niedziela, 7 lipca 2013

Zapalam światło wdzięczności..



Może zacznę od dwóch cytatów, które jakoś tak teraz rzuciły mi się w oko, gdy buszowałam w sieci. Pierwszy pochodzi z newslettera Briana Tracy’ego – Quote of the Day.
"Success is waking up in the morning and bounding out of bed because there's something out there that you love to do, that you believe in, that you're good at - something that's bigger than you are, and you can hardly wait to get at it again."
-- Whit Hobbs
Tak mi się wydaje, że to o czym traktuje ten cytat, to po prostu życie – sukces, to co kochasz, w co wierzyć, w czym jesteś dobry, co jest większe od ciebie i nie możesz się doczekać by znów się za to zabrać. Takie właśnie powinno być życie. Pasmem sukcesów.
            Inny cytat, dokładniej niż moja wyobraźnia opisuje moją drugą połowę:
Kogo szukam? Kogoś, kto nie musi niczego udawać i przy kim będę mogła być sobą. Kogoś bystrego, ale z dystansem do siebie. Kto nie wstydzi się płakać w czasie symfonii, bo rozumie, że muzyka czasem nie mieści się w słowach. Kto zna mnie lepiej niż ja sama. Kogoś, z kim mam ochotę pogadać z samego rana i przed pójściem spać. Przy kim czuję, że zna mnie całe życie, chociaż tak nie jest. Yellowlabel(coby nie było – zalinkowane)
Znalezione na facebookowej grupie „bloggerów”. Właściwie nie ma nawet takiej prawdziwej bloggerowej grupy, czy fanpejdża, a szkoda.
            Nie wiem dlaczego, jak, ale udałam się dzisiaj z bratem, siostrą i mamą do Częstochowy. Pomodliliśmy się, pozwiedzaliśmy, porobiłam trochę zdjęć. Fajne to było. W drodze jednak trochę się od nich odcięłam i zarówno do, jak i z Częstochowy jechałam ze słuchawkami na uszach – głównie słuchałam piosenek z folderu „rock”. Na dół wpisu powędruje piosenka, której słuchałam jako ostatniej zanim zdjęłam słuchawki.
            Chciałam poczuć magię tego, bądź, co bądź świętego miejsca. Gdy jechaliśmy wspominałam wszystkie sceny z „Potopu” (oczywiście mam na myśli ekranizację) i Kmicica ratującego Jasną Górę… To takie romantyczne – oczywiście, w tym polonistycznym, a nie popularnym sensie. Wzniosłe i pełne emocji… Jednak dziś – było tam dość zwyczajnie, piękna pogoda, ludzie modlący się. Wrzuciłam złotówkę do tych świeczek – ofiarę – spojrzałam na tabliczkę widniejącą pod nimi – zapalam światło wdzięczności. Jednak wrzucając ten pieniążek, czy wcześniej modląc się przed ołtarzem Matki Boskiej wcale nie myślałam o facecie, o tym, że jestem na II roku polonistyki, o niczym związanym z uczelnią i znajomymi. Myślałam o tym, żebyśmy wszyscy mieli siłę, by dalej walczyć, by działać, by nam się udało i byśmy się odcięli, tak totalnie i całkowicie (ah, te tautologie, niech już będzie), od tego co złe i żyli szczęśliwie dalej. Z hollywoodzkim „happily ever after”. Tego chcę dla nas wszystkich, nawet dla siostry, z którą ostatnio tylko działamy sobie na nerwy.
            Wychodzi więc na to, że i religia chrześcijańska zna wartość wdzięczności, bądź wdzięczny za to co masz, a dostaniesz o wiele więcej.
            A tak, w drodze powrotnej do domu wstąpiliśmy do dziadka na działkę – z życzeniami urodzinowymi i winem – 77 lat ma już skończone. Tylko psikus, bo nie wie kiedy konkretnie przyszedł na świat – 5, 6 czy 7 lipca? Oczywiście w dowodzie jest konkretna data, ale został zarejestrowany później. Dowiedziałam się też, że jeden z wujów (mąż siostry mojego dziadka) leży w szpitalu po wylewie – ma niedowład prawej strony ciała. Wynika z tego wszystkiego, że dużą w tym „zasługę” ma jego bardzo duża waga. A ja dalej jem.
            Miałam ćwiczyć skalpel z Ewą – filmik mam już nawet na komputerze, ale odkładam to wciąż i wciąż. Usprawiedliwiam się tym, że wakacje, że odpoczynek i luz. Ale przecież ile można odpoczywać? Poza tym istnieje też coś takiego jak „aktywny odpoczynek”. Faceta nie mam, więc muszę sobie radzić inaczej, Hue Hue.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam!