sobota, 20 kwietnia 2013

Hate people.



                Szczypałam się w rękę już ze dwa razy, by stwierdzić, że to co się dzieje nie jest żadnym koszmarem tylko okrutną rzeczywistością. Rano znów nas ktoś podpalił. Tym razem skuteczniej – spłonął praktycznie cały sklep, jedynie w ostatnim magazynie pożar nie narobił szkód. Jak można być takim skurwysynem?
                Wciąż mam przed oczami te płomienie, które widziałam przez okno trawiące sklep, trawiące wszystko. Ten duszący ciemny dym – wznoszący się na kilka metrów nad budynkiem. To, jak wleciałam w ten dym, by razem ze strażakami, tatą, bratem wyciągnąć ciągnik, który stał w garażu. Tatę biegnącego to tu, to tam z całą twarzą w sadzy, płaczący my wszyscy. Strażacy biegający i gaszący nasz sklep. Ogień, dym. Nie docieranie rzeczywistości.
                15.05. Przerwałam pisanie, pojechałam z bratem na pocztę po pieniądze, które babcia nam wysłała. Niewiele, zawsze coś. Siostra gotuje obiad, tata przegląda kamery z monitoringu wraz z młodszym bratem. Starszy kręci się po domu. A mama pojechała na komendę do Łodzi, zrobić portret pamięciowy człowieka, który to zrobił. Mama jedna go widziała.
                Wkurzają mnie ludzie, którzy podjeżdżają pod nasz sklep. Albo raczej to, co z niego zostało. Po jaką kurwę wgapiają się w budynek? Po jakiego chuja im to potrzebne? Nienawidzę ludzi.
                Kręci mi się w głowie, oczy mnie szczypią i w ogóle do niczego się nie nadaję, tak samo jak i reszta rodziny. A mimo to siedzę przed laptopem i stukam te słowa z głupią, naiwną nadzieją, że przyniesie mi to ulgę. Ukojenie, katharsis, lekarstwo na całą tą sytuację. Głupia nadzieja na to, że spłynie na mnie wiedza, która pozwoli nam to przetrwać.
                Co dalej? Nie wiem. Już nawet myślę o rezygnacji ze studiów, przebąknęłam o tym mamie – powiedziała, że chyba żartuję. Gdy pojawiła się ta myśl, wiedziałam, niemal słyszałam w głowie to, co powiedzieliby rodzice – poza nauką już nic nie zostało, że nauka to moja jedyna szansa. Właśnie, a ja odpierdalam takie cyrki jak wczoraj. Rzucam tekst, że mam wyjebane i tak jest. A tak być nie powinno. Powinnam się odwdzięczyć rodzicom za to wszystko.
                Te moje problemy – przeszłość z p., niezaliczone kolokwium, stosunek K. do mnie – to wszystko w jednej chwili traci znaczenie, to już jest niczym.
                Nie wiem ile razy dzisiaj zmieniałam miejsce – przed domem, przed sklepem, u babci, w kuchni, usiadłam nawet na podłodze w korytarzu, w salonie, w swoim pokoju, w biurze. To nie jest tak, że możesz to wszystko przeżywać w jednym miejscu, tak zamknąć się w sobie. Gdyby to chodziło tylko o mnie, ale są rodzice, rodzeństwo. Jesteśmy razem i musimy się wspierać. Od rana powtarzam tylko sobie i wszystkim, że nie wiem jak, ale wiem, że będzie dobrze. Damy sobie z tym radę.
                Pieniądze. Dlaczego wszystko zawsze musi się o nie rozgrywać? Ja w tej chwili chciałabym tylko, by rodzice znaleźli w sobie siłę na ogłoszenie upadłości działalności firmy, byśmy sprzedali to wszystko i wyprowadzili się. W góry na przykład, tam, gdzie tata zawsze chciał mieszkać. Można wiele, trzeba tylko znaleźć w sobie siłę.
                Nie mam siły siedzieć tutaj sama, idę do rodzinki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam!