piątek, 28 czerwca 2013

Wakacyjne cele i książki...

 


Słowa skierowane do samej siebie, powtarzane wciąż i wciąż. Bo przecież nie tylko będzie dobrze, ale już jest, prawda? ;)
            Dzień dość zwariowany, może dlatego trochę bardziej wartościowy. Udało mi się zrobić kilka rzeczy, udało mi się także zmarnować kilka godzin. Choć przecież nie powinnam patrzeć na to w ten sposób. Przeszłości nie zmienię w żaden sposób, więc po co mam wspominać o „zmarnowanych godzinach”? To wszystko jest takie dziwne. Przeszłość niech pozostanie w przeszłości, zamknięta. Od czasu do czasu można z niej czerpać nauki, jednak przecież nie nadarza się taka konieczność każdego dnia.
            Mam listę rzeczy do zrealizowania w wakacje. Skupię się na kilku rzeczach: swojej wadze i kondycji, swojej firmie, na językach obcych, rozwoju osobistym i pisaniu. Oto lista 6 magicznych celów, które będę realizowała każdego dnia (co prawda z mniejszym lub większym sukcesem):
1.     15 minut ćwiczeń.
2.     Pisanie dziennika, innych tekstów.
3.     30 minut z językiem angielskim.
4.     Kładę się spać do godziny 22.30.
5.     Zrobienie czegoś dla rodziców.
6.     Lektura – z listy lektur.

Tak to się mniej więcej przedstawia. Oczywiście, poradzę sobie. Przez trzy miesiące śledziłam swoje cele z Damianem Redmerem – wtedy trafiłam do grupy z 9 celami, ale to przecież za dużo celów;). Jak wiele razy pisałam, mówiłam do innych – nie mam marzeń, mam cele – te codzienne to taka droga do tych głównych, a są nimi analogicznie: zdrowa waga i mnóstwo ciuchów do kupienia, chcę zarabiać na pisaniu, zatem chcę ćwiczyć, coraz poważniej myślę o emigracji z tego chorego kraju – no i do tego czeka mnie egzamin certyfikacyjny – b2 za rok na studiach, nie chcę marnować czasu – będę się więc kładła spać wtedy, gdy jestem zmęczona, kocham rodziców, pomagam im, i tak uważam się już za osobę oczytaną – przynajmniej na taką wypadam na tle rówieśników, ale książek nigdy mało. Teraz jestem w trakcie czytania „Upadku” Alberta Camus, muszę także dokończyć „Annę Kareninę” Lwa Tołstoja – o tym utworze mogłabym się rozpisywać i rozpisywać, ale nie dziś.
Wspomnę tylko jeszcze o tym, że przyjechał ojciec mojej koleżanki ze swoją wnuczką – dziwna to była sytuacja, gdy dziewczynka stała w drzwiach sklepu, jej dziadek przy samochodzie, a ona mu machała rączką – koniecznie chciała ze mną zostać. Nawet słyszałam jak piszczała, gdy wsadzał on ją do samochodu. Jakoś tak mi się głupio zrobiło. Dlaczego ta malutka taka milutka jest w stosunku do mnie? Dziwię się temu i trudno mi w to wierzyć – nawet G., o czym przecież pisałam, była zaskoczona tym, jak mała do mnie lgnie. Ah…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam!