sobota, 27 lipca 2013

Cyrk na kółkach



Piszę, piszę. Zaniedbuję tę sferę, zresztą jak każdą inną w swoim życiu. Czekam aż ściągnie mi się pierwsze kilka odcinków „Gry o tron” i oglądam fanvid’y na youtube. Jak ten czy ten. (linki) A „Gra o tron” dlatego, że pomyślałam sobie – trzeba sprawdzić o co tyle szumu z tym serialem. Jeśli mi się kiedyś zachce, to może jeszcze zajrzę do książki. Póki co idę na łatwiznę. W międzyczasie walnęłam sobie także piwko – a co. Skoro już i tak babcia (przez słowa kuzynki) podsumowała mnie „pijakiem” – nawet pisałam o tym na oobserwatorka.blogspot.com
                Wczoraj (to naprawdę wczoraj?) byliśmy na imieninach u dziadka – wcześniej godzinna wizyta w supermarkecie – ja wzięłam ze sobą książkę (znowu „Zmierzch”) i siedziałam w aucie. Do dziadka jednak musiałam wejść, haha. Zaskoczeni byliśmy tym, że zapowiedzieli się także warszawiacy (mamy brat) – gdy tak sobie siedzieliśmy zadzwonili do mamy – problem z samochodem. Na tyle poważny, że musieliśmy do nich jechać – stali na parkingu jakieś 30 km od dziadka. Było po 10 jak się z nimi tam spotkaliśmy – witać się z rodzinką na ciemnym parkingu – to pozostawia niezapomniane wrażenia. Zaskoczeniem było to, że oprócz wujka jechała jego żona i jeden z synów – stwierdziłam, że bym go w życiu nie poznała. Przyholowaliśmy ich do domu z niemałym trudem – ok. 23 byliśmy w domu. Oczywiście musiała być kolacja (bracia sprytnie się zwinęli), potem szykowałam gościom pościel na nocleg. No spoko. Nie wiem o której oni poszli spać.
                W czasie holowania – to naprawdę był cyrk. Tata nie jechał wcale szybko, bo jakieś 30-40 km, a wujek ciągle hamował. Do tego od czasu do czasu włączał światła awaryjne (!!!) – cyrk na czterech kółkach nic więcej. Szkoda klawiatury.
                Kurczę, jest tak gorąco, że jedyne o czym marzę, to prysznic i sen. Dobrze, że Aneta kupiła mi żel do twarzy. Może jeśli zmotywuję się do wczesnego pójścia spać uda mi się wstać przed 7 i iść na poranną mszę. Jakbym w ogóle tego potrzebowała…
                Dobrze, że wypiłam piwo.

wtorek, 16 lipca 2013

Między wierszami...





        Słowa, słowa pojawiające się w myślach i wstukiwane jakimś elektronicznym cudem palcami na ekran. Zamieniające się w kształty, zdania, całe akapity w końcu w jakąś całość. Nie, nie jakąś. Konkretną całość. Chciałabym móc mówić o sobie – pisarka, bez najmniejszego wahania, z pewnością, że ktoś już o mnie słyszał i docenił to, co napisałam. Przecież te moje teksty wcale nie są takie ostatnie. Czytałam o wiele gorsze gówno, niż swoje własne słowa. Czego mi brakuje by zacząć i ukończyć te historie, które tak kłębią się w mojej głowie? Kłębią się tak bardzo, że często sama nie mogę odnaleźć ich kształtu. Dlaczego tak się dzieje?
            Ah, plotę sobie, plotę, bo jestem pod wpływem.. co? Nie, nie alkoholu. Pod wpływem filmu „The Words” (PL „Między wierszami”). Podsumowałam króciutko swoje wrażenia na niebieskim portalu „just watched The Words... and all my words are gone...”. Piękny, subtelny obraz, od którego aż się kręci w głowie. Albo to od tej muzyki. W każdym razie funkcjonuje w nim system szkatułkowy. Opowiadana jest historia mężczyzny, mężczyzna czyta swoją książkę, w tej książce bohater także czyta i pisze – czytanie i pisanie stają się tutaj najważniejsze. Są emocje, są inni bohaterowie. Bo właśnie ja nie widzę tego filmu jako takiego który rozpatruje problem plagiatu, przywłaszczenia sobie cudzej pracy (choć wydaje mi się, że częściej to raczej czerpanie profitów z przywłaszczenia jakiejś pracy bardziej boli, niż samo oszustwo…). Nie, to historia o (p)oszukiwaniu siebie (ah, ta gra słów!). Wszyscy trzej pisarze są nieodkrytymi, zagubionymi postaciami, które nie potrafią docenić siebie i innych. Fabuła jest tak skonstruowana, że już sama nie wiem czy dwoje z tych pisarzy to ta sama osoba, czy jedna jest kompletną fikcją, tylko druga jest prawdą. Choć przecież padają tam takie słowa, na samym końcu, że rzeczywistość i fikcja to dwie różne rzeczy. Często może się wydawać, że ta granica się zaciera, ale to nieprawda. Fikcja zawsze jest fikcją. Wydaje mi się, pewnie jestem wyjątkiem, że i fikcja i rzeczywistość mogą nas sobą przytłoczyć. Do tego stopnia, że zaczynasz się dusić, ale nawet tego nie zauważasz, bo już dawno zgubiłeś tą granicę, nie odróżniasz jawy od snu. Są ludzie, których podziwiam, którym wcale nie potrzebna jest fikcja, nie poświęcają jej najmniejszej uwagi – wiodą przecież tak doskonałe i interesujące życie. Ja w utworach odnajduję samą siebie. Coś co mnie bawi, wzrusza, jest cząstką samej mnie. W końcu jak to powiedział jeden z moich ulubionych wykładowców „wszystko się przecież łączy”. Niejedna droga prowadzi do Rzymu. A w Rzymie jest wszystko. Strzeż się Rzymie, wybieram się do Ciebie.
            Chyba cały ten akapit wkleję na oobserwatorkę. Zagubiona poszukuję drogi w słowach…

poniedziałek, 15 lipca 2013

Pierdole, idę spać.


Zamiast się nad sobą użalać i załamywać ręce, czy pić kolejne piwo przy pieprzonych smutnych nutach stwierdziłam, że mam na to wszystko wyjebane i idę spać.
Ed Sheeran - Give me love.

czwartek, 11 lipca 2013

Czasami potrzebujemy trochę magii...



           
Stąd u mnie ta fascynacja WINX, ale spokojnie, dzisiaj nie o tym. Nie obejrzałam dziś nawet 5 minut serialu;).

            Za to obejrzałam najnowszy teledysk Britney do piosenki Oh Lala z „The Smurf 2”. Fajny, kolorowy, ale Britney jest w nim trochę sztywna… Ah tam.

            Zastanawiam się co robić – iść spać czy oglądać „Uptown Girls”, które już prawie, prawie mi się ściągnęły czy dokończyć oglądanie „Sweeney Todd: The Demon Barber of the Fleet Street”. Zobaczymy.

Chyba będę pisała w dzienniku wcześniej, bo teraz naprawdę nie mam weny, chęci i pomysłów. Tak tylko sobie pitolę. Przynajmniej skoro nie są to długie wpisy, to tak nie przynudzam. ;)

środa, 10 lipca 2013

Uśmiecham się, uśmiecham się szeroko ;D



Wcale nie trzeba wiele, by przywrócić sobie dobry humor, pozytywne nastawienie. Jeszcze trzy minuty temu chciałam rozpocząć wpis w zupełnie inny sposób. A tu psikus. Uśmiecham się, uśmiecham się szeroko. Ważne, to wcale nie dawać się negatywnym wibracjom, bo po co?

            Zapatrzyłam się na pana Andrzeja Grabowskiego i jego twór „Fest, że się jest”. Jak ktoś ma zryty nastrój, tak jak ja w tej chwili – to zapraszam to klikania /odnośnik/. Jedyna możliwa reakcja „the fuck is that?!” i mnóstwo OMG’s. Naprawdę nie wierzę, że to obejrzałam.

            Nie ćwiczyłam z Ewą, ale za to trochę bardziej się wysiliłam w pracy – a co tam, muszę przecież wyolbrzymiać swoje codzienne osiągnięcia. Nie wiem dlaczego tak się ociągam. W ciągu dnia oczywiście przypomniałam sobie o swoim wczorajszym wpisie, ale co z tego? Po chwili zajęłam się czymś innym. Chyba za dużo od siebie wymagam, powinnam odpuścić takie przejmowanie się, bo to mi właściwie nic nie daje.

            Takie sobie pisanie również nie. Przecież nie chodzę na uczelnię, a praca nie wydaje się być aż taka interesująca by wydarzenia z nią związane tutaj opisywać. Choć może powinnam? Ale boję się ujawniać o sobie zbyt wielu informacji. Fb, to co innego.

wtorek, 9 lipca 2013

Przeciętni ludzie mają życzenia i nadzieje, a ludzie pewni siebie mają cele i plany



             Mam lenia. Tak wygląda prawda, nic mi się nie chce. Cały czas tak. Niby przecież jestem w pracy, ale siedzę tam praktycznie tylko na komputerze. Wracam do swojego pokoju i dalej marnotrawię czas. Czasem gram w The Sims 3 na naszym wspólnym kompie. Jedynym moim pozytywnym osiągnięciem dzisiaj jest pilnowanie godzin posiłków – naprawdę jestem dumna z siebie, nie jadłam dużo, a w miarę często. Chciałam poćwiczyć skalpel – ale nie udało mi się do tego zabrać, sama nie wiem dlaczego. Cholera, przecież to wszystko zależy ode mnie. Tu nie chodzi o termin zbliżającego się wielkimi krokami egzaminu…
            Chodzi o to, bym ja sama czuła się ze sobą dobrze, miała poczucie, że żyję, że się rozwijam. A nie wciąż tkwię w magicznej rzeczywistości. Choć ironicznie mogę powiedzieć, że teraz nawet dzięki WINX mogę się rozwijać – bo będę oglądała te odcinki w języku angielskim. Przed chwilą skończyłam oglądać pierwszy odcinek trzeciego sezonu, pierwszy mój odcinek w języku angielskim. Kolejny powód do dumy – bo zrozumiałam wszystko, o czym mówili w tym odcinku. W końcu, co w tym trudnego? To tylko bajka. Kurczę pocieszam się, ale jakoś słabo mi to wychodzi. Albo dobrze? Sama nie wiem.
            Tę grafikę wkleił na swój profil Brian Tracy. Sama wiele razy o tym pisałam, ale nigdy nie udało mi się tego ująć w taki trafny sposób – przeciętni ludzie mają życzenia i nadzieje, a ludzie pewni siebie mają cele i plany. Zatem ogarniam się (?). Może wstanę rano i przeczytam te dzisiejsze słowa? By jutrzejszego wieczoru móc z czystym sumieniem, z radością napisać swój wymarzony wpis. A jakby on mniej więcej brzmiał? Że ogarnęłam papierologię, że posprzątałam w firmie, że napisałam regulaminy,  że mało jadłam i ćwiczyłam, że spotkałam się z koleżankami, że napisałam tekst na swojego oficjalnego bloga, że myślałam nad swoją książką, że skończyłam czytać „Upadek” pióra Camus. Co prawda ta książka nie wpisuje się w pozytywne wibracje – raczej dekadenckie, niemniej jest tak dobrze napisana i z takim psychologizmem, że tylko można podziwiać autora za kunszt i znajomość ludzkiej psychiki. Ok., kończę. A na deser rockowa księżniczka.

Avril Lavigne - Here's To Never Growing Up

Zapraszam!