piątek, 27 grudnia 2013

...obiecałam to sobie w zeszłym roku...

„Zdradzać się przed ludźmi oznacza głupotę. Zdradzać się przed samym sobą – słabość i niedostateczną dyscyplinę. Trzeba samemu być w pancerzu, żeby drugich w pancerze zakuć. Pewne myśli, uczucia i odruchy należy w sobie bezwzględnie i bezlitośnie zabijać. Trzeba być pewnym siebie jak precyzyjnego instrumentu”
                Często zdarza mi się, że po przeczytaniu jednego cytatu z jakiejś książki mam wielką ochotę do niej zajrzeć. Tak jest i w tym przypadku. To fragment powieści „Popiół i diament” niejakiego Andrzejewskiego. Wyrwany z „Magdy.doc” – tak, kolejny już raz wracam do tej pamiętnikarskiej powieści i nie mam pojęcia dlaczego. Przecież zarówno sytuacja bohaterki – jej ciąża w maturalnej klasie, charakter, matka – to wszystko jest mi zupełnie obce. A jednak wracam do tej książki. I za każdym razem gdy ją zamknę mam ochotę usiąść przy swoim laptopie i pisać (notabene swojego laptopa też kiedyś nazywałam Dżordżem) – i jak widać, to właśnie robię. Pozwoliłam sobie opuścić salon, w którym siedzi dwanaście osób – nasza familia – my (domownicy), sąsiedzi, wujostwo z Łodzi i dziadek z żoną. Zachowuję się jak najmłodszy braciszek – z tym, że on uciekł do komputerowego posłuchać muzyki, a ja skończyłam czytać „Magdę.doc” i usiadłam do pisania. Dlaczego rzuca mi się w oczy ten fragment? „(…)wziął dupę w garść(…)”?
                Powinnam więcej pisać. Hah, obiecałam to sobie w zeszłym roku. Obiecałam sobie życie z planowaniem, rozwojem osobistym, nauką języków, schudnięciem – to wszystko to mój standardowy pakiet obiecanek. A z tego wyszedł guzik z pętelką. Ale to nie czas na takie rozmyślania. Nie, gdy na dole siedzi rodzinka, a mnie czeka sprzątanie po tej imprezce. Siedzę tu z dwadzieścia minut. Chyba wystarczy(?).
***
28 stron i prawie 17 000 słów napisane przez pół roku. Czy to dużo? Nie wydaje mi się.  Może czas na podsumowanie?
Oto moje plany spisane jakoś tak na początku tego 2013 roku.

Zdrowie.
1. Dnia 31.12.2013 ważyć poniżej X kg.
-ćwiczenia (minimum 15 minut dziennie)
-zapisać się na aerobik czy siłownię
-zdrowiej się odżywiać
-ograniczyć węglowodany
2. Porządek w jamie ustnej – wizyta u dentysty
3. Nowe okulary – wizyta u okulisty

Miałam ważyć poniżej 100 kg. Efekt? Jest 27 grudnia, a ja ważę 134 kg. Nienajgorsza świnia, prawda? Cóż, wizytę u dentysty zaliczyłam dopiero 23 grudnia, i to tylko dlatego, że złapał mnie okropny ból. A okulista? Powinnam, już dawno powinnam iść do niego – moje oczy już nie bardzo reagują na te moje obecne szkła, a oprawki mam bardzo zniszczone – ale nie mam na to kasy. Potrzeba mi na to jakieś 800 złotych. Są i tańsze oprawki, ale tyle, co te moje obecne – nigdy nie wytrzymają. Nie wspominając o tym, że astygmatyzm wymaga o wiele droższych szkieł.

Języki.
1. Poprawić swoją znajomość języka angielskiego
-pół godziny dziennie poświęcać na naukę do poprawienia:
                *słownictwo
                *gramatyka
                *rozumienie czytanego tekstu
                *rozumienie ze słuchu
                *wymowa
                *umiejętność pisania tekstów
2. Poprawić swoją znajomość języka francuskiego
-jedną godzinę w tygodniu poświęcać na naukę do poprawienia:
                *słownictwo
                *gramatyka
                *rozumienie czytanego tekstu
                *rozumienie ze słuchu
                *wymowa
                *umiejętność pisania tekstów
3. Przeczytać 20 książek po angielsku.
4. Pisać po angielsku na interpals.

Haha, za pół roku – bo w czerwcu piszę egzamin na b2 z angielskiego. I co? G*wno. O francuskim nawet nic nie piszę. Czy czytałam po angielsku? Coś tam na pewno. Pisałam z ludźmi na interpals? Pewnie, że tak. Ale chyba bardziej mnie to dobiło niż rozwinęło. Znajomość z Jerome – tyleż fascynująca, co bolesna. Takie życie? Nie, nie chcę takiego życia. Nawet wczoraj, czy przedwczoraj coś z nim pisałam – wysłałam mu życzenia świąteczne, odpisał i nawet chciał ze mną rozmawiać, ale nie odpisałam mu później. Nie wiem co myśleć.

Relacje z innymi.
1. Poprawić swoje stosunki z rodziną
                -słuchać rodziców
                -pomagać szlachetnym
2. Od ręki odpisywać na wiadomości.
3. Lepiej, uważniej słuchać innych.
4. Częściej wychodzić z domu ze znajomymi.

Czy poprawiłam stosunki z rodziną? I tak i nie. Po tym, co przeszliśmy… Z jednej strony trzymamy się bliżej, ale z drugiej… wciąż jest coś nie tak i dalej to będzie wychodziło… Częste wychodzenie ze znajomymi? Sama nie wiem, kurczę, nie prowadziłam statystyk.

Rozwój osobisty.
1. Robienie i realizacja planów.
2. Prowadzenie zeszytu z notatkami.
3. Regularna relaksacja, mantra, wizualizacja.
4. Minimum 3 notki tygodniowo na CYL.
5. Nie odwlekać.

Od kwietnia kompletnie zarzuciłam to zagadnienie. Nie szukam ciekawych pozycji do przeczytania, nie śledzę tego, co dzieje się na stronach związanych z tą tematyką. Nie wspominając o całkowicie zapomnianym projekcie Consider Your Life. To smutne. Życie samo układa nam priorytety, prawda?

Uczelnia.
1. W II semestrze zaliczyć wszystko w czerwcu.
2. Zdobyć średnią minimum 4,5.
3. Zdobyć stypendium naukowe
                -przykładać się do nauki
                -systematyczna praca – robienie planów
4. Aktywnie działać w samorządzie studenckim
                -pokonać strach
                -uważnie obserwować i uczyć się od innych

Cóż, w czerwcu wszystko zaliczyłam – choć wydawało się to graniczyć z cudem, huh? Średnią co prawda miałam niższą – nieco ponad 4 – ale i to uważam za sukces. Działanie w samorządzie studenckim? Ah, świetna sprawa. Chyba najlepsze wspomnienie z tego roku. Bo przecież zachowam w umyśle świetny całokształt, a nie pierdółki, które rzucały na to cień, prawda?

Pasja.
1. Czytać książki ze swojej listy lektur
                -chociaż 15 minut dziennie poświęcić na czytanie
2. Więcej pisać
                -dziennik
                -opowiadania
                -felietony czy artykuły
3. Więcej fotografować
                -minimum raz na tydzień notka na flogu
Utknęłam. Nie czytałam codziennie, właściwie to chyba mam problem z koncentracją na tyle długą, by przeczytać choć kilka rozdziałów na raz. Tak łatwo się rozpraszam. Nawet teraz – pisząc te ramoty.

Rozrywka.
1. Wybrać się na Targi Ksiązki w Warszawie 16-19 maja (targi-ksiazki.waw.pl) – zaplanować cały wyjazd.
2. Wybrać się do teatru dwa razy.
3. Obejrzę minimum 100 filmów i zrobię listę tych, które chcę obejrzeć.

Na targach nie byłam – pierwsze dni maja spędziłam w łóżku, w zamkniętym pokoju z zasłoniętymi żaluzjami i oglądałam „Plotkarę”… W teatrze nie byłam. Cholera, muszę się tam wybrać, choćby i sama. Tak zrobię. Filmów może i obejrzałam 100, a może nie – nie liczyłam ich. Jeśli chodzi odcinki seriali to może być ich i z tysiąc (licząc powtórki)…

Materialne.
1. Znaleźć pracę na weekendy.
2. Wydawać mniej, oszczędzaj więcej.
                -zapisywanie swoich wydatków
                -oszczędzanie
3. Zarobić i kupić lustrzankę.
4. W wakacje pracować na cały etat przez dwa miesiące.

Hahaha, pominę to szyderczym półuśmiechem, który pojawił się właśnie na mojej twarzy.

No proszę – trzy strony A4 zapisane tylko dzisiaj.  Chyba tyle jeszcze w tym roku nie pisałam. Ah, zresztą lepiej już skończę ten wpis i wrzucę go na bloga, bo od pół godziny zajmuję się już czymś zupełnie innym.

PFK – Chwile ulotne.

wtorek, 24 grudnia 2013

Kto wie?


Dopiero mija Wigilia. Jeszcze dwa dni świętowania. Trochę głupio tak bez śniegu, ale na to nic nie poradzę. Jak spędziłam dzień? Sprzedawałam w sklepie, elegancko tam wszystko posprzątałam. Posprzątałam także w domu, w końcu nakryłam do stołu no i poustawiałam wszystko. Przyszli sąsiedzi, zjedliśmy kolację. Trochę w międzyczasie walczyłam z bratem z komputerem – mam nareszcie nowy dysk! Całe 500GB. Czym ja je zapełnię? (oczywiście to pytanie retoryczne :D).
                Wigilia odbywała się w tym roku u nas. Przeczytałam modlitwę przed dzieleniem się opłatkiem. Każdy z każdym złożył sobie życzenia. A gdy rozmawiałam z tatą – heh, oboje się popłakaliśmy. Tata próbował składać mi jakieś życzenia, ale ani jemu ani mi to nie szło. W końcu się przytuliliśmy i poszliśmy z życzeniami dalej, heh. A gdy rozmawiałam z mamą potrafiłam być dowcipna i powiedzieć, że życzę jej zadowolenia z reszty pociech, bo ze mnie oczywiście jest już zadowolona :D. A nom, chwalono mnie dzisiaj, za ładnie ogarnięty sklep.
                Wczoraj może nie za wiele zrobiłam, ale sama zniosłam ze strychu i ubrałam choinkę – mama tylko poprawiała trochę łańcuchy po mnie. Właściwie, to u nas nie było takie tradycji, że ubieramy choinkę wszyscy razem. Zawsze robiła to mama, w tym roku ja. Tata z chłopakami od poniedziałku w rozjazdach – tu awaria, tam awaria. A Adam nawet był w Krakowie- na Akademii Rolniczej z panem Darkiem – naprawiali stację paszową.
                Jutro rano mamy iść na śniadanie do babci, a popołudniu do wujka. Jakoś tak miną szybko te Święta. W piątek trzeba będzie pozałatwiać kilka spraw, zacząć przygotowywać się do remanentu. A potem Sylwester, kilka dni oddechu i uczelnia, a potem zaliczenia przedmiotów i egzaminy. Potem ferie, znowu uczelnia, Wielkanoc i nie wiadomo kiedy zleci rok od kwietnia. Rok.
                Tak się zastanawiam – cały wczorajszy i dzisiejszy dzień. Może nie byliśmy gotowi na tak wielki sklep? Jedyne co pamiętam, to to jak się marudziło, że trzeba sprzątać, że remanent, że zimno tam było, że klienci są fe. Pomimo tego, że rodzice wciąż powtarzali, że z tego żyjemy, to tak naprawdę tego się nie doceniało.
                Ah, nie wiem. Jakaś taka melancholia mnie po prostu złapała.

Desu – Kto wie czy za rogiem. – uwielbiam.

środa, 18 grudnia 2013

Przykro mi panie Irzykowski

Ah, jeszcze tylko jutro! No i piątek. A może nie? No, to już zależy od decyzji rektora. Zobaczymy.
                Wczoraj i dziś jakoś się przetrwało. Zapomniałam o tym napisać – tak to jest, gdy zaniedbuje się codzienne pisanie - muszę się poprawić… Z dr. A. (tą od creative writing, mam z nią teraz zajęcia z lit. powszechnej) umówiłyśmy się, że jednego dnia zajęcia z nią nie będą się odbywały, ale za to pójdziemy na jej spotkanie autorskie, które odbyło się w miniony czwartek, prawie tydzień temu. Było ono bardzo krótkie – pani dr. przeczytała kilka wierszy, przedstawiciele uczelni złożyli jej gratulacje i dali kwiaty, podobnie ludzie z UM czy druga grupa studentów zaproszona na to 35lecie kariery pisarskiej naszej wykładowczyni. Jedynym mankamentem tej historii było to, że nie przyniosłyśmy jako jedyne - !!! kwiatów dla pani doktor. Ten błąd postanowiłyśmy naprawić we wczorajszy wtorek. Dzięki mamie zamówiłam u jej znajomego taką ładną szklaną kulę, ze sztucznym kwiatem i kamyczkami – taką dekorację za 30 zł. Zanim udałyśmy się na zajęcia poszłam z S. jeszcze do Rossmanna po jakąś ładną torebkę, ale mniejsza z tym. Oczywiście gratulacje składałam ja, dziewczyny się tylko ładnie uśmiechały. Co miałam powiedzieć? Zastanawiałam się nad tym cały dzień. W końcu powiedziałam, że chciałyśmy z koleżankami skorzystać z tego, że mamy zajęcia z panią doktor i że wolałyśmy jej złożyć gratulacje w kameralnym, naszym gronie – bardzo jej się spodobała dekoracja (uważam, że zarówno jej zaskoczenie jak i zachwyt były szczere). Po prostu tak ją zadziwiłyśmy, że naprawdę nie wiedziała co powiedzieć. Najpierw kazała nam napisać na kartkach, co chciałybyśmy robić na zajęciach – skoro to były warsztaty dziennikarskie, to każda z nas napisała temat tego dotyczący – pani doktor omówiła to dość szybko. Potem były małe zawirowania, związane z jej wywiadem, który miała nagrany na kasecie – poszła po nią do domu i przy okazji pochwaliła się mężowi (też naszemu wykładowcy) naszym prezencikiem :D. Na koniec opowiedziała nam o tym, że ma w swoim życiu wiele ról – jest matką, żoną, kobietą, pisarką, naukowcem, redaktorem (i mnóstwo innych) – że jest perfekcjonistką i że w każdej z ról chce spełniać się w 100% - więc zawsze robi sobie plan w każdej z tych dziedzin i je po kolei realizuje. W związku ze swoim pisarskim jubileuszem doszła do wniosku, że tutaj zrobiła już wszystko co mogła i że kończy z poezją. Dla mnie to trochę dziwne. Ja nie wyobrażam sobie z dnia na dzień przestać pisać. Nawet Mickiewicz tego nie potrafił. Przestał publikować – to fakt, 40letni, żonaty i dzieciaty mężczyzna nie pasuje do portretu romantyka – ale zachowały się jego liryki lozańskie, opublikowane dopiero po jego śmierci, prawda? Pani doktor natomiast nas zaskoczyła i poprosiła nas o radę, mówiąc, bagatela, że to co właśnie napiszemy na tych karteluszkach najpewniej znacząco wpłynie na jej życie. Co prawda żadna z nas nie do końca zrozumiała jakie było pytanie, ale okazało się, że wszystkie napisałyśmy mniej więcej to samo – dlaczego niby ma się przejmować opiniami innych (pojawił się też wątek, że osobie z tytułem profesora nie wypada pisać poezji), że powinna czuć się dobrze ze swoją decyzją i że ważne jest, by pozostać sobą – no wiadomo, takie trochę slogany. Właściwie nie rozumiem po co było to wszystko. Jedyne, co jest pewne, to to, że pani doktor nas zapamięta. Dzięki wydanym 8,50zł.
                We wtorek na zajęciach z pozytywizmu zostałam tylko ja i A.. Jakoś dałyśmy radę omówić z panią Potrzebą poezję Asnyka – właściwie, to nie były to odkrywcze zajęcia, bo większość tych informacji to ja poznałam w liceum i również, podobnie jak w liceum popisałam się znajomością cytatu panta rhei – wszystko płynie – Heraklita z Efezu. A. namawiała mnie na piwko, ale wolałam wcześniej wrócić do domu.
                Dziś, Bogu dzięki, minęło. Angielski – na którym kolejny raz musiałam opowiadać o swoich uczuciach w kwietniu (co mnie podkusiło by o tym opowiadać po angielsku) – tematyka ostatnich tematów w podręczniku nie jest zbyt optymistyczna. Na teorii miałyśmy zamiast ćwiczeń mały wykładzik – i bardzo fajnie. Choć i tutaj musiałam się wstrzelić pani doktor w zdanie i podać tytuł powieści Witkowskiego – „Lubiewo”. O Globusie nie będę pisała nic, by się nie denerwować. Ważne, że „wizytator” przyszedł i poszedł (spędził u nas 5 minut?) – jeśli dobrze wsłuchiwał się w dyskurs, to nie ja wyszłam na debila, ale prowadzący zajęcia :D.
                A Młoda Polska? Minęła. Uff. Z lekkim sercem wychodziło się z uczelni. Co prawda, bardzo pobieżnie omawiałyśmy tę lekturę, ale ja tego nie rozumiem. Przykro mi panie Irzykowski, nie wiem czy to wina Twoich eksperymentów czy samego, obcego mi, języka a może też mojej nieznajomości prądów filozoficznych istniejących w tamtym czasie, z którymi podejmuje pan dyskurs – ale nie dałabym rady. Nawet nie przeczytałam „Pałuby” do końca, nie wspominając o samym wstępie BN, na którego również nie starczyło mi motywacji. Niemniej jak zwykle rozmowa na zajęciach toczyła się głównie ze mną.
                 Jakoś wróciłam do domu – zanim poszłyśmy na busa, koleżanka N. kupiła sobie zajebiaszcze buty na sylwestra (ha, a ja wciąż nie wiem jak, gdzie i z kim go spędzę) – aż po prostu sama chciałabym takie. Zjadłam coś, pobawiłam się z Perełką i tak usiadłam przy komputerze – pisałam trochę na objechanym forum (zdobyłam 3 punkty reputacji :D) i stwierdziłam, że jeszcze bardziej pomaltretuję klawiaturę swoimi wypocinami. Jest 22.08, heh.
                Jutro – tylko wykład z pozytywizmu (ew. teorii literatury) z panią profesor i potem wolne – zajęcia z lit. popularnej mamy odwołane. Wykorzystam ten czas na grzebanie w bibliotece – muszę znaleźć materiały do referatu o opowiadaniach Asnyka no i na referat o powieści historycznej. I wypożyczę sobie podręcznik z Młodej Polski. Może uda mi się coś pouczyć przez święta?

Blues Brothers – Rawhide.

niedziela, 15 grudnia 2013

Tyle w końcu przede mną...

http://weheartit.com/goga_1
Zbliża się Boże Narodzenie. To niezbyt odkrywcze. Jeszcze 4 dni na uczelni i wolne na 3 tygodnie. To również oczywiste.
                Wczoraj byłam zdołowana. Do siostry przyszło ok. jej 10 znajomych – zrobiła imprezę z okazji 19 urodzin. I tak się zaczęłam zastanawiać. Kogo ja bym zaprosiła na urodziny? Dziewczyny z roku – 3 osoby, O., D., G. – na pewno – też 3 osoby. Razem 6 osób. Same dziewczyny. Kiedy u siostry połowa znajomych na imprezie to faceci. Heh, sama nie wiem dlaczego się nad tym zastanawiam. Fakt jest taki, że rozwalili nam grzejnik w pokoju (nie mieli już co, prawda?). No tak, nocowali. Babcia o tym nie wie, ale to dobrze.
                Rano weszłam na swoje forum i poczytałam trochę wypowiedzi administratora – że to wszystko zależy od pewności siebie, więc tak się zachowywałam rano. Żadnych wątpliwości czy nadmiernego roztrząsania (to chyba masło maślane, prawda?) – po prostu działanie, i o wiele lepiej się z tym czułam. Ale potem pisze do mnie autorka książki, na której chciałam oprzeć swoje opowiadanie i pisze mi, że mam się z nią skontaktować. A potem, że mam usunąć bloga. Spoko, tak zrobiłam i więcej nie zamierzam o tym myśleć. Nie zamierzam tego roztrząsać ani się przejmować. Może i w pewnym stopniu ją rozumiem – miała do tego pełne prawo, ale z drugiej… Nie, nie dam się temu skopać ;) W każdej chwili można dać się złapać na test – jak silny jest nasz optymizm, prawda? Nie zamierzam się załamywać. Tyle w końcu przede mną.
                Wierzę.


wtorek, 10 grudnia 2013

tik tak

             Dziś najpewniej krótko ( no tak, skąd mam wiedzieć jak mi to wyjdzie, skoro dopiero otworzyłam plik). Hm. Teoria. W praktyce wiem, że nie mam o czym pisać. Żadnych motyli w brzuchu czy nadprzyrodzonych mocy – nic z tego mi nie przybyło. Heh. Tyle chociaż, że coś tknęłam dzisiaj angielski no i trochę poczytałam na Młodą Polskę – ale dopiero niedawno to skończyłam. Cały dzień, gdy byłam w sklepie (poza obsługiwaniem klientów oczywiście) spędziłam w sieci – łażąc bez najmniejszego sensu po blogach – żeby tylko wartościowych, czy ciekawych – to nie, co pięć minut sprawdzałam jedną stronę (a nuż mi odpowiedzą na pytanie) i drugą i trzecią też sprawdzałam. A teraz? Cały dzień – puf, o tak, zniknął.
                Teraz kolejnie znikają podobne minuty. Tik tak. Tik tak.

Rihanna – Cry

niedziela, 8 grudnia 2013

...chciałabym iść go ratować...


Nie tak dawno wróciłam z kina. Wrażenia po „The Hunger Games: Catching Fire” („Igrzyska Śmierci: W pierścieniu ognia”)? Niesamowite! Muszę dodać, że czytałam tę trylogię – jednym tchem, ale nigdy nie oczekiwałam, by jakikolwiek film realizował fabułę książki w 100% i to jeszcze najlepiej w scenariuszu, który ja sama ułożyłam w swojej głowie – to się nigdy nie zdarzy. Ekranizacje powieści traktuję jako pewne wskazówki dla siebie no i pozwalają mi uświadomić sobie jak różnie można postrzegać tę samą książkę.
UWAGA! DUŻO SPOILERÓW!
                O samym filmie: udało im się zachować umiar pomiędzy akcją, a ważniejszymi momentami – walki na arenie śmigały w napięciu, a niektóre sceny przeżywało się wraz z bohaterami.
A tak, przeżywało. Co ja na to poradzę, że ryczę na filmach jak bóbr? Ba, żeby tylko na filmach. No ale kto normalny wzrusza się do łez (dosłownie, a nie tylko ma wtedy świeczki w oczach), gdy usłyszy historię, że jacyś ludzie robią coś razem – np. coś odbudowują, albo że ktoś uratował kogoś tonącego czy coś – przecież dziennikarze w radiu nie mówią o tym literackim językiem – tylko krótko i zwięźle, a mimo to ja się wzruszam. Jak jakaś debilka.
W każdym razie film mnie wzruszał. A koniec po prostu był taki, że nie chciało mi się wierzyć w to, że to już koniec tej historii na tę chwilę, naprawdę. Zrozumiałam to tylko po tym, że pojawiła się pracownica kina przy schodach – a mimo to ja oczekiwałam, że coś jeszcze będzie…
Jennifer Lawrence nie bez kozery otrzymała tego Oscara. To świetna aktorka – potrafi oddać emocje, co muszę z bólem serca przyznać, nie udawało się Kristen Stewart – w nie mniej popularnej ekranizacji innej sagi. Ciekawym zabiegiem w filmie było wprowadzenie wnuczki prezydenta Snowa – czeszącej się tak jak Katniss, mówiącej, że ona też by chciała tak kogoś pokochać jak Katniss Peetę (gdy Snow oglądał z wnuczką scenę z areny, po uratowaniu Peety), kolejną rzeczą w tym momencie filmu – reakcja Katniss na to, że Peeta znów oddycha, a przecież nie żył – może za dużo naoglądałam się seriali kryminalnych i medycznych, ale to podkreślenie, to „ożycie” Peety podnosi je do rangi cudu – a tego w książce nie kojarzę (czytałam ją jakiś czas temu).
Aktor grający Peetę hm, miał przed sobą nie lada wyzwanie. Nie jest to przecież szablonowa postać – tutaj mężczyzna jest ratowany przez kobietę, a nie na odwrót. Tutaj w blasku fleszy znajduje się Katniss, a Peeta jest takim bohaterem  „na doczepkę”, choć i tak podkreślane jest to, że jest o wiele lepszym od niej człowiekiem (zresztą i w książce to doskonale widać) – to takie inne w tej powieści/filmie. Niemniej uważam, że Josh Hutcherson zdał egzamin.
Co do innych zwycięzców głodowych igrzysk – w iluś dziesięciominutowym filmie trudno przedstawić wszystkich bohaterów tak jak w książce. Niemniej np. Finnicka (który ma już swoje fanki) udało im się ukazać z dwóch stron – i jako zawodowego zabijakę i jako wrażliwego faceta – takie dwie sprzeczności w tej postaci. Bardzo spodobała mi się również scena w której zwycięzcy się wypowiadają o tych 75 igrzyskach, a po zakończeniu rozmów wszyscy łapią się za ręce – wszyscy są solidarni, jak nigdy wcześniej i jak nigdy później.
To dziwne, bo przecież doskonale wiem jak się kończy książka, a mimo to wraz z Katniss w ostatniej scenie niepokoję się o los Peety, chciałabym iść go ratować, pomóc mu, choć to niemożliwe i irracjonalne (te słówka chyba powinny być w odwrotnej kolejności :D).
Heh, nie wiedziałam, że aż tyle mam do powiedzenia w kwestii tego filmu. Naprawdę warto go obejrzeć. Właściwie chyba niedługo obejrzę go jeszcze raz – a co mi tam.
Po filmie poszłyśmy na pizzę – siedziałyśmy i gadałyśmy w klimatycznym Esposito. Wspominałyśmy stare gimnazjalne czasy i opowiadałyśmy sobie co tam porabiamy. Szkoda, że częściej tak sobie nie wypadamy. A na dworcu niespodziewanie spotkałyśmy się z G. – od razu zapytała, dlaczego do niej nie pisałam (była dzisiaj na uczelni), a ja, że po prostu jakoś mi wyleciało z głowy, miałam napisać, ale zamotałam się i w ogóle. Srete. Przecież G. nie miałaby o czym rozmawiać z M. i K. – naprawdę. One uważają G. za dziwną, a G. często śmieje się z M. i K., zatem postawiłam dziś na koleżanki z którymi już dawno się nie widziałam. Takie pomieszanie z poplątaniem.
Widziałam również na dworcu kolegę, z którym chodziłam do klasy trzy licealne lata – ale on nie widział mnie, a ja nie będę się wyrywała z „cześć” na cały dworzec, prawda? No i koniec też był ciekawy – pociąg opóźniony o godzinę, bilety jednak kupiłyśmy, ale w końcu wróciłyśmy do domu z moimi rodzicami. Nie było sensu marznąć na dworcu, G. złapała wcześniej jakiegoś busa, więc się rozdzieliłyśmy.
Mam chociaż dzięki temu o czym pisać. Gdybym mogła co tydzień wychodziłabym z domu w te niedziele – bynajmniej nie musiałabym przejmować się obecnością na mszy. I tak ostatni raz w kościele byłam chyba we wrześniu – na mszy za dziadka, a nie, jeszcze w tym cholernym listopadzie. Ok., nieważne, nie będę o tym pisać, by się nie denerwować. Unikam negatywnych emocji.
Za 10 minut włączę sobie ten film i obejrzę jeszcze raz (głupia ja :D). Tyle na dziś – właśnie wybiła 22.00.

sobota, 7 grudnia 2013

internet mnie blokuje (?)


             Prawie dwa dni wyjęte z życia. Prawdziwe średniowiecze – byliśmy odcięci od prądu z powodu pana huragana Ksawerego, przynajmniej się wyspałam. I też, doszłam dzisiaj do wniosku, że Internet mnie blokuje, w jakimś tam sensie. Wczoraj pisałam trochę i nawet (wydaje mi się) sensownie to swoje opowiadanie – kontynuację losów Małgosi. Mam przed sobą tę kartkę, muszę to przepisać na komputer. I zrobić jeszcze kilka rzeczy związanych z blogiem, np. wypisać sobie w punktach historię Maćka i Gosi w LO-terii (może uda mi się wreszcie znaleźć nazwisko mojej bohaterki), wypisać postacie jakie pojawiają się w rozdziale dotyczącym wakacji bohaterki w USA. To takie pierdółki, ale ułatwią mi pracę i „urealnią” moją historię. Hm, wybiłam się, nie ma co. Fan fiction dotyczących HP, Zmierzchu, Igrzysk Śmierci, Pamiętników Wampirów i innych popkulturowych tworów jest pełno. Nie spotkałam się z fan fiction dotyczącego polskiej książki. Miałam jeszcze wspomnieć o serialach – ale przecież istnieją opowiadania dotyczące Fawi (Falkowicza i Consalidy z Na dobre i na złe) – ale tych nie czytam. Hm, no tak.
                Nie potrafię w sieci zachować odpowiednich proporcji – albo całkowicie poświęcam się blogom, albo serialom, albo filmom, czy też grom, forom, portalom społecznościowym. Wszystko zależy od tego jaką akurat mam „fazę”. Teraz jak widać blogową i mało tego, opowiadaniową. No nic, zobaczymy jak mi to wyjdzie.
                Jutro wypad do kina na „Igrzyska Śmierci: W pierścieniu ognia”. Z M. i K. – koleżankami jeszcze z gimnazjum i podstawówki. Nie mogę się doczekać – i tego by z nimi pogadać i tego by obejrzeć ten film. Oparłam się pokusie i nie ściągałam go. Mam nadzieję, że warto było czekać na ten film.
                Hm, to tyle na dziś.

Motionless In White - City Lights

czwartek, 5 grudnia 2013

przydałby mi się zastrzyk energii


                Czyżbym naprawdę stawała się beznadziejnym przypadkiem, który nie potrafi usiąść spokojnie i czytać przez kilka godzin? Jakoś tak ostatnio mało czytam. Tragicznie mało. Moja siostrzyczka mnie wyprzedza, a to dziwne. Często nawet nie chce mi się otworzyć książki. Czasem wracam do czegoś, co już przewertowałam kilka/kilkanaście razy – Zmierzch, Harry, Klasa Pani Czajki.
                Właśnie, nie pamiętam, czy o tym wspominałam, ale nosiłam się z zamiarem kontynuacji historii Małgosi z powieści „Klasa pani Czajki” („LO-teria” to druga część) i rozpoczęłam ten projekt. Ciekawe czy uda mi się to pociągnąć. A pomysłów mi przecież nie brakuje. Hm, no zobaczymy.
                Siedzę sobie pod kocem a za oknem szaleje wiatr – niejaki Ksawery (huragan) zmierza nad Polskę, a nawet już tu jest – na Pomorzu. Heh. To dziwne. XXI wiek, a człowiek i tak nie może sobie poradzić z tym żywiołem, nie potrafi wyjaśnić dlaczego to powstaje, nie może zatrzymać tej okropnie niszczącej siły. Dlaczego tak jest? Czy jesteśmy na zawsze skazani na poddawanie się naturze?
                Jutro mam scs i kulturę języka polskiego (notabene z bardzo niekulturalną kobietą). Nie jestem przygotowana ani na jedno ani na drugie. Ale przecież poradzę sobie na zajęciach, jak zawsze, prawda?

                Ah, przydałby mi się zastrzyk energii.


wtorek, 3 grudnia 2013

...zagubiłam się, nie potrafię się odnaleźć...


Skoro mam jutro wstać o piątej, to powinnam pewnie iść spać, prawda? Jednak nie, siedzę jeszcze przed laptopem i próbuję sklecić te kilka zdań o tym dniu.
                Dlaczego ze wszystkich utworów Prusa omawiamy akurat „Placówkę”? Już wiem, dlaczego tak niewygodnie mi się czytało tę książkę – bo pojawia się tutaj sporo wątków, scen, wziętych jakby z mojego, naszego życia.  Zresztą nie tylko naszego, bo jakoś po prostu sceny z tej książki w dziwny sposób są mi bliskie, znajome. O podpaleniu, nie będę już nic pisać. W każdym razie zajęcia z pozytywizmu są naprawdę w porządku (szkoda, że my się tak nie zachowujemy wobec wykładowczyni). A dziewczyny mi dzisiaj przypomniały jak to bardzo nisko oceniłyśmy dr. P. w pierwszym semestrze w jakiejś tam ankiecie. Dziś? Niebo a ziemia. Naprawdę. Może to zależy od przedmiotu, który ona prowadzi? Nie wiem.
                Nadzieja, wiara, optymizm – bardzo mi tego brakuje, zagubiłam się, nie potrafię się odnaleźć. Nie wiem czy to jest związane z kwietniem, czy może po prostu to kontynuacja mojego nastawienia, które towarzyszy mi przez całe życie. Przydałby mi się psycholog, który by mnie ocenił, powiedział mi jaka jestem i co mam w sobie naprawić, w jaki sposób mam nad sobą pracować. Samej nie zdziałam wiele, zawsze mogę się starać i czasem rzeczywiście tak robię. Ale tylko czasem, a to wciąż za mało. Chyba jedyne co potrafię to marudzić i użalać się nad sobą. Chyba. No właśnie chyba jednak nie. Mogłam biegać w Łodzi? Mogłam. Mogę teraz ćwiczyć we własnym pokoju chociażby te 15 minut dziennie? Oczywiście, że mogę. Sama siebie blokuję. Sama siebie ograniczam. Nic tylko kopnąć się w tyłek i ogarnąć – w teorii brzmi prosto, szkoda tylko, że praktyka tak nie wygląda.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

...nigdy nie byłam zakochana

No żebym o tej porze już była w łóżku, to dziw nad dziwy :P. A właśnie sobie siedzę na łóżku pod kołdrą, świeżo po kąpieli. I zastanawiam się o czym by tu pisać.
                Dziesiąty dzień mojej walki z otyłością – tylko dwa dni bez ćwiczeń, ale zawsze pozostaje dieta, a raczej jej brak. Nie mam pojęcia jak nad sobą zapanować.
                „Lepiej być samemu niż być z niewłaściwą osobą” – i właściwie nic dodać, nic ująć. Ostatnio na forum, ale nie objechanym, takim blogowym wypowiedziałam się w wątku „10 przypadkowych faktów o tobie” – jednym z nich, a nawet takim z numerem jeden było to, że nigdy nie byłam zakochana. Zauroczona, być może, ale nigdy zakochana. Biedna ja.
                Pod prysznicem uświadomiłam sobie, że znów zapomniałam o prawie przyciągania. Wegetuję praktycznie bezmyślnie zamiast zmieniać swoje nastawienie. Co prawda ćwiczenia trochę mnie zmieniają (tak, widzę to już teraz), to zawsze coś, zgadza się?
                Jutro wtorek, kolejny dzień na uczelni. Będzie ciekawie – tego jestem pewna ;)

Within Tempation - Memories

niedziela, 1 grudnia 2013

Wino nie pomoże na wszystko.

Wino nie pomoże na wszystko. A szkoda. Muzyka? Na pewno w o wiele większym stopniu. Jednak nic nie sprawi, że NAPRAWDĘ ucieknie się od życia i problemów, nic.
                Głowa mnie boli. Dziś nie ćwiczyłam, nie zwracałam także uwagi na to co i ile jem. Jak zwykle – taka dawna ja.
                Czytam „Placówkę” Prusa – z mieszanymi uczuciami. Co prawda, problem związany z uwłaszczeniem chłopów, to kompletnie nie moja bajka, ale jednak uderza mnie to, w jaki sposób są chłopi tutaj przedstawieni. Nie to, że się nad tym zastanawiam, ale po prostu to wyczuwam – jakoś tak mi „niewygodnie” czytać tę powieść. Nie wiem dlaczego. Intuicyjnie coś mi nie gra, a przecież to temat, który nie ma ze mną żadnego związku.
                Piszę jak połamana. Przydałby mi się sen, porządny sen. Uda mi się położyć przed 21? Wątpię. Jak pisałam ostatnio chyba boję się wcześnie kłaść spać. Boję się swojej wyobraźni – nie wiem skąd się to u mnie wzięło.
                Dziś mała „kawka” dla sąsiadów z okazji imienin brata. Nawet wujo – brat mamy się załapał, bo przejeżdżał obok nas (tirowiec, więc wiecie). Nawet mówił, że chyba najbardziej nietypowy towar jaki przewoził to woda niegazowana – z Belgii do Rosji. Dziwne, nie? Woda, jak woda, ale opłaca się ją eksportować? No cóż.
                I to chyba tyle na dziś. Smutno mi.

Zapraszam!