czwartek, 13 czerwca 2013

2 kolokwia, 3 referaty - 3 piątki

                Zobaczymy więc, ile uda mi się dzisiaj napisać – ostatnie zajęcia spędziłam zastanawiając się, jak wyglądałabym z wykałaczkami, które podpierałyby moje powieki i śmiejąc się z najbłahszych nawet drobiazgów.
                Postarałam się i naprawdę nie wiem jakim cudem, wstałam po 6 – nie bez oporów i rozpraszaczy, ale udało mi się napisać referat na leksykę – całe dwie strony a4. Wyszykowałam się, zjadłam śniadanie, pogadałam trochę z mamą i przedstawicielami firmy, którzy do nas wpadli, wydrukowałam te wszystkie teksty i wsiadłam do samochodu N., która przyjechała po mnie jakoś ok. 10. Gdy jechałyśmy do miasta głównie zastanawiałam się nad tym, kiedy ten dzień się skończy. Przecież do 20 to tyle godzin! Dzień coraz bardziej zbliża się ku końcowi, a ku mojemu zdumieniu minął naprawdę… miło.
                Zaparkowałyśmy sobie za uczelnią, posiedziałyśmy potem w naszym uczelnianym parku i powtarzałyśmy materiał do kolokwium z literatury powszechnej, pogadałyśmy także z naszym starszym kolegą – K., który czekał na seminarium, pojawiła się moja koleżanka – Ł., której wczoraj w nocy poprawiałam nastrój na facebookowym czacie, także z nią trochę pokonwersowałam. Niestety musiałyśmy zostawić za sobą nadzwyczajne, kochane słoneczko i wejść na uczelnię. Czekałyśmy jakiś czas pod salą – pojawił się i Błażej, kolega, który musiał zrezygnować z pracy w samorządzie, ale właśnie – kolega, to słowo-klucz. Trochę mnie dziwiło to, że tak na lajcie ze mną rozmawia, że jest taki otwarty w stosunku do mnie – prawie myślałam, że się do mnie przytuli, haha. Czekał on na zaliczenie z języka angielskiego – ma egzamin za dwa tygodnie na certyfikat. Chociaż przez chwilę tak bardzo nie stresowałam się rozpoczynającym się dniem na uczelni.
 Ku mojemu zaskoczeniu kolokwium z powszechnej było całkiem bezbolesne – poszło mi nawet całkiem nieźle. Później zaprezentowałam na zajęciach swój referat dotyczący „Ślepców” Materlincka, omówiłyśmy ten tekst i czekałyśmy na kolejne zajęcia jak na ścięcie.
                Poetyka. Nawet złapałam panią doktor na korytarzu z pytaniem, czy nie dałoby rady, byśmy pisały ten test za tydzień – bo mamy tego dzisiaj za dużo itd. Itp. Niestety nie dała się przekonać, w końcu jednak wcale nie poszło nam tak tragicznie jak się później okazało.
                Jakoś tak w przerwach między zajęciami (ale już naprawdę nie pamiętam chronologii) – dostałyśmy wpisy z literatury powszechnej – pani prof. udało się na szczęście sprawdzić nasze prace jeszcze tego samego dnia – do mojego indeksu powędrowała druga już wtedy piękna 5, dziewczyny także nie miały złych ocen.
                Po poetyce czekałyśmy na romantyzm – wszystkie zestresowane jak tylko można – tyle, że chociaż znów złapałyśmy trochę słońca i pooddychałyśmy świeżym powietrzem na zewnątrz. Przed romantyzmem udało się nam także dowiedzieć o wynikach kolokwium z poetyki – wszystkie zaliczyłyśmy, ja na semestr jako jedyna dostaję 5. Nie pytajcie się mnie jakim cudem. Jednak po wpisy będziemy się mogły zgłosić dopiero za tydzień – gorzej dla mnie, bo nie mam miesięcznego.
                Romantyzm, nie mam pojęcia skąd to wrażenie minął podobnie jak inne przedmioty – niby się wlókł, a jednak jakoś się go przetrwało i to nie najgorzej. Każda z nas z większymi, czy mniejszymi problemami przeczytała swój referat. Zdeprymowały mnie trochę nasze końcowe oceny – dziewczyny dostały po 3, a ja 3+ z komentarzem od pana profesora, iż ma nadzieję, że na egzaminie będzie lepiej. Postaram się by było. Ale czy nie starałam się przez cały semestr? Ok., może i mało jak na moje możliwości, ale to tylko 0,5 różnicy między oceną moją, a koleżanek, których komentarze na ćwiczeniach z przedmiotu przez cały semestr można policzyć na palcach jednej ręki… A może źle na siebie patrzę?
                W przerwie między ćwiczeniami a wykładem (dziś kolejność była odwrotna) udało nam się uzyskać wpisy z retoryki dziennikarskiej – z jednej strony bardzo się cieszę, bo nie muszę jutro czekać do 16 na uczelni, a z drugiej żałuję, że pani profesor nie udało się jakoś ustosunkować do naszych prac – bo to były wpisy zdobyte praktycznie w biegu. Sama profesor przyznała, że jeszcze nigdy tak nie pracowała – zaliczenia przedmiotów udzielała nawet na korytarzu tego dnia.
                Ze zdobytymi wpisami z kolejnego przedmiotu (ah, kolejna 5!) udałyśmy się na wykład – ostatni już z tej epoki – za tydzień zajęć z panem profesorem nie mamy. Ciekawie opowiadał o drugim i trzecim pokoleniu romantyków, o Norwidzie, o Marii Janion i paradygmacie romantycznym. Na koniec dodatkowo wykazywał, że cała otoczka związane z katastrofą Smoleńska i komentarzami PiSu jest taką pocztówką tego wzorca romantycznego – który według Janion żył w naszej kulturze od 1795 roku do 1989 – daty akurat łatwe do zapamiętania. Za to okazało się, że nasz wykładowca romantyzmu nie ma poglądów prawicowych – a już myślałam, że większość wykładowców na naszej uczelni takie propaguje. Psikus. Jednak trochę nie podobały mi się konotacje bijące z jego wypowiedzi – jakieś takie drwiny, czy kpiny urządził sobie z tej sprawy.
                Po wcześniej (na wielkie szczęście) skończonym wykładzie zapukałyśmy do pani doktor – czy możemy zacząć zajęcia z leksyki trochę wcześniej – jasne, powędrowałyśmy do jednej z pustych sal (no bo tak na dobrą sprawę, to kto normalny siedzi na uczelni do 19?) – przeczytałam swój referat, podobnie jak i A. i I., ale niestety oprócz referatu musimy przygotować jakąś notatkę – do tego, same musimy pogrzebać w słownikach. Moim zadaniem na przyszły tydzień, dlatego, że pisałam o socjolekcie studentów, jest porównać słownictwo studentów z XIX wieku (jest jakaś scenka w „Lalce”) z dzisiejszym, nie mam pojęcia jak to zrobię, ale dla kolejnej 5 w indeksie postaram się.
                Naprawdę, jestem zdziwiona, że tak spokojnie i nawet co by nie było, konstruktywnie minął mi dzień. (Ah! Jak kusi by napisać „dzisiejszy dzień” – ale przecież, jako studentka polonistyki muszę unikać tautologii, prawda?;) ) Jestem tak zmęczona, że nawet nie mam siły włączyć lampki – piszę na totalne wyczucie klawiatury. Nie wiem jak udało mi się zmotywować do napisania tego tekstu – i to jeszcze wydaje mi się, że z zachowanym sensem wypowiedzi. Padam. Jutro będzie także dobry dzień.

1 komentarz:

  1. Serdecznie gratuluję sukcesu! Oby tak dalej i miłego dnia!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam!