poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Under



                Nie wiem dlaczego reaktywowałam stare gg, znów wróciłam do rozmów z panem S. Dlaczego wróciłam? Dlaczego pierwsza do niego napisałam. Zostawię potencjalnemu czytelnikowi w sferze domysłów temat, na jaki rozmawiamy z panem S. Aż tak bardzo…? Ok., nieważne.
                Dzień minął mi na niczym. Na szczęście jutro są godziny rektorskie od 13 na uczelni, więc kolokwium z gramatyki nie będzie, ale mimo to mi wstyd. Powinnam była się pouczyć, a nie nic nie robić.
                No może dziś nie takie nic – posprzątałam z siostrą w pokoju, od razu zrobiło się inaczej, poprzestawiałyśmy także trochę szpargałów – od razu zrobiło się więcej miejsca. To było nawet takie fajne, spędzanie czasu z siostrą i mamą. Oderwanie myśli.
                Na uczelnię nie poszłam, choć wstałam rano, umyłam się, przebrałam i zeszłam nawet na dół. Skapitulowałam i nie poszłam. Zresztą nie tylko ja zrobiłam sobie takie wagary – A. także nie poszła na uczelnię. Tak wyszło.
                Siedzę i wpatruję się w ekran, piszę też z S. i słucham muzyki. Kończę ten żałosny wpis.
Alex Hepburn – Under

niedziela, 28 kwietnia 2013

Another sad day...

Barbara Doniec.

„Wąż we mnie się zwija
obmyśla odwet
niczym grzech
w koszmarnym śnie
nogę za nogą
wyciągam z błota
żując zemstę
jak piołun
w lśniącym papierku”.
                Znalazłam na funpage’u Debiutext na fb. I tak czuję, gdy tylko myślę o zwierzętach, które to zrobiły. Zemsta.
                Zrobiła się z tego wszystkiego 20.44. Godzinę spędziłam na Internecie nawet tego nie zauważając. Co prawda piszę też na czacie, no ale.
                Uderzyła mnie jedna myśl. Aż tak, że kręci mi się w głowie. Liceum, łódź, p. – moje życie to pasmo porażek. Tylko co mi da myślenie w ten sposób? Muszę przywołać się do porządku. Chyba dziś już nic więcej z siebie nie wyciągnę. Te słowa pisałam dzisiaj przed 14 na swojego rozwojowego bloga:
Czy wrócić do tego co było? Do swoich planów? Wiem już teraz, że kilka z nich nie zrealizuję. Ot, chociażby swój wyjazd do Warszawy na zbliżające się Targi Książki. Z nowymi okularami także muszę się wstrzymać. Aktywna działalność w Samorządzie także odchodzi w odstawkę, przynajmniej na razie. A co do stypendium naukowego teraz mam jeszcze więcej motywacji, powodów, które powinny mnie pchać na przód jeśli o to chodzi. A mimo to jak ta idiotka oglądam argentyńską telenowelę zamiast wziąć się do nauki na wtorkowe kolokwium z gramatyki. Muszę wysłać kilka e-maili, w tym jeden ze zdjęciami, które zrobiłam po pożarze, ale nie mogę się zebrać by wgrać je na laptopa, by zobaczyć je w pełnej rozdzielczości. Nawet siostra zaczęła oglądać ze mną ten serial, do tego powiedziała mi, że już rozumie, co ja widzę w tych wszystkich serialach. Pozwalają zapomnieć. Przez tę krótką chwilę zajmujesz się problemami bohaterów, śmiejesz się. Wcześniej to mi pomagało, ale teraz, nawet gdy wciągnę się w fabułę wciąż mam tę myśl, o tym co się stało, gdzieś z tyłu głowy. Od tego się nie uwolnię. I pytania co dalej? Walczyć, walczyć - nie myśleć nawet o poddawaniu się. Ale co robić gdy życie w tym nie pomaga?
Wybrałam się w piątek z wnioskiem o jednorazową zapomogę z uczelni - mam pełne prawo się o nią starać. A jedna głupia rzecz - taka, że nie mam konta, uniemożliwia uzyskanie tej zapomogi. Więc stałam przy tym biurku jak debilka, nie mogłam opanować łez. Pomijam już to, że to pokoju musiałam dobijać się ze trzy razy - bo zawsze kobieta była zajęta. Ja wpatruję się w ten wniosek i płaczę, a babka tylko stoi nade mną nic nie mówiąc. W końcu zabrałam te papiery i wyszłam. Przeszłam się przez miasto do parku i usiadłam tam w słońcu, uspokoiłam nerwy. Pomyślałam, co mi szkodzi zapytać się w banku o to konto? Weszłam do pierwszego lepszego banku i po pół godzinie wyszłam jako właścicielka konta internetowego za 0 złotową obsługę. Najważniejsze jest to, że mam numer własnego rachunku i mogę otrzymać, małą, ale jednak jakąś kwotę.
Teraz przyszło mi do głowy, że kobieta mogła mi powiedzieć, bym się nie załamywała, że to, że nie mam konta, to żaden problem - zawsze można sobie takie założyć. Pomyślicie słusznie, że blondynka, ale ja naprawdę nie wiedziałam, że dziś założenie takiego zwykłego konta to nic wielkiego. Uspokoiłam się, nabrałam nadziei - może jednak będzie dobrze. Wróciłam do parku i dalej cieszyłam się słońcem obserwując innych ludzi. Każdy z nich ma swoją historię.
Chciałam pisać o czymś zupełnie innym, a to tak wyszło.
Nie wyobrażam sobie teraz, bym mogła wrócić do takiego tygodniowego planowania. To by wyglądało tak, jakby już wszystko wróciło do normy, a wcale tak nie jest. Ale z drugiej strony, co innego w tej chwili pozwoli mi się trzymać? Co innego pozwoli mi dążyć do realizacji swoich celi, nie zapominać o nich?
Dlaczego to wszystko przytrafiło się moim rodzicom? Wspaniałym ludziom, którzy nigdy nikogo nie skrzywdzili, nie wykorzystali, zawsze innym pomagali. A może to właśnie był ich błąd? Może trzeba być w życiu egoistą, nie liczyć się z innymi, mieć na uwadze tylko siebie? Co z tego, że Najwyższy wszystkich kiedyś tam sprawiedliwie osądzi. Mnie to nie satysfakcjonuje - ja żyję w tej chwili i cierpię razem z moimi rodzicami. Co ten Bóg sobie wyobraża? Jak mógł na to pozwolić? To nie epoka romantyzmu bym miała wierzyć w martyrologię.
Jestem smutna, wściekła i bezradna. Nie za wiele mogę zrobić, więc może po prostu skupię się na tym, co zależy ode mnie. Skupię się na tym, co zależy ode mnie.
Carrie Underwood – So small.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Time for recovery.



                Nie rozumiem wielu rzeczy. Dlaczego przetrwało Pismo Święte? Nawet się nie osmoliło za bardzo, tylko przemokło i specyficznie teraz pachnie. Dlaczego przetrwał obrazek Matki Boskiej, który leżał w najgorszym ogniu?
                Co prawda, ironicznie przyszło mi do głowy (a może to taki gorzki komentarz?), że już lepiej, by te święte rzeczy się spaliły niż to, co moi rodzice w tej chwili przeżywają.
                Dlaczego, gdy poszłam sprzątać, widziałam tę kartkę, ale jakoś jej nie podnosiłam, aż brat w pewnym momencie dał mi ją praktycznie pod sam nos, a gdy zobaczyłam co to za kartka chciało mi się panicznie roześmiać – to przetrwały moje postanowienia noworoczne spisane w sklepie 5 stycznia. Tak, w tej chwili ta kartka jest brudna, pognieciona, trochę śmierdzi, atrament jest trochę rozmazany w pewnych miejscach, ale mimo to da się wszystko odczytać, nawet się nie podarła! I jak to nazwać? Co to ma oznaczać?
                Gdy poszłam wczoraj sprzątać (środy mam wolne od uczelni) ledwo nad sobą panowałam, być może, że dopiero to do mnie docierało, a może i jeszcze do końca nie dotarło. Przenosiłam te wszystkie odpady z miejsca na miejsce i ogarniał mnie coraz większy gniew, wściekłość. Tak mocne uczucie, że zabiłabym, dalej mogę to zrobić. To już nie chodzi o to, że spłonęło, że kasa. Tylko o to, że ta osoba podniosła rękę na moich rodziców, sprawiła im problemy, podłamała ich i psychicznie i fizycznie. Pozbawiła moich rodziców środków do życia i moje rodzeństwo. Bo to nie chodzi wcale o mnie, a o moją rodzinę. Jakiś sukinsyn ośmielił się ich skrzywdzić.
                Gdy o tym myślę, ciężko mi nad sobą panować – dzisiaj straciłam nad sobą kontrolę dwa razy na uczelni – pierwszy, gdy poszłam po papiery o zapomogę, drugi, gdy o tym powiedziałam do K. i S.. Rozbeczałam się na całego, ja tak tylko potrafię. Było minęło.
                Jak wszystko. Nie, okey, nie mogę tak myśleć. Będzie dobrze. Już jest dobrze, dajemy sobie radę. I do przodu.
                Rozpraszam się. Nie powinnam, skoro chcę opisać tak wiele. Tylko nie mam już siły.  To czwartek i mój pierwszy wpis w tym tygodniu. Jutro będzie tydzień. I nie wiem gdzie jest ten czas. Co ja robiłam. Znaczy się, wiem, że robiłam i to nawet naprawdę dużo. Ale kiedy? Nie wiem, nie ogarniam, ale wciąż wierzę, że będzie dobrze.
                A propos wiary, dzisiaj trochę rozmawiałam z Najwyższym, może teraz też coś spróbuję.

niedziela, 21 kwietnia 2013

Believing in better tomorrow.



                Ludzie to kurwy. Okazuje się, że nawet całkiem bliska rodzina potrafi cię obmówić, nie wziąć twojej strony. Nie wiem co teraz będzie, wiem jednak, że rodzice jakoś dawali sobie radę przez ponad 20 lat bez niczyjej pomocy, więc i teraz także. Oczywiście z nami wszystkimi, nie ma innej opcji.
                Cały czas mam przez oczami ten ogień i dym, który pochłonął budynek.  Dzisiaj pierwszy raz weszłam do środka, spłonęło wszystko, naprawdę wszystko. To nawet nie człowiek.
                Wiem, że ten tekst – „Nie sztuka przejść przez życie, gdy wszystko sprzyja. Sztuką jest iść przed siebie i nie ugiąć się, nawet jeśli ciągle jest pod wiatr.” nie do końca jest zgodny z zasadami „Sekretu”.  Że takie nastawienie nic nie daje. Pomijając to, jeśli ciągle ma być tak pod wiatr, to nie chcę by moje życie było sztuką. W tej chwili naprawdę niewiele się liczy. Liczy się rodzina i to, by sobie w ten chwili ze wszystkim poradzić.
                Okropnie boli mnie głowa, jestem wyczerpana i do tego muszę się pouczyć łaciny. Tak.

sobota, 20 kwietnia 2013

Hate people.



                Szczypałam się w rękę już ze dwa razy, by stwierdzić, że to co się dzieje nie jest żadnym koszmarem tylko okrutną rzeczywistością. Rano znów nas ktoś podpalił. Tym razem skuteczniej – spłonął praktycznie cały sklep, jedynie w ostatnim magazynie pożar nie narobił szkód. Jak można być takim skurwysynem?
                Wciąż mam przed oczami te płomienie, które widziałam przez okno trawiące sklep, trawiące wszystko. Ten duszący ciemny dym – wznoszący się na kilka metrów nad budynkiem. To, jak wleciałam w ten dym, by razem ze strażakami, tatą, bratem wyciągnąć ciągnik, który stał w garażu. Tatę biegnącego to tu, to tam z całą twarzą w sadzy, płaczący my wszyscy. Strażacy biegający i gaszący nasz sklep. Ogień, dym. Nie docieranie rzeczywistości.
                15.05. Przerwałam pisanie, pojechałam z bratem na pocztę po pieniądze, które babcia nam wysłała. Niewiele, zawsze coś. Siostra gotuje obiad, tata przegląda kamery z monitoringu wraz z młodszym bratem. Starszy kręci się po domu. A mama pojechała na komendę do Łodzi, zrobić portret pamięciowy człowieka, który to zrobił. Mama jedna go widziała.
                Wkurzają mnie ludzie, którzy podjeżdżają pod nasz sklep. Albo raczej to, co z niego zostało. Po jaką kurwę wgapiają się w budynek? Po jakiego chuja im to potrzebne? Nienawidzę ludzi.
                Kręci mi się w głowie, oczy mnie szczypią i w ogóle do niczego się nie nadaję, tak samo jak i reszta rodziny. A mimo to siedzę przed laptopem i stukam te słowa z głupią, naiwną nadzieją, że przyniesie mi to ulgę. Ukojenie, katharsis, lekarstwo na całą tą sytuację. Głupia nadzieja na to, że spłynie na mnie wiedza, która pozwoli nam to przetrwać.
                Co dalej? Nie wiem. Już nawet myślę o rezygnacji ze studiów, przebąknęłam o tym mamie – powiedziała, że chyba żartuję. Gdy pojawiła się ta myśl, wiedziałam, niemal słyszałam w głowie to, co powiedzieliby rodzice – poza nauką już nic nie zostało, że nauka to moja jedyna szansa. Właśnie, a ja odpierdalam takie cyrki jak wczoraj. Rzucam tekst, że mam wyjebane i tak jest. A tak być nie powinno. Powinnam się odwdzięczyć rodzicom za to wszystko.
                Te moje problemy – przeszłość z p., niezaliczone kolokwium, stosunek K. do mnie – to wszystko w jednej chwili traci znaczenie, to już jest niczym.
                Nie wiem ile razy dzisiaj zmieniałam miejsce – przed domem, przed sklepem, u babci, w kuchni, usiadłam nawet na podłodze w korytarzu, w salonie, w swoim pokoju, w biurze. To nie jest tak, że możesz to wszystko przeżywać w jednym miejscu, tak zamknąć się w sobie. Gdyby to chodziło tylko o mnie, ale są rodzice, rodzeństwo. Jesteśmy razem i musimy się wspierać. Od rana powtarzam tylko sobie i wszystkim, że nie wiem jak, ale wiem, że będzie dobrze. Damy sobie z tym radę.
                Pieniądze. Dlaczego wszystko zawsze musi się o nie rozgrywać? Ja w tej chwili chciałabym tylko, by rodzice znaleźli w sobie siłę na ogłoszenie upadłości działalności firmy, byśmy sprzedali to wszystko i wyprowadzili się. W góry na przykład, tam, gdzie tata zawsze chciał mieszkać. Można wiele, trzeba tylko znaleźć w sobie siłę.
                Nie mam siły siedzieć tutaj sama, idę do rodzinki.

Zapraszam!