sobota, 1 czerwca 2013

Wieczór z jezuitami...



               
                 Ah, wklejam, bo znalazłam, ale dzisiaj o czymś innym.
                Przed 20 przyjechali do nas z wizytą dwaj ojcowie – jezuici – jeden z nich to stary przyjaciel taty z czasów, gdy był on jeszcze ministrantem, a drugi, właściwie nie wiem dlaczego przyjechał, ale był to ojciec, który po 31 latach wrócił z misji w Syrii do Polski (swoją drogą wciąż świetnie mówi po polsku).
                Zmówiliśmy wraz z ojcami modlitwę, porozmawialiśmy trochę, tata nagadał się o naszej sytuacji. Było kilka takich momentów w czasie ich wizyty, gdy dosłownie stawały mi w oczach łzy – to wciąż we mnie siedzi, w każdym z nas, od tych emocji już się nie uwolnimy. W każdym razie chciałabym napisać o kilku rzeczach.
                Jedną z nich, są słowa ojca, który wrócił z tej Syrii – że tak, jakby to powiedzieli Żydzi – ważne, że mamy zdrowie, że jesteśmy razem, że nikt w nas nie strzelał – a podpalenie, podpaleniem. Powtórzył on także te słowa już na wyjściu – że widzi, że jesteśmy razem, że jesteśmy silni i że damy sobie radę. Cieszę się, że ktoś nas tak postrzega. Skoro praktycznie obcy człowiek podczas tak krótkiej wizyty to zaobserwował i mówił o tym, musi to być prawda. Podniosło mnie to na duchu.
                Inną rzeczą, która już nie bardzo przypadła mi do gustu, był fragment rozmowy, w którym mój tata jakby przyrównał gejów do podpalaczy i morderców – ludzi niższej kategorii. Nawiązał do starań praktycznie każdego państwa w tej chwili o możliwość legalizacji takich związków i adoptowania dziecka. Nie odezwałam się wtedy. Pomimo tych prawie 21 lat wciąż nie mam wyrobionego, tak do końca, poglądu na tę i wiele innych spraw. Wydaje mi się jednak, że lesbijka czy gej, są to tacy sami ludzie jak ja. Dlaczego więc mam im czegoś odmawiać? To co robią w swoich czterech ścianach kompletnie mnie nie interesuje. A argumenty tego typu, że są to grzesznicy, dewianci czy co tam jeszcze – przecież to ich życie (i doczesne i wieczne) więc co kogo to obchodzi? Tym bardziej, że naprawdę nie wierzę, by grzechem miałoby być pokochanie osoby tej samej płci. Miłość.            Może jestem naiwna w tym co piszę, ale niech tam.
                Tak myślę, że za bardzo przyzwyczaiłam się do akapitów – przecież wczorajszy wpis bez nich wyglądał by zupełnie inaczej (więc myślę, że chyba go poprawię). Ok., dziś to na tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam!