poniedziałek, 16 marca 2015

what about my happy end?

Co z moim szczęśliwym zakończeniem? Nie tyle chodzi o zakończenie, co o szczęście oczywiście. Czego mi brakuje do szczęścia? Aktywności, pozbycia się zbędnych kilogramów, pieniędzy, zdrowej rodzinki, Drugiej Osoby.
Zamiast pisać na siłę pójdę wziąć prysznic, a potem poryczę sobie w poduszkę. Wolno mi.
Dulce Maria – Ingenua.


niedziela, 15 marca 2015

lity mur

     Mentalnie wciąż jestem w sobocie. Dziwne to zdanie, ale niech już zostanie.
     Przeglądałam dziś, tak troszeczkę swoje starsze wpisy. Z 2009 i 2012 roku… Przypomniał mi się R. z pierwszego roku studiów. Dawno o nim nie myślałam, choć czasem z dziewczynami o nim wspominamy. Dużo o nim wtedy pisałam. Cóż, chodziliśmy razem na zajęcia, siadaliśmy razem. Na upartego mogłabym powiedzieć, że tak wychodziło, bo szłam do babci, no naprawdę. Ale mogło to wyglądać tak, że go odprowadzam do akademika. A jak było po juwenaliach z S.? Nie wiem co myśleć, ale po części wiem, że wybrałam tę dłuższą drogę do babci nie tylko dlatego, że się bałam ciemnych ulic, ale też dlatego, że chciałam z nim dłużej pogadać. Desperacja, co? Ah, pisząc o tym, wypowiadając te myśli „na głos” czuję się niekomfortowo. Tak jak dziś, w sklepie. Wpadł znajomy, z gimnazjalnej klasy, który potrzebował kilka rzeczy. Nie dałam się temu, ale zaczynało mi się robić gorąco. Dlaczego? Nie, broń Najwyższy, żadne miłosne uczucie, Lol. Raczej stres. I wspomnienia. Przecież w szkole kilka razy przyprawił mnie o łzy z kolegami. Ok., a dlaczego podobne uczucie miałam przy innym kliencie? Niedużo starszym ode mnie kolesiu – z którym przecież żadne wspomnienia mnie nie łączą? Podobał mi się, tak trochę, tak myślę. Ale wkurzał mnie kilkoma rzeczami, więc na tych uczuciach się skupiłam. Cholera, nie są to przecież sytuacje od czapy. Zwykłe, codzienne czynności. Dlaczego przy facetach po 40, albo młodszych ode mnie się tak nie czuję?
     Komputer moim przyjacielem, klawiatura ramieniem, w które wlewam swoje łzy. Tym razem łzy braku doświadczenia i łzy braku odwagi, by to doświadczenie zdobyć. Tak jak z tym miejskim kołem teatralnym… Weszłam do budynku, stałam przed drzwiami, posłuchałam chwilę i odeszłam, wybiegłam z budynku, nie pukając, nie zaglądając, nie wykazując najmniejszej aktywności. A w MOKu byłam ze trzy razy pytać się kiedy będą organizować tę grupę i kiedy będą spotkania…
     Tak, ten wpis jest kompletnie niewygodny. Kto normalny sięga po takie wspomnienia w nocy? Na pewno zapewnią mi miły i szybki sen… Razem z tłuszczem, który na sobie uzbierałam zbudowałam wokół siebie mur. Ani ja z niego nie potrafię wyjść, ani nikt do mnie nie dotrze. Tak jest wygodnie, smakowicie nawet, prawda?
     W 2009 roku swoim fajnym, „wszystkowiedzącym” tonem pisałam, że bardzo mi dobrze samej, że nikogo nie potrzebuję, i że nie wyobrażam sobie mieć innego zdania na ten temat. A tu proszę. Od początku roku piszę jak to jestem samotna, jak mi z tym źle i jak bardzo kogoś potrzebuję.
     Ah, mam fazę na argentyński, disneyowski serial Violetta. Od poniedziałku będą nowe odcinki, nie mogę się doczekać. Choć dzięki yt, już wiem, jak niektóre historie się potoczą. Hm, rozumiem argentyński hiszpański w 10%, a może nawet w 20? Porywa mnie szczególnie historia Franceski i Diega. A aktor Diego Dominguez jest moim „crush” ;)
     Słucham płyty Sama Smitha – In the lonely hour. I odpływam.

wtorek, 10 marca 2015

Its about the way I feel In the world. Im lonely...


     Oczy mi się kleją, jestem tak bardzo zmęczona… Na jutrzejsze seminarium mam tylko 10 stron pierwszego rozdziału. I zaczyna wracać to uczucie ucisku w żołądku. Znowu mam zawieść siebie? Znów zawieść rodziców? NIE! Chyba jednak nie powinnam pić dzisiaj tego piwa z dziewczynami, ale tak rzadko gdzieś wychodzimy… Tak rzadko ja gdzieś wychodzę.
      Tyle myśli. Ciekawych nawet i ładnie ułożonych. Tylko dlaczego pojawiają się one w busie, gdy nie mam warunków do ich zapisania? A potem uciekają i już ich nie mogę złapać. Może to moja wina, bo powinnam do pisania dziennika siadać wcześniej, gdy jestem, może nie tyle wypoczęta, co zrelaksowana. A nie zaspana, tak jak teraz. Właściwie nie wiem dlaczego otworzyłam ten plik.
     Czy dlatego, że gdy rano szłam na przystanek pięknie świeciło słońce? Tak miło i zapraszająco, zrobiłam zdjęcia i przez dobrą chwilę się wpatrywałam w ten widok.
     A może dlatego, że wspominałam dzisiaj liceum? I ten, szalony mój pomysł, przez który wylądowałam w sąsiednim liceum w piżamie? Cholera, zapomniałam jak się to nazywało. Łaziliśmy po mieście biorąc udział w czymś w rodzaju podchodów. To chyba był luty, a może grudzień? Było zimno, leżał śnieg. Po drodze do parku, w którym mieliśmy policzyć jakieś metalowe owce (jakie miasto, takie ozdoby, Wrocław ma krasnale) wdałam się w dyskusję z K. o lekturach i sposobach interpretacji scen z „Dziadów”. Do S. powiedziałam, że wyszłam na mądrą w czasie rozmowy, a inni od takich uciekają przecież. Może tak: powiedziałam, co myślałam i wyszłam na mądrą. Potem ta cała dyskoteka w liceum, na którą wcale nie poszłam, tylko spędziłam tę noc w klasie, w śpiworze ze słuchawkami i beatami Eminema. Próbowałam złapać z nimi kontakt, z tą swoją klasą. Wychodziłam ze swojej strefy komfortu. Ale co mi to dało? Nic oprócz bólu. Z nikim z liceum nie utrzymuję bliskiego kontaktu.
     „Its about the way I feel In the world. Im lonely…” – słowa bohaterki z serialu „Mistresses”. Tak. Czuję się samotna. Nawet wśród ludzi. Co mam ze sobą zrobić?
     Na MyAnimeList piszę z jednym, młodszym o rok, czy dwa, sympatycznym kolesiem z oddalonego o wiele kilometrów miasta. Takie to rozmówki o codzienności. Co z tego, skoro rzadko wymieniamy te znajomości? Myślałam, że może R., który do mnie napisał na Interpals – z Łodzi, ale nie. Najwyraźniej też okazałam się za mądra – przynajmniej taka mi się wydaje ostatnia moja wiadomość do niego.
     A może piszę dlatego, że gdy wyjeżdżałam z miasta jechała MZK nr 9. Z napisem ulicy brzmiącej dokładnie tak samo jak nazwisko p. Dlaczego taka ulica jest w moim mieście? Dlaczego ta cholerna MZK ma tę nazwę wytatuowaną na czole?
     A może ma to coś z pojawiającym mi się przed oczami widokiem z jakiegoś programu na TLC, o odchudzaniu. Zdjęcia z sekcji zwłok osoby otyłej. Ohydne. Flaki zakryte żółtymi gąbami tłuszczu. Płuca mające mniej miejsca w organizmie na pracę, zgnieciona śledziona i inne urocze rzeczy.
     Może przyzwyczaić się do samotności? Dać sobie spokój z tą miłością. Schudnąć dla samej siebie, wdać się w jakiś niezobowiązujący romans i pozbyć się dziewictwa. Nie potrafiłabym w odwrotnej kolejności. Nie wiem, czy z tym jak wyglądam, odważyłabym się przed kimś rozebrać. Zresztą czy jak schudnę rozstępy z brzucha mi znikną? Nawet gdybym je zminimalizowała, co z blizną po wyrostku? Okropną czarną krechą przypominająca o najgorszych moich chwilach ze zdrowiem? To nie jest estetyczne. Ha! Bo tłuszcz jest o wiele bardziej zachęcający. Cóż, to i tak nie powstrzymało mnie przed zjedzeniem dzisiaj całej masy rzeczy: mini pizzy, bułki z makiem, bułki z kremem, bułki z toffi, wielkiej paczki chipsów z biedronki, połowy tłustej zapiekanki. Matko, jak się to wypisze, to wygląda naprawdę okropnie. Sześć rzeczy, które mogłam spokojnie zastąpić czymś innym.
     Przypadek ze mnie beznadziejny. Nazwa pliku – „w drodze czynów i słów” zdaje się ze mnie śmiać do rozpuku. A blogowe hasło „myśli kreują rzeczywistość” – zapomniane.
     Ciara – I bet, jest świetną piosenką, z pięknym teledyskiem. Ciara jest piękną kobietą. A „Takiego chłopaka” w wersji Joanny Kulig jest ciekawe. Nie wiem tylko czy chcę nie-Polaka.


wtorek, 3 marca 2015

rozpisałam się

        A może to moja wina, że nie potrafię utrzymać żadnej bliższej relacji? Marzę o miłości, a to przecież wiąże się ze związkiem. I czy oprócz rodziny, od której nie można uciec (; mam jakieś inne związki, relacje? Przez większość czasu po prostu mi się nie chce. Laptop, film, książka - moim życiem przez większość czasu, więc po co dzwonić do koleżanek? Albo też po całym tygodniu chodzenia na uczelnię, i tak jak dziś, szybkiego wracania do domu, do sklepu – czy chce się gdzieś w weekend wyskoczyć? Nie chce się, przez większość czasu po prostu się nie chce.
Wiele razy nie odpisuję na smsy od ręki. Potem często o nich zapominam, a gdy odpisuję później, druga osoba z reguły już nie może popisać. A internetowe znajomości? Czy te zagraniczne z interpals czy KIK lub kilku innych mniej lub bardziej popularnych stron, czy też te z czaterii, for internetowych, te blogowe… wszystkie były przelotne, miały na mnie większy lub mniejszy wpływ, ale żadna z nich nie okazała się trwała.
Gdyby nie facebook nie miałabym pojęcia co się dzieje u ludzi z mojej licealnej klasy. Nie to, że narzekam, bo nigdy mi na nich, ani im na mnie, nie zależało. Bo te ciekawostki z życia znajomych z podstawówki i gimnazjum prędzej czy później do mnie docierają poprzez te osoby, z którymi mam jeszcze jako-taki kontakt – a są to może trzy, czy cztery dziewczyny.
Wczoraj pierwszy raz od listopada – gdy tak przestałam publikować posty na blogu (choć nie przestałam pisać dziennika) pozaglądałam na blogi, które „obserwuję”, nawet kilka ciekawych do listy doczepiłam. Najbardziej wstrząsnęła mną wiadomość o śmierci, nie tak długo przeze mnie czytanego, Królika. Pisał o swoich problemach ze zdrowiem, pisał o operacji, która go czekała. A tu po tylu miesiącach zaglądam i czytam, że nie żyje. Wstrząsnęło to mną chyba bardziej, niżby wypadało. Dla nadwrażliwych każdy powód jest dobry do płaczu, prawda? (:
Aż wstyd się robi, gdy czyta się jego słowa „zza grobu”. On żył, ja wegetuję.
Czytałam o wychodzeniu ze sfery komfortu, o „wyzwaniach”. Trochę zainspirowana zamiast napisać urodzinowego smsa, zadzwoniłam z życzeniami do tej jednej z najbliższych koleżanek. Jutro A. też ma urodziny, też zadzwonię. Z S. złożyłyśmy się i kupiłyśmy jej kartę prezentową do empiku za pięć dych i taką zabawną kartę urodzinową – u nas są one mało popularne, a niektóre z nich – to prawdziwe dzieła sztuki. Trochę niezręcznie wyszło, bo A. nie chciała się od nas w galerii „odczepić”, ale nawet nie jestem pewna, czy się połapała, że coś „uknułyśmy”. S. ma urodziny na początku kwietnia, więc wtedy zrzucę się z A., mam nadzieję, że uda się nam zrobić zakup bez specjalnego zwracania na to uwagi S. ;)
Ah, kolejna rzecz. Jest szansa na koncert Dulce Marii w Polsce – 6,7 lipca w Krakowie. Zwykły bilet kosztowałby 70 euro, czyli mniej więcej 300 zł. Gdyby mnie było stać… za ok. 700 złotych miałabym (być może;)) jedyną okazję w życiu by poznać tę niesamowitą aktorkę i piosenkarkę. Tylko jedno mnie może powstrzymać przed udaniem się na koncert (a mam wielką nadzieję, że do niego dojdzie, wysłałam nawet mejla w tej sprawie…) – a mianowicie to, że na ten dzień przypadnie obrona mojej pracy… W innym wypadku – na bank będę wtedy w Krakowie!
Siostra przed chwilą mało mi głowy nie urwała za „zrolowany ręcznik pod grzejnikiem”. Primo: po co miałabym rolować ręcznik i kłaść go na podłodze? Secundo: byłam tylko raz w pokoju, po to by się przebrać zaraz po powrocie z uczelni. Ale cóż, cała moja rodzinka ma takie nerwowe charaktery.
Zajęcia z dialektologii i wykład z kierunków językoznawstwa (z którego mamy mieć egzamin) nie zapowiadają się najgorzej. Póki co, odpukać, doktorka po pierwszych zajęciach wydaje się być całkiem w porządku. Nie mam dużo nauki w tym semestrze. Nic, tylko skupiać się na pisaniu pracy licencjackiej.
Dzięki pisaniu z ludźmi z różnych krajów nauczyłam się jednej rzeczy, albo o wiele wyraźniej uświadomiłam sobie „oczywistość” – nie żałować tego, na co nie mam wpływu. Z niektórymi rzeczami jest łatwiej – nigdy nie żałuję, że poznaję kogoś zajebistego z Francji czy US, bo „mieszkamy tak daleko od siebie”. To łatwo jest wyłączyć, a nawet wkurzają mnie już takie teksty pisane przez innych. Gorzej z czymś, od czego nie można uciec. Widoku spalonego budynku, który po prostu stoi i jego jedynym zadaniem jest codzienne przypominanie, co przez zwierzęta straciliśmy. Albo babki, której jedynym zadaniem jest powolne wyniszczanie i fizyczne i psychiczne mojej rodziny. Wyłączam to. Wałkowanie tego po raz setny jest zbędne.
Tak się zastanawiam nad swoją seksualnością. Nie wyobrażam siebie w innym związku, niż w związku z mężczyzną. Wydaje mi się po prostu, że tylko facet może posiadać pewne cechy, które chciałabym widzieć w swoim partnerze. Możliwe, że dyskredytuję własną płeć. Ale czy gdybym miała trochę innych rodziców, a w szczególności tatę, czy może mieszkalibyśmy w mieście (kolejny stereotyp, ale w miastach naprawdę o wiele mniej ludzie przejmują się sąsiadami) czy mogłabym się zakochać, stworzyć związek z kobietą? Tak się tylko zastanawiam. Póki co, ani w kobiecie, ani w mężczyźnie zakochana nie jestem…
Czytałam o Dulce Marii. Dowiedziałam się o niezłej ciekawostce, a mianowicie jej babcia była siostrą Fridy Kahlo. Tej Fridy! Na szczęście dziewczyna ma o wiele lepsze geny, jeśli chodzi o wygląd. (;
Obejrzałam sobie również odcinek swego rodzaju serialu „Mujeres Asesinas 3” o tytule „Eliana Cuñada”, w której Dulce zagrała główną rolę. Na szczęście znalazłam wersję z angielskimi napisami – w sieci jest prawie wszystko. Fascynują mnie historie toksycznych związków. Chorobliwe przywiązanie, czy u jednej, czy też u obu stron. Obsesyjna potrzeba bliskości, jak i innych, w zdrowych związkach albo występujących zwyczajnie, naturalnie, lub też wcale, potrzebach. Bardzo spodobał mi się sposób nakręcenia filmu – wydarzenia przeplatane rozmową z Dulce, która odbywa się po tragedii. Historia chorej miłości między dwiema kobietami. Tej silniejszej i tej słabszej. Ta słabsza w końcu zdobywa siłę i pokonuje swojego miłosnego demona. Tylko jakim kosztem? Historie z tej serii oparte są na faktach, co tylko nakręca emocje oglądającego.
Jest też taki nowy amerykański serial „Stalker”. Różnie się o nim wypowiadają. Możliwe, że trochę im brakuje do klasycznego „Grey’s Anatomy”, cudownych „Bones” czy zabawnego „Castle”. Nie jestem na bieżąco, ale bardzo spodobała mi się kreacja studenta, który dostaje fiksacji na punkcie głównej bohaterki – policjantki ścigającej stalkerów – czy w ogóle nie ma w języku polskim odpowiednika? Prześladowca nie do końca oddaje te konotacje… Podoba mi się ten mrok związany z tym serialowym wątkiem. Taka niepewność, bycie w cieniu, dawkowane niebezpieczeństwo… No i ogólnie serial otwiera oczy na to, jak poważnym i niebezpiecznym jest zjawisko stalkingu. Jego ofiarą może być zarówno znana aktorka (odcinek z cudowną AnnaLynne McCord był świetny) i kierowca miejskiego autobusu. Może nawet obejrzę sobie dzisiaj „Stalker’a”…
Tak a propos stereotypów, o których już wspominałam. U Kuby Wojewódzkiego dzisiaj Mamed Chalidow i Anna Grodzka. Muzułmanin i transseksualistka. Było nawet podawanie ręki, dwukrotne. Jak to u Kuby nie było w tym nic patetycznego, a tylko zwykły gest. Można Kubę lubić, można go nie lubić. Zresztą każda osoba z tego dzisiejszego trio budzi pewne kontrowersje. Mi się jednak podobał ten dzisiejszy odcinek Kuby;).
Zrobiło się już późno, za pół godziny będzie środa. Jutro zostaję w domu, trzeba trochę popracować na sklepie. Popracować nad licencjatem. Jak w nowej piosence Honey – damy radę.
     Varius Manx – Przebudzenie – to jednak przy tej piosence dziś pisałam.

poniedziałek, 2 marca 2015

idée fixe



    Idée fixe. Tak mi dzisiaj wpadł ten zwrot, ze słownika Kopalińskiego, który przeglądałam by znaleźć trochę inspiracji do licencjatu. Tak, tak, trochę dzisiaj nad tym siedziałam. Stać mnie jednak na więcej…
    Co jest moją idee fixe? Miłość. Ostatnio nawet zrobiłam zdjęcie naleśnika. Dlaczego? Bo pojawiło się na nim serduszko. Oczywiście naleśnik się rozwalił po zdjęciu z patelni – czy to z powodu moich zdolności kulinarnych czy też po to, by coś mi przekazać – tego nie jestem pewna.
    Nie wiem w co mam wierzyć. W ojczyznę? Ta miłość spłonęła wraz ze sklepem. W Boga? Tego, który pozwolił na taką krzywdę? W rodzinę? Ta dalsza w większości dla mnie nie istnieje. Rodzice, rodzeństwo – to jest ważne, ale jakim kosztem? Czemu choć raz nie może być ide.. Nie, nie idealnie. Zwyczajnie. Pracowicie, ale żeby było widać efekty pracy, żeby zależało, żeby nie było nerwówki. W przyjaciół? Kumpelki, które wiecznie czegoś oczekują, ale niczego nie dają w zamian?
    A miłość? Co z miłością? Wspomnienie pana p. od siebie odrzucam. Miłość to jedyna rzecz, której nie zaznałam. W głębi duszy chciałabym znaleźć Kogoś. Tą jedną, jedyną osobę na całe życie. Przeżyć razem te 40 czy ileś lat. Być z kimś ze względu na wszystko i bez względu na wszystko. Wiem jednak, że nie ma gwarancji. Tyle teraz osób w moim wieku – żeni się, wychodzi za mąż – cóż, głównie ze względu na zaciążenie. Ale ile takich par przetrwa? Naprawdę jestem ogromnie ciekawa czy za te 10, 15 lat oni wciąż będą razem. Zresztą czy ślub po 30 daje większą gwarancję na dłuższe trwanie? Wszystkim życzę szczęścia. Ale co ze mną?
    Wspominałam ostatnio jedną scenę, tak w kółko ją sobie analizowałam.  Ze swojego „randkowania” z panem p. Gdy byliśmy w kinie powiedział do mnie – „Czy to nie fajnie, że tak siedzę sobie z chłopakiem w kinie, i że trzymamy się za ręce, czy nie tego chciałam, czy nie tak to sobie wyobrażałam”. Aż mi żółć do gardła podchodzi. Więc co, robił to, bo myślał, że spełnia moje oczekiwania? Że robi łaskę, bym się jakoś lepiej inaczej poczuła? Nie jestem cholernym szczeniakiem, którym się trzeba zaopiekować i to okropnie nieudolnie w tym wydaniu. Trzymanie za ręce powinno być naturalne. Wychodzić tak samo z siebie. Nawet wyszło to ostatnio w rozmowie z A. i S. na uczelni. A. narzekała, że jej chłopak, po wyjściu z kina („50 twarzy Greya” – jeszcze nie widziałam, niedługo nadrobię), nie złapał jej za rękę, nie przygarnął do siebie, gdy wszyscy wokół byli tacy ostentacyjnie  sparowani... Ona zna swojego narzeczonego 7 lat, więc wie, że on po prostu tego nie lubi – pocą mu się dłonie, itede.  Cóż, rozumiem oczywiście tę potrzebę. Wydaje mi się jednak, że ta moja sytuacja była zdecydowanie gorsza. Kto tak robi? Jak można było tak powiedzieć?
    Mama czasem się pyta czy on się odzywa. Nie odzywa się. Wchodzę czasem na jego fb (nie mam go w znajomych). Ma zajebiste zdjęcie wystylizowane na mema „Bitch, Im fabulous”. Bądź sobie fabulous. Czy chciałabym by się do mnie odezwał? Sama nie wiem. Co by mi miał powiedzieć? Był i jak widać wciąż jest, mistrzem milczenia. Może dobrze, że tak szybko mu się znudziłam. Bo im dłużej by to trwało, tym dłużej bym cierpiała. Zresztą, wciąż tego nie przetrawiłam, skoro tak znikąd pojawiają  się te mini scenki.
    Nawet nie ma się co cieszyć z tego cierpienia. W najmniejszym stopniu nie było miłosne. Może nauczyło mnie kilku rzeczy. Przypomniałam o tym sobie niedawno, gdy przeglądałam plik z wpisami z tego okresu. Wypisałam kilka niezłych punktów. Takich jak np. żadnego całowania na pierwszym spotkaniu. Z szacunku dla samej siebie. Nigdy więcej też nie zamierzam za kolesia płacić. Za siebie owszem, jak najbardziej. O tym płaceniu, to lepiej przestanę myśleć, wciąż się na to za siebie wściekam.
    Gdzie miałaby w tym wszystkim być miłość? Mam dość bycia samą.  Nie ma dnia, bym sobie nie wyobrażała scenariusza poznania Tej Osoby. Nie widzę twarzy. Nie wizualizuję sobie na jej miejscu jakiegoś aktora, czy celebryty. Skupiam się na swoich emocjach, gestach, nawet na reakcji otaczających nas ludzi.
    Chciałabym pokazać dziewczynom – A. i S., że pewne rzeczy można załatwiać bez pośredników. Jestem z dziewczynami w jakimś tłumie ludzi, moje spojrzenie krzyżuje się z Jego raz, drugi, trzeci. Najlepiej jeśli w tym samym momencie decydujemy się odejść od grup i podążamy w swoim kierunku. On rzuca coś niby-zabawnego – „co chciałaś?”, „o co chodzi”, albo coś, na co wpaść nie umiem, ja bez dystansu do siebie, zaczynam w siebie wątpić i mówię odchodząc, że „zawsze mogę udać, że szłam do toalety”, on łapie mnie za rękę. Może ta iskra, pojawiająca się w harlequinach przy pierwszym dotyku naprawdę istnieje? Chwilę rozmawiamy, wymieniamy się numerami. Wracamy do swoich znajomych. Po chwili on do mnie dzwoni upewniając się, że to na pewno ten numer. Miny koleżanek bezcenne. Ale najważniejsze to serce bijące jak szalone i szeroki uśmiech nie schodzący z twarzy do końca dnia.
    Miłość moją idée fixe.

Zapraszam!