Najchętniej to poszłabym spać – naprawdę, do niczego się
nie nadaję. Tylko czy obudzę się na tyle wcześnie by ogarnąć się z nauką na
jutro? Wątpię. Chyba po prostu skończę ten wpis, wpakuję potrzebne notatki na
jutro, pójdę się umyć i przysiądę nad romantyzmem.
K.
dzisiaj widziałam w przelocie tylko, może patrzył w moją stronę, a może tylko
chciałam tak myśleć.
Jak
psychiczna nie rozstaję się z telefonem – a może nuż napisze? I po raz
dziesiąty czytam sms od niego. Przesadzam, jak zwykle jestem w tym mistrzynią.
Ja
myślę o jutrze, to coś mi się w środku skręca ze strachu – czy niepokoju (tak,
to słowo bardziej pasuje). Kolokwium z tego nieszczęsnego „Lambro”, zajęcia od
11.30 do 19.30 i do tego dostałam okres. Nastawiam się jednak pozytywnie do
jutra – z nadzieją – będzie dobrze, bo właściwie, to dlaczego nie? Coś tam się
jeszcze w końcu przygotuję na zajęcia, czy mniej czy więcej, ale w końcu mam
też jakąś swoją wiedzę, prawda? I potrafię dedukować. Tak, to niewątpliwie
plusy.
Zaklinam
ten telefon – no napisz! Nawet głupotę, od razu poprawi mi się humor…
Słucham
sobie „Call me maybe” Carly Rae Jepsen – tak na dobrą sprawę, o przecież się z
K. nie znamy – a tu dał mi swój numer, no nie żebym miała do niego dzwonić, ale
napisać i nie, że tak po prostu, ale tylko wtedy, jeśli skończymy wcześniej
zajęcia (wcześniej będzie wolna wykładowczyni). Ok., nie, nie, nie. To co już
piszę brzmi jak wpis z różowego pamiętnika 13latki. STOP!
Na
dzisiejszych warsztatach niestety nie pisaliśmy niczego nowego – trochę doktor
poruszyła temat tego odczytu o „Cenzurze w sztuce”, sama przyznała, że miała
szczerą ochotę wyjść już w połowie, z powodu tego, co się pojawiało na tym
ekranie, ale wytrwała do końca – do puenty. A ja, mimo tego, że wyszłam
wcześniej wyłapałam ją –to, co napisałam tydzień temu w czwartek – że sztuka ma
granice, artysta ma do wyboru tyle form, że może wybrać taką, która nie będzie
obrażać wiary, poczucia estetyki innych ludzi. I to będzie najbardziej
wyrafinowane, szykowne, a nie prymitywne, jak pokazywane przez faceta twory
(nawet doktor nie potrafiła tego nazwać „utworami”). Do tego dowiedziałam się,
że był to nie tylko wykładowca z Łodzi, ale także biegły powoływany w sądzie
przy sprawach dotyczących właśnie naruszenia uczuć innych przez „artystę” czy
tego typu klimaty.
Nauczyłam
się czegoś dzięki temu, naprawdę. Zarzuciłam naiwny pogląd, że sztuka może
wszystko, że artysta stoi ponad Najwyższym, poczuciem przyzwoitości i ponad granicami. Nie, już tak nie uważam.
Wyzwolona sztuka – czym ona tak właściwie jest? Na każdym etapie pojawiało się
coś wyzwalającego – pojawienie się na obrazach osób bezdomnych i
niepełnosprawnych, zwrócenie uwagi w literaturze na dziecko, Bruna Jasieńskiego
„JEDNODŃUWKA FUTURYSTUW mańifesty futuryzmu polskiego wydańe nadzwyczajne na
całą Żeczpospolitą Polską”, a przecież to tylko marne trzy przykłady. I widać
jak różnie się potoczyły – nie tylko zaczęto pisać o dzieciach ale i dla
dzieci, bezdomny przedstawiony w sztuce nie oburza, a manifest polskich
futurystów oczywiście miał wpływ na literaturę tamtego czasu, czy jednak
sprawił on zmianę polskiej pisowni? Sprawili, że spalono dzieła wydane X lat
wcześniej?
Jakby
to mój tata teraz zauważył – masz problemy, już naprawdę nie masz o czym pisać.
Faktycznie, może chleba mi to nie da, jednak taka refleksja mnie rozwija –
poznaję siebie, wyrabiam swoje poglądy, a tak przy okazji to tylko ćwiczę
pisanie.
Tak
sobie pomyślałam, że skopiuję te akapity dotyczącego tego panelu i je sobie
wydrukuję. Kurcze, zrobiła się 20.50. Gdzie ten czas?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz