wtorek, 16 kwietnia 2013

Sun, small-talks and heart attack.



No jakoś nikt teraz o mnie nie myśli;). Prawdą jest to, że myśli kreują rzeczywistość. Może nawet specjalnie nie skupiam się na wdzięczności, za to co już mam, ale prowadzę od jakichś dwóch tygodni „Gratitude Notebook”, na początku ciężko było mi znaleźć minimum te trzy rzeczy, za które byłam wdzięczna, które sprawiły mi radość i poprawiły wspomnienie danego dnia. A dziś i wczoraj – „punkty” same cisną się pod długopis. A przecież to wtorek – dzień za którym nie przepadam z powodu wfu. Dziś nie było tak źle. To znaczy i tak nas wymęczył i to okropnie (spociłam się strasznie..).
                Spóźniłam się – pojawiłam się akurat wtedy, by wziąć od A. klucz do szatni i szybko się przebrać. Przy tym całym początkowym rozciąganiu leżałam na macie między A. a kolegą już wspominanym przeze mnie – K. Jak to jest z nieproszonymi myślami – są beznadziejne, jedną która się wtedy pojawiła – proszę bardzo, niech on się przyjrzy jaka jestem okropna z wyglądu i kiepska na wf, to już w ogóle przestanie ze mną rozmawiać, ha! Potem pograliśmy w kosza – trafiłam nawet 2 razy :D. A facet miał dzisiaj jakiś fetysz i co rusz zwracał się do mnie imieniem – za jego przykładem poszedł także chłopak, który ćwiczy z nami na wfie – czyżby naprawdę myślał, że taka dobra jestem w koszykówkę?
                Po wfie zostałam na uczelni tylko z A. – poszłyśmy do Biedronki – stwierdziłyśmy, że przestajemy się nakręcać na bsmarty  i pizzę. Kupiłyśmy sobie po rogalu i fajnym jogurcie i lody ;d. A. śmiała się, że przechodzimy na „dietę lodową”. I gdzie spędzić resztę tych 4 wolnych godzin w planie? Usiadłyśmy sobie na ławce przed uczelnią – wygrzewałyśmy się na słońcu (ah, nie ma to jak pierwsza porcja witaminy D!). Potem dołączyła moja koleżanka z liceum – i trochę sobie pogadałyśmy. W końcu, zgrzane po tym słońcu wróciłyśmy z A. na uczelnię – rozmawiałyśmy o Harrym, Zmierzchu i innych ważnych dla nas rzeczach;).
                Oczywiście wtedy pojawił się on – K. Rozmawialiśmy tak na lajcie – okazało się, że on przyszedł do doktor z którą miałyśmy mieć właśnie zajęcia, by coś tam zaliczyć. Może ja się nie znam, ale bez najmniejszej nawet interpretacji napiszę to, że usiadł obok nie (a czemu nie obok A.?), co prawda, zwolniłam trochę miejsce na ławce, ale… Ok., gdy A. poszła do wc – K., stwierdził, że da mi swój numer, w razie gdybyśmy skończyły wcześniej zajęcia – to miałam mu napisać smsa. Nawet przypomniał mi swoje imię, zastanawiam się po cóż? Zaraz potem my poszłyśmy na zajęcia, a K. poszedł się dalej uczyć. Może to głupie, ale nie powiedziałam A. o tym numerze, bo tak właściwie to po co? K. też nic nie wspominał, gdy A. wróciła.
                Zajęcia z gramatyki jak zwykle były ciężkie – a do tego okazało się, że za tydzień mamy powtórzenie materiału, a za dwa tygodnie sprawdzian. Muszę się ogarnąć z tego przedmiotu. Jak z każdego. Eh. W każdym razie cieszę się, że nie posłuchałyśmy mojej koleżanki z lo i udałyśmy się na zajęcia (choć głównie to z mojej „winy”, bo A., to wolała nie iść…).
                Zajęcia skończyłyśmy aż jakieś 8 minut przed czasem – no to wysłałam do K. tego smsa, że skończyłyśmy zajęcia i że życzę mu powodzenia. Odpisał jakiś czas później – zaliczył na 4, więc pogratulowałam i oto cała korespondencja :D. Kurde, wizualizowałam sobie tę wymianę numerów, jednak w trochę innym klimacie. Czy jednak jakoś z tego powodu narzekam? Oczywiście, że nie! :D
                Ok., ogarniam się – jest prawie 20, a ja zaraz pozmywam, poczytam „Irydiona” albo „Lambro”, idę się myć, oglądam „Prawo Agaty” i idę spać. Jutro jednak muszę się wybrać na uczelnię – tylko na warsztaty kreatywnego pisania. I do tego będę musiała na nie czekać jakieś 2 godziny. Eh, te dojazdy – coś sobie wtedy poczytam, by nie marnować czasu. Tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam!