niedziela, 30 czerwca 2013

Chłopak lekarstwem na całe zło



No niestety, nawet pomimo tego, że to żaden przecież rygor, tylko mała sugestia to samej siebie by kłaść się spać o rozsądnej porze już któryś dzień z rzędu odpuszczam to sobie.
            Za wiele oczywiście nie napiszę, bo o czym? Jak każda niedziela dzień wypełniony niedziałaniem. Co prawda nawet pojechałam na rynek z bratem i tatą – kupiłam sobie bieliznę, antyperspirant i nawet udało mi się wyczajnikować za 9,99 książkę Paula Harringtona – „Sekret. Potęga młodości” (i to w niebieskiej okładce! ;d). Tak przeglądałam trochę tę książkę i coś sobie uświadomiłam – a może już tutaj o tym pisałam?
            Zgodnie z prawem przyciągania – gdy ciągle przetwarzam sobie w głowie myśli o tym, że jestem sama, że nikogo nie mam – utwierdzam się w tym jeszcze bardziej. Odsuwam od siebie potencjalnego faceta. Więc może zmiana taktyki? Nieustanny uśmiech i pewna wizualizacja. Koniec z negatywnym nastawieniem. Nie jestem sama.
Co do obrazka – po prostu musiałam go wstawić! Nieźle mnie ubawił. Chłopak lekarstwem na całe zło?
Lemon – Nice.

sobota, 29 czerwca 2013

Zaburzę chronologię...



Zdążę? Nie zdążę? Cóż, jeśli będę pisała i tutaj i odpisywała na maile pewnemu kolesiowi, przy okazji szukając jakichś informacji w Internecie, to na pewno mi się nie uda wrzucić tej notki przez północą. I tak o czym miałabym pisać?
            Mama wraz z bratem i siostrą odwieźli babcię do Głogowa – wrócą do domu jutro. A dziś przypadają imieniny taty… Nie podoba mi się to. Wieczorem, zanim przyszli sąsiedzi pojechaliśmy z tatą do sklepu, kupiłam jakieś smakołyki, później wszystko posprzątałam i pozmywałam. Obejrzałam także świetny film „Plan lotu” z Jodie Foster – naprawdę niesamowity.
            Znów zaburzę chronologię – wcześniej jeszcze grabiłam z tatą i wujkiem siano na łące. Wspomnień czar… Jakoś wróciło do mnie wspomnienie z końca gimnazjum, gdy zamiast iść na tę ostatnią imprezę grabiłam siano na tej samej łące. Nie żałuję, że wtedy nie poszłam, zresztą czy po tylu latach ma to jeszcze jakieś znaczenie?
Coma – Piosenka pisana nocą.

piątek, 28 czerwca 2013

Wakacyjne cele i książki...

 


Słowa skierowane do samej siebie, powtarzane wciąż i wciąż. Bo przecież nie tylko będzie dobrze, ale już jest, prawda? ;)
            Dzień dość zwariowany, może dlatego trochę bardziej wartościowy. Udało mi się zrobić kilka rzeczy, udało mi się także zmarnować kilka godzin. Choć przecież nie powinnam patrzeć na to w ten sposób. Przeszłości nie zmienię w żaden sposób, więc po co mam wspominać o „zmarnowanych godzinach”? To wszystko jest takie dziwne. Przeszłość niech pozostanie w przeszłości, zamknięta. Od czasu do czasu można z niej czerpać nauki, jednak przecież nie nadarza się taka konieczność każdego dnia.
            Mam listę rzeczy do zrealizowania w wakacje. Skupię się na kilku rzeczach: swojej wadze i kondycji, swojej firmie, na językach obcych, rozwoju osobistym i pisaniu. Oto lista 6 magicznych celów, które będę realizowała każdego dnia (co prawda z mniejszym lub większym sukcesem):
1.     15 minut ćwiczeń.
2.     Pisanie dziennika, innych tekstów.
3.     30 minut z językiem angielskim.
4.     Kładę się spać do godziny 22.30.
5.     Zrobienie czegoś dla rodziców.
6.     Lektura – z listy lektur.

Tak to się mniej więcej przedstawia. Oczywiście, poradzę sobie. Przez trzy miesiące śledziłam swoje cele z Damianem Redmerem – wtedy trafiłam do grupy z 9 celami, ale to przecież za dużo celów;). Jak wiele razy pisałam, mówiłam do innych – nie mam marzeń, mam cele – te codzienne to taka droga do tych głównych, a są nimi analogicznie: zdrowa waga i mnóstwo ciuchów do kupienia, chcę zarabiać na pisaniu, zatem chcę ćwiczyć, coraz poważniej myślę o emigracji z tego chorego kraju – no i do tego czeka mnie egzamin certyfikacyjny – b2 za rok na studiach, nie chcę marnować czasu – będę się więc kładła spać wtedy, gdy jestem zmęczona, kocham rodziców, pomagam im, i tak uważam się już za osobę oczytaną – przynajmniej na taką wypadam na tle rówieśników, ale książek nigdy mało. Teraz jestem w trakcie czytania „Upadku” Alberta Camus, muszę także dokończyć „Annę Kareninę” Lwa Tołstoja – o tym utworze mogłabym się rozpisywać i rozpisywać, ale nie dziś.
Wspomnę tylko jeszcze o tym, że przyjechał ojciec mojej koleżanki ze swoją wnuczką – dziwna to była sytuacja, gdy dziewczynka stała w drzwiach sklepu, jej dziadek przy samochodzie, a ona mu machała rączką – koniecznie chciała ze mną zostać. Nawet słyszałam jak piszczała, gdy wsadzał on ją do samochodu. Jakoś tak mi się głupio zrobiło. Dlaczego ta malutka taka milutka jest w stosunku do mnie? Dziwię się temu i trudno mi w to wierzyć – nawet G., o czym przecież pisałam, była zaskoczona tym, jak mała do mnie lgnie. Ah…

czwartek, 27 czerwca 2013

Ogromne szczęście

Stop talking about your problems and start thinking about solutions. ~ Anonymous 


Nie pisałam nic przez dwa dni i już zapomniałam, że w dniu swoich 21 urodzin rozpoczęłam zapiski w nowym pliku. Nie pisałam, bo było mi wstyd za samą siebie – robiłam wszystko by się nie uczyć na egzamin z romantyzmu. Posprzątałam w pokoju, wyczyściłam fotel specjalną pianką, oglądałam także „Club Winx” – to moja najnowsza serialowa fascynacja, tym razem bardziej dziecinna niż reszta. W każdym razie nie byłam z siebie dumna. Już wczoraj wieczorem byłam zdecydowana wcale dziś nie jechać na uczelnię – bo niby po co? Powiedziałam nawet o tym mamie, że nie mam po co jechać, ale jej reakcja mnie od tego odwiodła. Pojechałam na uczelnię, nie bez przygód, czekając tę godzinę na egzamin rozmawiałyśmy z dziewczynami. W końcu weszłam pierwsza razem z A. i dziewczyną (w ciąży), ze starszego roku, która miała egzamin z literatury współczesnej u profesora. Każda z nas dostała po pytaniu i trochę czasu na przygotowanie odpowiedzi. Pierwsza A. – dostała 3,5. Później dziewczyna z współczesną no i ja. Miałam za zadanie scharakteryzować „Pana Tadeusza”. Udało mi się to zrobić na ocenę… 4,5. Do tego taki mały psikus, że i tak jestem zmuszona szukać profesora – bo nie zabrałam dzisiaj ze sobą indeksu – czyli jednak miałam rację, że wyjdę na idiotkę :D. To życie jest niesamowite. Naprawdę. Trzeba mieć ogromne szczęście. Gdybym dostała pytanie o Norwida, sonety, tzw. „szkołę ukraińską” czy dramaty Krasińskiego – byłoby cienko, licho a nawet nic by nie było. Trudno mi uwierzyć w to, że zdałam. Mam więcej szczęścia niż rozumu.
                Wczoraj wieczorem przyszła rodzinka na moje urodzinowe ciacho – podziękowania dla mamy za tort i rogaliki;). Pogadaliśmy sobie, później sąsiad robił prezentację na moim kompie. A dziś gdy wróciłam z uczelni, trochę popracowałam, trochę nawet popieliłam z mamą w ogródku, pograłam też w The Sims 3. A teraz siedzę na Internecie – umówiłam się na jutro na piwo z koleżanką z gimnazjum – ona już ma wszystkie egzaminy za sobą. Ot, wrzuciłam jej kwejkowego „to kiedy na piwo” i się ugadałyśmy :D.
                Miałam iść wcześniej spać – zrobiła się 23.10. Jestem zmęczona, zmykam sobie.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Moje 21 urodziny.



           
    Stuknęło mi 21 lat. Oczko. W U.S. dopiero od dziś mogłabym legalnie kupić piwo (jakby to naprawdę było ważne). Do tego zdałam egzamin z historii mediów na 5. Na mieście prezentowałam się ładnie – po raz pierwszy wybrałam się na uczelnię w sukience. I tak wystroiłam się bardziej niż koleżanki z roku. Każda z nich na kolorowo – ja jedna na czarno, klasycznie. Gdy A. zobaczyła mnie rano stwierdziła, że przyjechałam po 6. Jasne. Po prostu wydaje mi się, że egzamin, to egzamin. Jak matura. No ale.
                Gdy szłam na uczelnię z A. i S. dziewczyny powiedziały, że ja pierwsza wchodzę na egzamin. Potem rozmawiałyśmy o tym, z czego może nas pytać – pan doktor podał nam pewne zagadnienia – jednym z nich była heterogeniczność – śmiałam się, że jeśli mnie o nią zapyta, to swoją wypowiedź zacznę w ten sposób „Heterogeniczność w mediach można rozpatrywać wielowymiarowo – jako mnogość gatunków publicystycznych, mnogość różnych form środków masowego komunikowania…”. Nawet nie skończyłam tego zdania, a A. powiedziała, że wchodzę ostatnia. Co mi za różnica?
                N. i S. otrzymały 5. A. wyszła jako trzecia z czwórką. A ja weszłam jednak na samo koniec i wyszłam z 5 – sam doktor powiedział, że postawioną z czystym sumieniem i zasłużoną, do tego powiedział mi, że jestem bystra i w ogóle. Śmiałam się po egzaminie, że zagadałam wykładowcę – bałam się, że zada mi pytania, na które nie będę w stanie udzielić odpowiedzi i po prostu opowiadałam o tym, czego się ostatnio dowiedział. Pan doktor zadał mi może tylko dwa pytania – resztę sama mówiłam. Na pytanie o niezależne media odpowiedziałam – TV trwam, TV republika, tygodnik „Do rzeczy” (jeszcze dopowiedziałam, że go kupuję) – dodałam także, że to nie tyle niezależne, co opozycyjne do władzy. Doktor ich bronił, że przez to są bardziej krytyczne w stosunku do władzy. Później temat zszedł coś na zakłamywanie historii – wspomniałam o „Nasze matki, nasi ojcowie” wyemitowanym w zeszłym tygodniu w TVP, powiedziałam, że oglądałam debatę po tym serialu i miałam w związku z tym mieszane uczucia. Dodałam, że początkowo do debaty nie zaproszono przedstawiciela AK (a przecież jak można było tego nie zrobić?) i dopiero po interwencji portalu niezależna.pl wystosowało TVP takie zaproszenie do kombatantów. Mówiłam o historii w szkole, że podręczniku mojego brata z I klasy szkoły średniej, w którym niby czyta się o II wojnie, ale nic z tego nie można zrozumieć. Powiedziałam także to, co wiele razy mówił mój tata – że z młodego pokolenia robią po prostu idiotów nieświadomych najnowszej historii – mina pana doktora na moje słowa – bezcenna! Nie spodziewał się, że mogą być osoby świadome takiej manipulacji. Powiedziałam, że rozmawiam z tatą na takie różne tematy – co jeszcze bardziej zdziwiło pana doktora i kazał mi polecić tacie książkę, którą czytaliśmy na egzamin. Tłumaczył się też z niej – że po prostu chciał nam pewne rzeczy w ten sposób uświadomić. A jeszcze na samym początku, gdy wyszliśmy właśnie od tej książki powiedziałam swoje zdanie, że gdyby tę rozmowę prowadził z Gmyzem, ktoś bardziej mu sceptyczny, to ta książka miałaby charakter bardziej dynamiczny (dokładnie tak to ujęłam, ładnie, prawda?), ale od razu dodałam, że pan Gmyz w taki sposób argumentuje swoje tezy, że trudno się z nim nie zgodzić, trudno mu nie wierzyć. Tak teraz myślę, że gdybym może bardziej uważnie, bardziej świadomie czytała wywiad-rzekę, to pewnie coś tam bym znalazła, ale przekonana, że na moje wątpliwości pan Gmyz znalazłby odpowiedź. Na koniec, gdy doktor wstawiał mi ocenę powiedziałam, że ładna to piątka w urodziny – a więc i przy okazji dostałam życzenia wszystkiego najlepszego. Dowiedziałam się, że jego mama ma imieniny dzisiaj. Życzył nam udanych wakacji i widać było, że bardzo liczy na to, iż spotkamy się w przyszłym semestrze.
                Wielu rzeczy nie powiedziałam – na przykład czegoś więcej o tym niemieckim serialu, albo o tym, że dziś odbyła się rozprawa Turowskiego przeciwko Gmyzowi – dopiero po południu pojawiła się informacja, że dziennikarz wygrał tę sprawę. No, ale panu doktorowi trochę się spieszyło, więc wyszłam z uczelni nawet wcześniej – jakoś ok. 12. A. czekała na mnie pod salą.
                Trochę nie czuję się zbyt fajnie, jeśli chodzi o oceny – kolejna taka sytuacja. Ale chyba wolę to, bym i ja i dziewczyny miały po 5, niż gdy mają one 3, a ja 3,5 jak z romantyzmu… Niby pan doktor tłumaczył się tym, że to dlatego, że jesteśmy na pierwszym roku i nie chce nas zniechęcać i blebleble. Ale co to ma do rzeczy? Jeśli ktoś jest ignorantem i po prostu nie interesuje go to, co się dzieje w Polsce, to nawet z takiej okazji jak egzamin na studiach nie zacznie się wciągać w tę tematykę. A., wydaje mi się dostała 4 dlatego, że powiedziała, iż nie interesuje się polityką.  A doktor jak to doktor śmiał się, że to chłopakami się interesuje i romansami (wypomniał jej kilka razy Dana Browna, którego czytała kiedyś). Z jednej strony mi się to nie podoba, z drugiej ma on w tym szczyptę racji. No ale przecież nie zmusi się każdego młodego człowieka do zaangażowania, albo chociażby śledzenia tego, co się dzieje, nawet w nikłym stopniu. Ludzi w przerażającej większości to nie interesuje.
                Ok., a jak spędziłam resztę urodzinowego dnia? Wypiłam z A. na mieście piwo – ah, te pyszne Redd’s!
                Kurczę, usłyszałam hałas za oknem, tak się wystraszyłam, że zleciałam na dół sprawdzić co się dzieje, już chyba nigdy nie przestanę się takimi rzeczami przejmować…
                Wracam do tematu. Wróciłam do domu, ogarnęłam się trochę i musiałam iść do pracy – tata za Warszawą, a brat z mamą i siostrą pojechał na Kraków – jeszcze nie wrócili. Posiedziałam te dwie godziny, weszłam na górę i resztę dnia spędziłam grając w simsy. Dopiero jakoś po 10 przyjechał tata (przywiózł też babcię). Nom.
                Mam włączoną przeglądarkę – cały dzień pojawiają się na mojej facebookowej stronie wpisy z życzeniami od znajomych. Naprawdę nie wiem dlaczego, ale te, sprawiające mi najwięcej uśmiechu to wpisy od znajomych z samorządu. Oczywiście, smsy od bliskich mi kiedyś koleżanek także wywoływały ten uśmiech.
                Jutro wybieram się tylko na zaliczenie z wf – gramatykę za tydzień. Wolę się skupić na romantyzmie. Mam nadzieję, że uda mi się jutro wrócić jak najwcześniej. Tak w ogóle to już idę spać, bo po cóż miałabym tu dłużej zamulać?
                W dniu swoich 21 urodzin życzę sobie wytrwałości w realizacji celów, cierpliwości do planowania i odhaczania kolejnych punktów, siły do utraty kilogramów, umiejętności do prowadzenia działalności, głodu wiedzy – zaliczenia każdego semestru polonistyki na swojej uczelni z jak najlepszymi wynikami, przyjaźni oraz prawdziwej miłość, odnalezienia TEJ OSOBY. To jest to, czego ja sobie życzę.

Zapraszam!