piątek, 14 czerwca 2013

Znowu o miłości..






                Jaki był ten dzień? Spokojny, sympatyczny. Właściwie to nie wiem, dlaczego bywały chwile, kiedy się tak irytowałam – a tak, bo czytałam książkę. Piękną, dynamiczną, cudowną, z akcją w XIX wieku i happy endem – czego chcieć więcej? Nicola Cornick – Kłopotliwy dług księżnej. Serdecznie polecam.
                Obudziłam się po 6 – na tę godzinę nastawiłam sobie budzik, ale naprawdę nie mogłam się zmotywować do wstania – chyba wciąż nie byłam wypoczęta po wczorajszym wyczerpującym dniu. W każdym razie zamknęłam na chwilę oczy, a gdy je otworzyłam było praktycznie wpół do 7. Może bym zdążyła, może nie – skapitulowałam i nie wyszłam z łóżka. Teraz będę musiała napisać maila do kobieciny z angielskiego i kiedyś ją złapać na uczelni. Co tam.
                W każdym razie większość dnia spędziłam w pracy – mama a to pojechała na pocztę, a to gdzieś tam jeszcze, więc spędzałam czas obsługując ludzi – czytałam też książkę i czytałam swoje poprzednie wpisy – zrobiłam sobie nawet listę tematów, które chciałabym tutaj jeszcze poruszyć, ale o tym za chwilę.
                Po 16 weszłam sobie na czaterię – ciekawie mi się rozmawiało tylko z niejakim Z. – trochę starszym ode mnie, za to inteligentnym, posługującym się jednak nickiem – bogaty… W każdym razie musiałam kończyć z nim rozmowę, bo przyjechała do mnie koleżanka – C. z córeczką. Łudzę się, że może jeszcze dzisiaj do mnie napisze – ale niestety nic takiego jeszcze nie nastąpiło. Zadał mi pewne pytanie – no, dość logiczne, po tym co mu napisałam, ale, że nie chciałam się rozpisywać to napisałam tylko, że cieszę się, że ja i moja rodzina żyjemy i jesteśmy zdrowi – spodobało mu się to, że jak to nazwał „szklankę mam w połowie pełną” – w końcu czasem co pozostaje oprócz pozytywnego myślenia? ;)
                Gdy przejechała C. szybko się pożegnałam z czatowym znajomym, zamknęłam sklep i zaprowadziłam C. na górę – byłam ja, mama i moja siostra. Wypiłyśmy sobie trochę nalewki, zjadłyśmy tortu – dziś są urodziny mojej mamy, pogadałyśmy o studiach, o znajomych – o wszystkim. Malutka jak zwykle była bardzo absorbująca.
                Bracia z tatą byli na montażu u rodziców C., brat mi później opowiadał, że C. „chwaliła mnie”, że tak się zajmowałam jej córeczką. Tata nawet stwierdził, że to chyba pomyłka – bo to bardziej moja siostra lubi się bawić z dziećmi niż ja. Ale psikus – ta mała naprawdę częściej wyciągała rączkę do mnie niż do mojej siostry. Gdy byłam w łazience słyszałam rozmowę moich rodziców – mama stwierdziła, że przecież i ja mogłabym być w takiej samej sytuacji jak C. – bo przecież miałam chłopaka – jak bardzo się myli! Jakkolwiek cieszę się, że wreszcie się z C. spotkałyśmy – teraz kolej na mnie, by jechać do niej;).
                I w jaki tu sposób przejść do tematu o którym tak chciałam pisać? Chodzi o sytuację z tego tygodnia – gdy A., a następnego dnia S. z mojego roku przeżywały swoje problemy z chłopakami. A. jednego dnia chciała wcześniej wrócić do domu (ma naprawdę o wiele gorszą sytuację z dojazdami do domu niż ja) i dzwoniła do chłopaka z prośbą, by po nią przyjechał – stwierdził, że jest zmęczony po 8 godzinach pracy i po nią nie wyjedzie. A. bardzo to przeżywała – opowiadała, że często trafiają się jej takie sytuacje, że nawet jej rodzina zauważa, że A. „włazi w tyłek” swojemu chłopakowi itd. A ja zadałam jej podstawowe pytanie – no a mówisz mu o tym wszystkim? Jej odpowiedź totalnie zbiła mnie z pantałyku – tak, mówię, ale on wtedy do mnie ze stałym już tekstem – „jak ci nie pasuje, to zerwij”. Jak można żyć z facetem, który w ten sposób odpowiada? Związek – mi się kojarzy tylko z partnerstwem, a nie staraniami jednej strony, gdy druga ma na wszystko wyjebane.
                Może jestem naiwna, ale tylko kręciłam głową, gdy A. nam to wszystko opowiadała (nie po raz pierwszy już zresztą) – nawet nieśmiało powiedziałam, że no to nie rozumiem, dlaczego ciągle z nim jest. Jej odpowiedź – bo go kocha, naprawdę wydała się szczera i taka, że na to nie ma żadnych argumentów – jest naprawdę w ciężkiej sytuacji. Oczywiście następnego dnia było już wszystko cacy i w ogóle – z tym, że to ona do niego zadzwoniła, nie on do niej. Tylko jak długo wytrzymają? Przecież ostatnio A. mówiła o tym, że żałuje, że do niego kiedyś wróciła – bo wtedy być może byłaby z kimś innym szczęśliwa. A tak? Życzę im jak najlepiej.
                Nie znam się, nic o tym nie wiem. Ani o miłości, ani o związkach. Ostatnio zastanawiałam się dlaczego Najwyższy nie postawił jeszcze nikogo na mojej drodze. Może po to, bym to bardziej doceniła? A może nikogo dla mnie nie ma? W tej chwili czuję się tak, że nawet… Nie, nie kończę tego zdania. Byle kim, byle związkiem – jakimś substytutem nie zamierzam się zajmować, to byłaby tylko strata czasu. Pozostaje mi z nadzieją czekać na to, co ma dla mnie los.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam!