałam.
                Pierwszy pamiętnik jest taki naiwny. Za to kolorowy. Pełen wklejonych papierków po cukierkach, niewysłanych przeze mnie listów, znalazł się tam nawet kosmyk włosów. No i walentynki. Trzy kartki – jedyne, które dostałam w życiu pochodzą z okresu podstawówki. Jedną dostałam (jak każda dziewczyna) od chłopaków z klasy, dwie pozostałe od koleżanek. To smutne.
                Pamiętnik z gimnazjum jest najbardziej ciekawy. Do tej pory pamiętam swoje zauroczenie pewnym chłopakiem z klasy. Domyślałam się, że i ja wpadłam mu w oko (chociaż zarówno dziś jak i wtedy trudno mi w to uwierzyć). Niemniej rozbawił mnie bardzo mój wpis. Z 2 czerwca 2008 roku. Początek czerwca to w mojej dawnej szkole zawsze dzień sportu i dzień dziecka. To jest naprawdę świetne. Różne turnieje – piłki nożnej, siatkówki lub koszykówki. A każda klasa, która wygra dany turniej gra z nauczycielami – te mecze zawsze były najbardziej ciekawe. Nawet teraz śmieję się na wspomnienie nauczyciela historii i jego krótkich spodenek podciągniętych maksymalnie i w które zawsze chował koszulkę. I jeszcze tak dziwnie biegał. Ah, gimnazjum.
                Miałam pisać o tym wpisie. Mianowicie opisywałam, że nie bardzo podobał mi się ten dzień – jakoś wtedy koleżanki były na mnie obrażone (przynajmniej takie wrażenie odnosiłam), miałam wracać do domu z tej imprezy, jednak uparłam się i zostałam do końca. Być może wtedy nie dałam im okazji do poplotkowania o sobie;). Narzekałam także na to, że JEGO tam nie było. Strasznie mnie to rozczarowało. Wpis przerwało mi wołanie brata – chciał bym zeszła z zeszytem od techniki. Zdziwiona wcale tego zeszytu nie wzięłam. Okazało się, że to przyjechał ON, na swoim skutrze. Wow, wtedy byłam w szoku. Słusznie napisałam, że przecież między jego domem a moim mieszka praktycznie 1/3 naszej klasy o ile nie połowa. Do tego, co dziś przyszło mi do głowy – wcale nie byłam taka najlepsza z techniki! Moje pismo techniczne czy rysunki to totalna porażka. A jednak tamtego dnia przyjachał po ten zeszyt do mnie. To takie… Dziś żałuję jednego, że to było wtedy, gdy już kończyliśmy gimnazjum. Do szkoły średniej poszliśmy do kompletnie innych miast. Zastanawianie się co by było gdyby, w najmniejszym stopniu nie ma sensu. Czasem jednak nie mogę od tego uciec.
                Ostatni pamiętnik – z początków liceum, jest tak dołującym świadectwem tamtego okresu, że przejrzałam go najbardziej pobieżnie ze wszystkich. Czytając te wpisy, można tylko bezgranicznie dziwić się temu, że jeszcze żyję. Temu, że jakoś przetrwałam to LO. Bez żadnego wsparcia, bez (praktycznie) żadnych przyjaciół. Tak mi przeszło teraz przez myśl, że może w LO żyłam dla niczego więcej jak dla tych lekcji języka polskiego. Eh, nie piszę nic więcej na ten temat, nie chcę by łzy, które pojawiają się w moich oczach, spłynęły po policzku.
                Przyglądanie się przeszłości jest bardzo pouczające. Mam nadzieję, że dotrze to do mnie na tyle, że zdobędę się na zmierzenie ze wspomnieniami z p. Jednak jeszcze nie teraz.
                Gdy napiszę kiedyś książkę i będę miała okazję ją wydać, to mam już pomysł na dedykację.
Rodzicom oraz moim niezapomnianym nauczycielkom języka polskiego: pani H.G., pani A.K. i pani L.F..
                Zaczęłam już 34 stronę w tym pliku. Może niezbyt wesołymi myślami, jednak świadomie. A jutro nowy dzień jak czysta niezapisana kartka, nieskalana żadnym błędem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam!