środa, 5 czerwca 2013

Dwie lektury.

Jeszcze skrobnę dziś kilka słów. Mam tylko małą rozkminę - czy po zakończeniu wpisu obejrzeć kolejny (interesujący) odcinek Na dobre i na złe czy też ogarnąć tekst na retorykę. Otóż nie wiem. Może chociaż zrobię jakiś plan pracy? Skoro przecież zmieniłam całą koncepcję tekstu. Wolność w sztuce, wolność w mediach - wolność słowa. Wolność kojarzy się z niezależnością, ale przecież nie jest to takie proste.  
Wow, zasłuchałam się w świetnej piosence młodej wokalistki - ale o tym na koniec. 
Nie dość, że głupi ten dzień to jeszcze dziwny - cieszę się po prostu, że dobiegł końca. Powinnam się ogarnąć, myśleć pozytywnie, działać. A nie tkwić w próżni. Bo dokładnie tu się znajduję - w próżni. Otoczona nicością. Tyle chociaż, że nie ciszą. Nie, w mojej próżni znajduje się muzyka. Choć teraz będzie trochę z nią ciężko, w czasie, gdy będę na uczelni - zepsuły mi się słuchawki. Więc jednak będę znajdować się w ciszy, będąc na uczelni. Eh.  
I tak już piszę te bzdurki ponad 10 minut. Czy w ogóle powinnam pisać? Czy się do tego nadaję? Jeśli chodzi o te wpisy w dzienniku, to na pewno się udoskonaliłam - gdy czytam swoje początki pisane w komputerze - totalny postęp, nie wspominam już nawet o pamiętnikach z podstawówki - bo to totalna dziecinada. Trochę szkoda, bo chciałabym od razu - ot, urodzić się z darem pisania. Ale rzadko to się zdarza. Pozostaje więc praktyka i słynne - trening czyni mistrza. Przecież nic nie przychodzi od razu, prawda? 
Myślałam, że uda mi się w weekend wrócić do rozwojowego planowania i pilnowania się na każdym polu życia, jednak skapitulowałam - po części sama, a po części wynikło to, że tak ładnie napiszę, z czynników zewnętrznych (a więc niezależnych ode mnie). 
Poczytałam sobie trochę "Trzy po trzy" Aleksandra Fredry - ten, to miał pisane! Po tylu latach, wciąż potrafi bawić (choć oczywiście nie zawsze rozumiem co ma na myśli). Obawiam się tylko jutrzejszych zajęć z romantyzmu. Bo przecież Fredro opisuje tyle wydarzeń, osób, że nie sposób tego spamiętać. Do tego jego relacja jest ciągiem luźno powiązanych wspomnień, nie ma żadnej chronologii wydarzeń. Pełno dygresji (to akurat znam).  
Poza tym czytam także "Zawód dziennikarz śledczy" Cezarego Gmyza (pana od artykułu o trotylu na pokładzie TU-154 w "Rzeczpospolitej). To lektura na zaliczenie wykładu z historii mediów. I tak myślę, że co do historii mediów może mieć książka wydana na początku kwietnia tego roku? Opisująca wydarzenia już po '89 roku? To żadna historia, to wydarzenia najnowsze. Poza tym, nie tyle pisze o samej sztuce dziennikarskiej, co o tym specjalnym "gatunku" dziennikarzy śledczych. No ale cóż, doktor karze, student musi. Jedynym jakby plusem jest to, że jest to człowiek (w pewnym sensie) prawicowy - a więc, nie muszę się męczyć czytając głupoty, z którymi się nie zgadzam. Bo akurat panu Gmyzowi rzadko nie przyznaję racji.  
Dwie zupełnie inne książki. Pamiętnik i wywiad-rzeka. A może reportaż? Przypomina to formą "Zdążyć przed Panem Bogiem" Hanny Krall, ale objętościowo jest to na pewno grubsze. Trochę irytuje mnie rozmówca - pan Gociek. Gdzieś na internecie przeczytałam opinię, że ich rozmowa czasem staje się mdła, bo obaj panowie mają wspólne poglądy. Rzeczywiście, wydaje mi się, że gdyby rozmówca Gmyza był choć w małym stopniu sceptyczny, czepiający się choćby o drobne rzeczy, to lektura książki na pewno stałaby się ciekawsza, a treść bardziej dynamiczna. Jednak może panom nie o taki efekt chodziło. To tylko mała uwaga co do strony technicznej, bo co ja się na tym wszystkim znam?  
No i się rozpisałam, tyle chociaż, że wydaje mi się - sensownie. Na tyle dziś.  
Aleksandra Pęczek - Nieosiągalny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam!