czwartek, 11 kwietnia 2013

Censorship and interrupted lecture.



Zrobiłam to zdjęcie w pociągu, gdy wracałam po 20 do domu. Płakałam wtedy – ze zmęczenia, stresu, niewykrystalizowanych myśli. A mimo to dostrzegłam wówczas niejako – poetyczność tej sytuacji. Płacz w pociągu – uzewnętrznianie siebie w podróży.
                Dzień nie zapowiadał się najgorzej – wstałam rano, byłam w pracy – czytałam „Lambro” Słowackiego – rodzice byli znów na wyjazdach. Gdy mama wróciła, poszłam do domu przebrałam się, poprzeglądałam trochę filmiki na yt i wyszłam na busa. Nie lubię nimi jeździć – są za ciasne, często śmierdzi tam Bóg wie czym. Na uczelnię weszłam jakoś po 13. Zajęcia zaczynałyśmy od 13.30. Po drodze jeszcze spotkałam kolegę z wfu – jak mogę o tym nie wspomnieć, prawda? Tym bardziej, że potem pojawił się przed uczelnią – a my siedziałyśmy akurat przy oknach idealnie wychodzących na uczelnianą alejkę – dziewczyny co rusz na niego zerkały, dumna z siebie – nie częściej niż one. Wkurza mnie trochę ich zachowanie, ale pewnie moje zachowanie wkurza ich. Lambro? Dla mnie ten język jest ciekawy – już samo to, że tak powiedziałam – A. stwierdziła, że „one są głupie, a ja za mądra” – ha, właśnie jak jechałam na uczelnię dowiedziałam się od pewnej osoby z funskanu – że jestem przemądrzała – znów dumna z siebie odpisałam ładnie i kulturalnie. A za to dostałam zwrotnego smsa o treści – „nie dosc ze gruba to jeszcze jebnieta”. Ah, milutko.
                Zajęcia z poetyki poszły w miarę gładko – w końcu to, co omawiałyśmy nie było takie trudne. Wykład z romantyzmu także minął całkiem spokojnie – trochę miałam problem z koncentracją, ale dałam radę . Za to ćwiczenia… Właściwie do tej pory nie wiem co się stało – rozmawialiśmy o tekście, nie tylko ja, ale i dziewczyny coś dopowiadały (A. nie poszła na romantyzm), w pewnym momencie się zacięłyśmy – raz, drugi, w końcu pan profesor się wkurzył i powiedział, że za tydzień piszemy kolokwium z tego utworu Słowackiego. I po prostu wyszedł z sali – byłby to zrobił efektowanie, ale musiał poczekać aż wyjdziemy z sali, a że wszystkie trzy byłyśmy zaskoczone – trochę potrwało zanim się zebrałyśmy (szczególnie ja ze swoimi dziesiątkami kartek na ławce).
                Wkurzyłam się tą sytuacją. Jako jedyna przeczytałam cały utwór – rzeczywiście, mogłam się bardziej przyłożyć, zastanowić o czym to jest – w ogólnym zarysie. A ja prędzej powiedziałabym coś o metaforach, porównaniach, elementach orientalizmu w utworze niż o samej jego akcji. Na koleżankach nie zrobiło to raczej wrażenia – stwierdziły tylko, że zachował się jak dziecko. I ja podzielam to zdanie. Z drugiej strony (bo zawsze ona jest) od studentów musi CZEGOŚ oczekiwać. Chyba za bardzo biorę to wszystko do siebie. Potem to wszystko zaczęło się drobniutko sypać.
                Zajęcia z romantyzmu i tak miały być skrócone – bo miałyśmy iść na wykład „Cenzura w sztuce” z doktor, z którą miałyśmy mieć zajęcia do tej 20. Do Ośrodka Działań Artystycznych, gdzie miało się to odbywać szłyśmy marszem – a nawet przebiegałyśmy przez światła (wciąż na zielonym). Gdy dotarłyśmy na miejsce – wykład się już zaczął, oczywiście wielka, niezdarna ja – facet ustąpił mi jakieś krzesło (przesiadł się dalej, nie to, że był tłok) jakoś się wcisnęłam, ale było mi głupio. W końcu uspokoiłam jakoś swoje nerwy i starałam się skupić na wykładzie. Może i to co mówił było ciekawe, jednak jak dla mnie – strasznie chaotyczne, za wiele dygresji do tego nie mógł się zdecydować czy mówi normalnie – czy mówi do mikrofonu.
                Pociąg miałam po 20, ale wyszłam już wpół do 8. Stwierdziłam, że nie chcę oglądać tego, co on wyświetlał – fakt, trudno mówić o cenzurze, granicach sztuki bez słów „gwałt, genitalia, penis”, ale gdy pojawiają się one w jednym zdaniu z „Chrystusem, krzyżem, religią” mi jako osobie, która ma pewne problemy jeśli chodzi o zrozumienie Najwyższego, na którego czasem się wkurzam – nie odpowiada to. A gdy do tego wyświetlane są filmy, które praktycznie przypominają pornosy – dajcie spokój. A za mną kilkoro wykładowczyń. Ale już nie o to chodzi, bo wyjdę na jakąś ciemną i ograniczoną.
                Żyjemy w dziwnych czasach – z jednej strony w reklamach uśmiechnięci ludzie mówią o biegunce (dlaczego nie sraczce?), o kleju do szczęk (dlaczego nie pokazują ludzi zupełnie bez zębów?). Mimo wszystko wiedzą, że w tym wszystkim jest jakiś umiar, w sztuce – a niechbym i wyszła na ciemną i ograniczoną – także powinien być. Sztuka powinna mieć granice. Chce się komuś/czemuś dokopać? Spoko, ale dlaczego nie w subtelny i wyrafinowany sposób? Jak sam prowadzący powiedział – bardziej groteskowy niż karykaturalny -  pamfletowy, mniej dosłowny. Jak można zestawiać postać Chrystusa z libertynizmem markiza de Sade? Ah, sama nie wierzę, ze wrzuciłam te słowa w jedno zdanie.
                W XVIII czy wcześniejszych wiekach pewnie takim zberezeństwem było przedstawianie bezdomnych, ubogich czy inwalidów. Można by rzecz, że to przecież nas otacza, dlaczego więc to ignorować? Jednak dziś można się posłużyć tym samym pytaniem – przecież ciało ludzkie nie jest niczym nieznanym, seks nie jest takim tabu – dlaczego więc nie iść krok dalej? To wszystko też nas przecież otacza.
                Cieszę się, że żyję w czach, kiedy takie jednak zachowania (bo przecież nie mogę mówić o tworzeniu sztuki) są marginalne i tłumione, nie pozwala im się wybić na pierwszy plan. Wszystko powinno mieć pewne granice – jakie, każdy oceni to na swój sposób.
                Wiem, że nie jest to zbyt kompletny wpis, za mało w nim szczegółów do czego tak pieję – ale dziś już nie mam siły wpisywać w Google i szukać informacji na temat wyłapanych i zapisanych przeze mnie nazwisk. Nie dziś.
Justin Timberlake – Mirrors.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam!