Przeglądałam dziś, tak troszeczkę swoje starsze wpisy. Z 2009 i 2012 roku… Przypomniał mi się R. z pierwszego roku studiów. Dawno o nim nie myślałam, choć czasem z dziewczynami o nim wspominamy. Dużo o nim wtedy pisałam. Cóż, chodziliśmy razem na zajęcia, siadaliśmy razem. Na upartego mogłabym powiedzieć, że tak wychodziło, bo szłam do babci, no naprawdę. Ale mogło to wyglądać tak, że go odprowadzam do akademika. A jak było po juwenaliach z S.? Nie wiem co myśleć, ale po części wiem, że wybrałam tę dłuższą drogę do babci nie tylko dlatego, że się bałam ciemnych ulic, ale też dlatego, że chciałam z nim dłużej pogadać. Desperacja, co? Ah, pisząc o tym, wypowiadając te myśli „na głos” czuję się niekomfortowo. Tak jak dziś, w sklepie. Wpadł znajomy, z gimnazjalnej klasy, który potrzebował kilka rzeczy. Nie dałam się temu, ale zaczynało mi się robić gorąco. Dlaczego? Nie, broń Najwyższy, żadne miłosne uczucie, Lol. Raczej stres. I wspomnienia. Przecież w szkole kilka razy przyprawił mnie o łzy z kolegami. Ok., a dlaczego podobne uczucie miałam przy innym kliencie? Niedużo starszym ode mnie kolesiu – z którym przecież żadne wspomnienia mnie nie łączą? Podobał mi się, tak trochę, tak myślę. Ale wkurzał mnie kilkoma rzeczami, więc na tych uczuciach się skupiłam. Cholera, nie są to przecież sytuacje od czapy. Zwykłe, codzienne czynności. Dlaczego przy facetach po 40, albo młodszych ode mnie się tak nie czuję?
Komputer moim przyjacielem, klawiatura ramieniem, w które wlewam swoje łzy. Tym razem łzy braku doświadczenia i łzy braku odwagi, by to doświadczenie zdobyć. Tak jak z tym miejskim kołem teatralnym… Weszłam do budynku, stałam przed drzwiami, posłuchałam chwilę i odeszłam, wybiegłam z budynku, nie pukając, nie zaglądając, nie wykazując najmniejszej aktywności. A w MOKu byłam ze trzy razy pytać się kiedy będą organizować tę grupę i kiedy będą spotkania…
Tak, ten wpis jest kompletnie niewygodny. Kto normalny sięga po takie wspomnienia w nocy? Na pewno zapewnią mi miły i szybki sen… Razem z tłuszczem, który na sobie uzbierałam zbudowałam wokół siebie mur. Ani ja z niego nie potrafię wyjść, ani nikt do mnie nie dotrze. Tak jest wygodnie, smakowicie nawet, prawda?
W 2009 roku swoim fajnym, „wszystkowiedzącym” tonem pisałam, że bardzo mi dobrze samej, że nikogo nie potrzebuję, i że nie wyobrażam sobie mieć innego zdania na ten temat. A tu proszę. Od początku roku piszę jak to jestem samotna, jak mi z tym źle i jak bardzo kogoś potrzebuję.
Ah, mam fazę na argentyński, disneyowski serial Violetta. Od poniedziałku będą nowe odcinki, nie mogę się doczekać. Choć dzięki yt, już wiem, jak niektóre historie się potoczą. Hm, rozumiem argentyński hiszpański w 10%, a może nawet w 20? Porywa mnie szczególnie historia Franceski i Diega. A aktor Diego Dominguez jest moim „crush” ;)
Słucham płyty Sama Smitha – In the lonely hour. I odpływam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz