Jeszcze skrobnę dziś kilka słów. Mam tylko małą rozkminę
- czy po zakończeniu wpisu obejrzeć kolejny (interesujący) odcinek Na
dobre i na złe czy też ogarnąć tekst na retorykę. Otóż nie wiem. Może
chociaż zrobię jakiś plan pracy? Skoro przecież zmieniłam całą koncepcję
tekstu. Wolność w sztuce, wolność w mediach - wolność słowa. Wolność
kojarzy się z niezależnością, ale przecież nie jest to takie proste.
Wow, zasłuchałam się w świetnej piosence młodej wokalistki - ale o tym na koniec.
Nie
dość, że głupi ten dzień to jeszcze dziwny - cieszę się po prostu, że
dobiegł końca. Powinnam się ogarnąć, myśleć pozytywnie, działać. A nie
tkwić w próżni. Bo dokładnie tu się znajduję - w próżni. Otoczona
nicością. Tyle chociaż, że nie ciszą. Nie, w mojej próżni znajduje się
muzyka. Choć teraz będzie trochę z nią ciężko, w czasie, gdy będę na
uczelni - zepsuły mi się słuchawki. Więc jednak będę znajdować się w
ciszy, będąc na uczelni. Eh.
I
tak już piszę te bzdurki ponad 10 minut. Czy w ogóle powinnam pisać?
Czy się do tego nadaję? Jeśli chodzi o te wpisy w dzienniku, to na pewno
się udoskonaliłam - gdy czytam swoje początki pisane w komputerze -
totalny postęp, nie wspominam już nawet o pamiętnikach z podstawówki -
bo to totalna dziecinada. Trochę szkoda, bo chciałabym od razu - ot,
urodzić się z darem pisania. Ale rzadko to się zdarza. Pozostaje więc
praktyka i słynne - trening czyni mistrza. Przecież nic nie przychodzi
od razu, prawda?
Myślałam,
że uda mi się w weekend wrócić do rozwojowego planowania i pilnowania
się na każdym polu życia, jednak skapitulowałam - po części sama, a po
części wynikło to, że tak ładnie napiszę, z czynników zewnętrznych (a
więc niezależnych ode mnie).
Poczytałam
sobie trochę "Trzy po trzy" Aleksandra Fredry - ten, to miał pisane! Po
tylu latach, wciąż potrafi bawić (choć oczywiście nie zawsze rozumiem
co ma na myśli). Obawiam się tylko jutrzejszych zajęć z romantyzmu. Bo
przecież Fredro opisuje tyle wydarzeń, osób, że nie sposób tego
spamiętać. Do tego jego relacja jest ciągiem luźno powiązanych
wspomnień, nie ma żadnej chronologii wydarzeń. Pełno dygresji (to akurat
znam).
Poza tym czytam także "Zawód dziennikarz śledczy" Cezarego Gmyza
(pana od artykułu o trotylu na pokładzie TU-154 w "Rzeczpospolitej). To
lektura na zaliczenie wykładu z historii mediów. I tak myślę, że co do
historii mediów może mieć książka wydana na początku kwietnia tego roku?
Opisująca wydarzenia już po '89 roku? To żadna historia, to wydarzenia
najnowsze. Poza tym, nie tyle pisze o samej sztuce dziennikarskiej, co o
tym specjalnym "gatunku" dziennikarzy śledczych. No ale cóż, doktor
karze, student musi. Jedynym jakby plusem jest to, że jest to człowiek
(w pewnym sensie) prawicowy - a więc, nie muszę się męczyć czytając
głupoty, z którymi się nie zgadzam. Bo akurat panu Gmyzowi rzadko nie przyznaję racji.
Dwie
zupełnie inne książki. Pamiętnik i wywiad-rzeka. A może reportaż?
Przypomina to formą "Zdążyć przed Panem Bogiem" Hanny Krall, ale
objętościowo jest to na pewno grubsze. Trochę irytuje mnie rozmówca -
pan Gociek. Gdzieś na internecie
przeczytałam opinię, że ich rozmowa czasem staje się mdła, bo obaj
panowie mają wspólne poglądy. Rzeczywiście, wydaje mi się, że gdyby
rozmówca Gmyza
był choć w małym stopniu sceptyczny, czepiający się choćby o drobne
rzeczy, to lektura książki na pewno stałaby się ciekawsza, a treść
bardziej dynamiczna. Jednak może panom nie o taki efekt chodziło. To
tylko mała uwaga co do strony technicznej, bo co ja się na tym wszystkim
znam?
No i się rozpisałam, tyle chociaż, że wydaje mi się - sensownie. Na tyle dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz