środa, 17 kwietnia 2013

Tired, a little bit about censorship(again) and call me maybe.



                 Najchętniej to poszłabym spać – naprawdę, do niczego się nie nadaję. Tylko czy obudzę się na tyle wcześnie by ogarnąć się z nauką na jutro? Wątpię. Chyba po prostu skończę ten wpis, wpakuję potrzebne notatki na jutro, pójdę się umyć i przysiądę nad romantyzmem.
                K. dzisiaj widziałam w przelocie tylko, może patrzył w moją stronę, a może tylko chciałam tak myśleć.
                Jak psychiczna nie rozstaję się z telefonem – a może nuż napisze? I po raz dziesiąty czytam sms od niego. Przesadzam, jak zwykle jestem w tym mistrzynią.
                Ja myślę o jutrze, to coś mi się w środku skręca ze strachu – czy niepokoju (tak, to słowo bardziej pasuje). Kolokwium z tego nieszczęsnego „Lambro”, zajęcia od 11.30 do 19.30 i do tego dostałam okres. Nastawiam się jednak pozytywnie do jutra – z nadzieją – będzie dobrze, bo właściwie, to dlaczego nie? Coś tam się jeszcze w końcu przygotuję na zajęcia, czy mniej czy więcej, ale w końcu mam też jakąś swoją wiedzę, prawda? I potrafię dedukować. Tak, to niewątpliwie plusy.
                Zaklinam ten telefon – no napisz! Nawet głupotę, od razu poprawi mi się humor…
                Słucham sobie „Call me maybe” Carly Rae Jepsen – tak na dobrą sprawę, o przecież się z K. nie znamy – a tu dał mi swój numer, no nie żebym miała do niego dzwonić, ale napisać i nie, że tak po prostu, ale tylko wtedy, jeśli skończymy wcześniej zajęcia (wcześniej będzie wolna wykładowczyni). Ok., nie, nie, nie. To co już piszę brzmi jak wpis z różowego pamiętnika 13latki. STOP!
                Na dzisiejszych warsztatach niestety nie pisaliśmy niczego nowego – trochę doktor poruszyła temat tego odczytu o „Cenzurze w sztuce”, sama przyznała, że miała szczerą ochotę wyjść już w połowie, z powodu tego, co się pojawiało na tym ekranie, ale wytrwała do końca – do puenty. A ja, mimo tego, że wyszłam wcześniej wyłapałam ją –to, co napisałam tydzień temu w czwartek – że sztuka ma granice, artysta ma do wyboru tyle form, że może wybrać taką, która nie będzie obrażać wiary, poczucia estetyki innych ludzi. I to będzie najbardziej wyrafinowane, szykowne, a nie prymitywne, jak pokazywane przez faceta twory (nawet doktor nie potrafiła tego nazwać „utworami”). Do tego dowiedziałam się, że był to nie tylko wykładowca z Łodzi, ale także biegły powoływany w sądzie przy sprawach dotyczących właśnie naruszenia uczuć innych przez „artystę” czy tego typu klimaty.
                Nauczyłam się czegoś dzięki temu, naprawdę. Zarzuciłam naiwny pogląd, że sztuka może wszystko, że artysta stoi ponad Najwyższym, poczuciem przyzwoitości  i ponad granicami. Nie, już tak nie uważam. Wyzwolona sztuka – czym ona tak właściwie jest? Na każdym etapie pojawiało się coś wyzwalającego – pojawienie się na obrazach osób bezdomnych i niepełnosprawnych, zwrócenie uwagi w literaturze na dziecko, Bruna Jasieńskiego „JEDNODŃUWKA FUTURYSTUW mańifesty futuryzmu polskiego wydańe nadzwyczajne na całą Żeczpospolitą Polską”, a przecież to tylko marne trzy przykłady. I widać jak różnie się potoczyły – nie tylko zaczęto pisać o dzieciach ale i dla dzieci, bezdomny przedstawiony w sztuce nie oburza, a manifest polskich futurystów oczywiście miał wpływ na literaturę tamtego czasu, czy jednak sprawił on zmianę polskiej pisowni? Sprawili, że spalono dzieła wydane X lat wcześniej?
                Jakby to mój tata teraz zauważył – masz problemy, już naprawdę nie masz o czym pisać. Faktycznie, może chleba mi to nie da, jednak taka refleksja mnie rozwija – poznaję siebie, wyrabiam swoje poglądy, a tak przy okazji to tylko ćwiczę pisanie.
                Tak sobie pomyślałam, że skopiuję te akapity dotyczącego tego panelu i je sobie wydrukuję. Kurcze, zrobiła się 20.50. Gdzie ten czas?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam!