poniedziałek, 13 października 2014

z analogii literackich...

     Czasem mam wrażenie, że niektóre książki, opowiadania, wiersze powstały specjalnie dla mnie. To tak jakby ktoś inny potrafił wyrazić dokładnie to, co czuję. A czasem niedokładnie. Ale często tyle wspólnych cech odnajduję z jakimś bohaterem. Tak czytam i przeglądam tom „Pierwsza miłość”. W „Do rana daleko” odnajduję Olę. Mnie nikt nie molestował w dzieciństwie, w przeciwieństwie do niej mam oboje rodziców i rodzeństwo. A jednak…
„"Spraw, Panie, abym przestała być dobra, abym wyzbyła się tej dobroci, która jeszcze jest we mnie. Spraw, Panie, abym wyzbyła się strachu. Tak długo się nim karmię, że to powinno mi się znudzić. Dobry Panie, wystarczy, że Ty jesteś dobry. Uczyń ze mnie kamień, gładki lub chropawy, wszystko jedno, ale kamień, który można kopnąć, wyrzucić, i nie będzie to miało dla niego żadnego znaczenia, bo jest kamieniem. Niech stanę się kamieniem, którego można rozłupać, podzielić na części. Niech stanę się bezwzględna w swojej kamieniowatości i nieczuła. Do tego stopnia nieczuła, że nawet kamienowana innymi kamieniami, nie poczuję bólu - modliła się Ola w małej i pustej osiedlowej kaplicy."
     Te słowa… To postanowienie i staranie się Oli o nieangażowanie się w żaden związek. Podziwiam ją. Potrafiła przywabić do siebie chłopaków, potrafiła cieszyć się ich towarzystwem i spławiać ich, gdy starali się niewygodni. Cóż, ona nie była gruba.
     A Dorota z opowiadania „Po nitkach babiego lata”? Czy moja cholerna przygoda z p. nie była „szyta na nitkach babiego lata”? Pal licho, że spotykałam się z nim w inną porę niż późne lato. Ja byłam jednak na tyle mądrzejsza (albo o tyle grubsza?), że nie poszłam z nim do łóżka. Więc może w ten sposób patrząc mój ból powinien być trochę mniejszy? Chłopak, w którym zakochała się Dorota również przestał się odzywać, tak bez wyraźnego powodu. Czy ona za bardzo mu się zarzucała? Czy ja za bardzo narzucałam się p.? Dorota miała przynajmniej odwagę, starała się, poszła do domu łobuza. Ja? Ja nawet nie wiedziałam gdzie p. mieszka, nigdy u niego nie byłam. Nie wiem jak ja przetrwałam p. Jakoś mi się udało.
     W „Romeo zjawi się potem” bohaterka Justyna… Doskonale rozumiem jej wrażliwość, zachwycanie się Szekspirem. Jej pragnienie „usychania z miłości”. Z tym, że w przeciwieństwie do mnie, znalazła swojego Romea. Nie wspominając o tym, że musiała zajmować się chorą, niepełnosprawną babcią. W niej jednak z tego powodu nie było złości, a pogodzenie z losem…
     Mateusz z „Westchnień jak morskie huragany”… Kto się nie kochał w nauczycielu/nauczycielce? To takie często spotykane i oklepane. Są jednak nauczyciele, Ci młodzi, pełni jeszcze energii. Tacy, którym zależy. W liceum był to profesor od fizyki. „Kochałam fizykę, ale była to miłość nieodwzajemniona”! Dodawało mi skrzydeł to, że swoją prezentacją o Wielkim Zderzaczu Hadronów potrafiłam zaimponować profesorowi. Czy jednak TAKI świetny, przystojny facet zwróci uwagę na szarą pulchną dziewczynę, trzymającą się na uboczu? Tym bardziej, że jest żonaty? Ah, może nie było to tak jaskrawe uczucie, jak w przypadku Mateusza do Marzeny, nauczycielki języka polskiego, ale jednak było… Może trochę pomogło mi przetrwać liceum? Sama nie wiem. Na studiach… W Łodzi, no nie, to nie była miłość, ale taki ogromny szacunek i podziw do doktora, który potrafił z nami rozmawiać o wszystkim na zajęciach. Jego zajęcia nie były szablonowe. Jamby, amfibrachy, anapesty i inne oktostychy zapamiętywaliśmy ustawiając się na środku sali i podnosząc ręce na oznaczenie akcentów. Dzięki niemu zaczęłam czytać „Uważam Rze” (dopóki nie zdjęli Lisieckiego). Odkryłam wtedy tę „drugą wersję” serwowanych nam w TVN i Polsacie wiadomości. To człowiek, który przy twardym stąpaniu po ziemi, potrafi się od niej oderwać i pisać i wydawać wiersze. Potrafi się rozwijać.
     A facet, z którym mamy zajęcia z dziennikarstwa? Totalnie zakręcony i zagubiony. Czasem zbyt otwarty, ale przez to jednak szczery. Też karmi nas publikacjami Frondy. (Więc może mam po prostu słabość do facetów o prawicowych poglądach? :D) Tylko to też nie miłość. Czasem jest zbyt wredny, to pozwala na zachowanie dystansu. Mimo to, szanuję go (dopóki nie odwali następnego kankana). Ah, no i jest niższy ode mnie, to też na minus. :D
     Skoro już tak piszę o opowiadaniach Marty Fox, to czemu nie o jej powieści. Powieści „Magda.doc”, to była pierwsza jej książka przeze mnie przeczytana. Czytałam ją akurat w momencie gdy nie zbyt dobrze dogadywałam się z mamą, podobnie jak tytułowa Magda. Ja nie zaszłam w ciążę z popularnym chłopakiem ze szkoły. Uchroniła mnie przed tym otyłość czy nieśmiałość? Bo przecież takie jak my, dziewczyny nieśmiałe, zaczytane w książkach, wrażliwe, posiadające niską samoocenę potrafią przylegać do takich DonJuanów. Szukać u nich wsparcia, co się kończy źle. Choć nie miałam takiego powodu jak wcześniej wspomniany Mateusz, czy Magda, która była w widocznej już ciąży, też nie poszłam na „ostatni dzwonek” trzecioklasistów w liceum. To po prostu nie było moje miejsce. Ukończenie liceum i zdanie matury było jedną z najlepszych rzeczy, które mi się przytrafiły. W pewnych miejscach po prostu nie potrafię się odnaleźć. Tak samo jak na UŁ.
     Ważne jest jednak szukanie, prawda? Samo dążenie. Ja wiem, gdzie chcę dążyć, tak mniej więcej, cele krótkoterminowe, używając samorozwojowego slangu mam ustalone. Nie wiem jednak nic ponadto. Odpowiedzi szukam więc w swoich książkach. A doktorka na zajęciach z literatury współczesnej dziwiła się, że znamy Martę Fox. Podziwiam tę autorkę. Taką polską szarą rzeczywistość potrafi ocieplić. Taką naszą „złą polską młodzież” potrafi zrozumieć. Może nawet lepiej niż oni my sami.
     Skończyłam artykuł o Malali. Może wstawię go na obserwatorkę? Byłam też dziś w banku i pozałatwiałam różne sprawy. Napisałam też ofertę dla klientki i protokół odbioru dla klienta. Ciągle jeszcze ucieka mi ten czas. Mogłam, mogę więcej.
     W domu wciąż zimno. Tata całe popołudnie latał po całym domu z braćmi i poprawiali, wiercili, montowali rury do nowego pieca.
     Pisząc słucham, raz po raz, piosenki, utworu, Moniki Urlik – Nie wie nikt. Czysta poezja. Wstawiłam ten utwór na fb, ale zaraz z niego wyszłam. Boję się, że C. znów się odezwie. A co ja powiem? Na gg za to czekam, czekam jak nigdy, aż ten tajemniczy numer się odezwie. Może jednak to nie p. A jeśli? Miałabym ochotę walnąć go w twarz, zezwać, skopać. Kazać mu się odpierdolić. Czego on jeszcze miałby ode mnie chcieć? Nie, to nie on.
     W jakiejś starszej polskiej piosence wychwyciłam słowa „cierpliwy jak papier”. Cóż, dziś i komputer, klawiatura, a może ekran (nie wiem, które z tych słów mogłoby brzmieć dostojnie) też jest cierpliwy. Przyjmie wszystko. I uśmiechy i płacze. I brednie i westchnienia filozoficzne. I wzloty i upadki. W tym roku, w tym pliku, wstukuję właśnie słowa na 51 stronę. Czcionką dwunastką, bez tych koszmarnych interlinii. Prawie 24 tysiące słów. A na pracę z dziennikarstwa ledwo wydusiłam z siebie 600 słów.
„tylko życie tak krótkie jest, dużo daje i dużo odbiera”….


P.S. - Takie pytanie. Niby piszę tylko dla siebie, a jednak chciałabym wiedzieć... Czy dobrze się mnie czyta? :)

niedziela, 12 października 2014

niepokój

     To właśnie czuję. Ani się nie zmniejsza, ani nie rośnie raptowanie. Tylko czai się gdzieś z boku, jednostajnie. Nie wiem czy to z powodu wczorajszej rozmowy z C. (nic już później do mnie nie napisał), czy dlatego, że ktoś do mnie napisał na gg i no nie wiem tego na pewno, ale coś czuję, że to p.. A może sobie to ubzdurałam? A może ten niepokój to wina opowiadań Marty Fox? „Do rana daleko” i „Po nitkach babiego lata”? Zebrane w tomie „Pierwsza miłość”, który dostałam od mamy na 13 urodziny. „Do rana daleko” daje nadzieję. „Po nitkach babiego lata” ją odbiera. Czuję się jakbym była na jakieś krawędzi.
     Czytałam dziś Iwaszkiewicza – wiersz z tomiku „Lato 1932” zrobił na mnie największe wrażenie:

XXXVII

Ja tylko tak udaję,
Że się nocy nie boję,
Kiedy w moim pokoju
Przed czarnym oknem stoję.

Aby spojrzeć na niebo,
Siłą przymuszam siebie –
I widzę straszne obłoki
I straszne gwiazdy na niebie.

I drzewo takie czarne,
Co rośnie niedaleko,
Gdy schowam się do łóżka,
Zostaje pod powieką.

Przyciskam się do piersi
Twojej, gdzie serce śpiewa,
A w nim prawdziwe szemrzą
Spokojne noce i drzewa.

     Więc może ten niepokój wziął się z tego wiersza? Pragnienie kogoś kto dałby mi te „spokojne noce i drzewa”. Iwaszkiewicz znalazł tę osobę (nie piszę, że kobietę, ponieważ, ot ciekawostka, najprawdopodobniej był gejem, albo biseksualistą). Moje serce nie śpiewa, trochę mu do tego daleko. Jak bardzo daleko?
     Cały dzień łażę po domu i nic specjalnego nie robię. Ok., opracowałam sobie kazanie na dzień św. Katarzyny, ale tekstu na dziennikarski warsztat językowy jeszcze nie skończyłam. Korzystam z kilku źródeł by napisać tekst i bardzo się staram by nie popełnić najmniejszego plagiatu, z polskich stron wyciągam tylko informacje. Wolę chyba jednak korzystać z artykułów BBC i Timesa, zawierają więcej informacji. By dogonić w długości tekstu S. muszę napisać minimum jeszcze raz tyle. Powinnam wziąć się w garść.
     Mama wczoraj przywiozła „OrbiTraca”. Próbowałam trochę na nim ćwiczyć gdy byłam sama w domu. Kolana tak mnie bolały… Wcale nie mam siły na tym ćwiczyć. Myślę również o wprowadzeniu dwóch rzeczy w życie… Stałe pory posiłków. Trochę mnie to przeraża, bo przecież dwa razy w tygodniu wstaję przed 6. Więc nawet w niedzielę musiałabym zrezygnować ze słodkiego wylegiwania się łóżku. Dzisiaj tak sobie leżałam do 10… Kto nie lubi tak sobie leżeć? Pełny relaks. ;) Związana trochę z tymi stałymi porami posiłków jest 12-godzinna przerwa w jedzeniu. Obejrzałam filmik dziewczyny z Azjatycki Cukier, mówi ona o tym, że dzięki temu dajemy odpocząć swojemu organizmowi, przetrawić wszystko itp. Itd. Te stałe pory posiłków.. 15-minutowa różnica to chyba niedużo, ale godzinna już na pewno. Pomyślę. Małe kroczki, co?

Chris Daughtry – What about now

nie wierzę

     Ja nie mogę. Po prostu nie. Nie wierzę. Nie dociera to do mnie. Nie wiem co myśleć, myślę za dużo. Trzęsę się – nie wiem czy to ze zdenerwowania czy z zimna. Właśnie pisze do mnie C., kolega z gimnazjum. C., nie B.. Na tym całym fejsie. Ja nie wiem. Nie chcę ryzykować. Boję się sparzyć. Wycofuję się, jak to rak. 
     Na początku zdziwiłam się w ogóle, że napisał. Wymienialiśmy smsy, ale to dawno, kiedy „spotkaliśmy” się na fun skanie. Tym razem nie skończyło się na „co słychać”, hahaha. Tym razem propozycja spotkania. I pytanie, czy „przytulanie i buzi” będzie w porządku. A teraz przyznałam się, a owszem, że jestem dziewicą. Nie, nie żartuję panie C.. 
     Naprawdę źle o sobie myślę. Gdy wyszedł z propozycją spotkania pomyślałam sobie – może jakiś zakład (wiem, z kim trzymał przecież), albo za dużo wypił (dzisiaj ten mecz, który nota bene wygraliśmy). Bo przecież kto normalny chciałby się spotkać ZE MNĄ. Tak po prostu? Nikt. No właśnie. 
     Poza tym taka desperacja od niego bije. Koniecznie jutro chce się spotkać. Piszę, że mam naukę i babkę. On nie uznaje tego za wystarczający argument. Nie wymyślam, siostra sobie wybywa, mama też. A chłopaki pampersa babce nie zmienią, Lol. Cud się też nie stanie, by konkubina wujka się nią zajęła. 
     Mam w głowie tylko „kurwa”, „ja pierdolę”, „nie wierzę”. To chyba nie świadczy o mnie najlepiej, ale i tak się hamuję, bo bluzgami jakoś nie rzucam w tym wpisie. 
     A miałam sobie pisać o Malali, która dostała w tym roku Pokojową Nagrodę Nobla. Miałam wspomnieć coś więcej o meczu Polska-Niemcy, który wygraliśmy 2:0. To nasz pierwszy mecz w historii, w którym wygraliśmy z Niemcami. 
     Wycofałam się. Zamknęłam przeglądarkę. 
     Kurde, poza tym nie chcę w ten sposób. Z p. – historia jaka była, taka była, ale on przynajmniej nie wspominał o „przytulankach” i „buziach”. Wydaje mi się, ale może się mylę, że to się robi, jeśli są „warunki”, więc po co o tym pisać? Ustalać, z góry? Ja tak nie lubię. Wiem, że można i w sieci spotkać facetów i rozmawiać z nimi zwyczajnie, nie o seksie, tylko o zainteresowaniach, polityce nawet. 
     Ale pewnie to ze mną jest coś nie tak. Bo co ja mogę wiedzieć? 
Dawid Podsiadło – Nieznajomy

czwartek, 9 października 2014

...ja trwam...

     Ja wiem, wiem, że ze mną jest coś nie tak. Nie tylko dlatego, że widzę i słyszę rzeczy, których nie powinnam. Było to jednorazowe (póki co, haha). Ale ja się tak boję przebywać w tamtym domu. Każdą jedną wizytę przypłacałabym kolejnym i kolejnym atakiem histerii (??). Ale się wyłączam. Tę umiejętność perfekcyjnie opanowałam. Brakuje mi tylko umiejętności panowania nad wyrazem twarzy – jestem przecież otwartą książką, ale to nic, tego mogę się nauczyć. W tym domu, gdzie leży babka nie myślę, wyłączam myślenie. Skupiam się na pojedynczych czynnościach: wstawić wodę, wstawiam wodę, naszykować herbatę, biorę kubek i robię to, pozmywać naczynia i każdą pojedynczą rzecz myję skupiona na tym co robię. Na babkę nie patrzę, na synusia, który łaskawie się pojawi, żeby położyć własną matkę, nawet nie patrzę. Nic nie mówię. On zresztą też nie. „No mi to się dopiero trafił chrzestny”, taa, miałam rację. A może to nie moja „umiejętność wyłączania się” tak działa, tylko czerwona nitka, na lewym nadgarstku zawiązana na siedem supełków przez mamę? A może pomaga mi
     Oprócz tego nie panuję nad sobą, nad jedzeniem. Taki nawyk – gdy nikogo nie ma w domu, przeglądam wszystkie miejsca, w których zazwyczaj się trzyma słodkości. A dzisiaj, znalazłam, a jakże pudło z cukierkami. A pewnie, wpierdoliłam z dwadzieścia, a może więcej. O mały włos, a bym się zmusiła to wymiotowania. W zamian pogoniło mnie do łazienki. Lol.
     Nawet nie potrafię napisać wszystkiego, co mam w głowie jednym ciągiem, tylko robię sobie przerwę. Ciach, już godzina od otwarcia Worda minęła.
     Zastanawiam się nad sobą, tak myślę i marzę… Dziś oglądałam odcinek „Czarodziejek”, w którym Phoebe odbywała podróż w swoją przeszłość wraz z kupidynem (ah, ta bajkowość). Bohaterka była „zablokowana” na miłość, nie dopuszczała jej do siebie. Kupidyn pomagał jej zrozumieć dlaczego. Co tu się dziwić, skoro co jedna historia, to lepsza – facet, który musiał umrzeć (jakaś umowa ze Starszymi), faceci, którzy okazywali się demonami, i Cole… Niemalże wcielenia diabła. Ja takich przeżyć nie mam. Tylko jedno wielkie rozczarowanie. Czarowanie słowami, to nie to samo, co czarowanie czynami, prawda? Zresztą i tak go nie kochałam. A kupidyn przypominał Phoebe tę „iskrę”, ten magiczny moment, skrzyżowanie spojrzeń, elektryzujący dotyk. To mit czy prawda?
     A w busie, gdy wracałam dziś do domu, obiecałam sobie. Obiecałam, że koniec z fastfoodami, tłustym żarciem. Myślałam także o mamie, o tym, że powinnam jej więcej pomagać. Więcej rozmawiać z babcią z Głogowa. Bo z kuzynami z W. to już nie. Gdyby nie to, co powiedzieli o podpaleniu… Ale teraz to byłoby zwykłe narzucanie się, zaczęliby się zastanawiać może, czy nie chcę kasy, albo cholera wie czego. Litości też nie chcę. Myślę, że na naprawę stosunków z rodziną z W. jest już za późno. Zbyt wiele mleka się wylało. Nie wiem jak rodzice, ale ja już nie patrzę na nich z naiwnym podziwem (a tak kiedyś było), czy jakimiś ciepłymi uczuciami. Rozumiem, że ciotki, wujkowie, mogą sobie pieprzyć głupoty, ale ich dzieci, moi kuzyni, aż tak bardzo ich my nie obchodzimy? Nie napiszą jak się trzymamy, co słychać, nic. A co ja bym zrobiła na ich miejscu? Nie wiem. Nie myślę, nie będę też płakać.
     Jestem zmęczona. Ale zamiast walnąć się na łóżko marudzę przed tym kompem. Mam ochotę pooglądać nowe odcinki swoich seriali, ale o wiele pożyteczniejsze byłoby poczytanie o ideologii galicyjskiego pozytywizmu…



środa, 8 października 2014

zamyślona, wymyślona, przemyślona

     Ja wiem, że każdy ma swoje problemy. Nie urodził się taki człowiek, który ma wszystko. Szczęśliwy jest ten, kto potrafi docenić, kto potrafi być wdzięczny za to, co już ma. Ja mam wiele. Rodzinkę. Równie kochaną co wkurzającą ;). Zdrowie, a przynajmniej dwie nogi, dwie ręce i działającą głowę. Podobno ładny, „radiowy” głos. Dom, własny pokój, firmę. Studia, trochę znajomych. Zamiast narzekać powinnam to doceniać i doceniam. Widzę, o ile trudniejszą sytuację ma A.. Widzę w TV, tych tragicznie otyłych ludzi, którzy nic koło siebie nie zrobią. I doceniam to, co mam. Doceniam siebie.
     Ale, musi być „ale”, zawsze jest ta rysa na szkle jak w piosence Urszuli. Jestem sama. A nie chcę być. Rozglądam się, cholera, rozglądam. Tyle jest brzydszych, grubszych czy głupszych dziewczyn ode mnie, które kogoś mają. Może dlatego, że są lepszymi ludźmi ode mnie? Hahahaha. Ci źli to dopiero potrafią się w życiu urządzić. Jak koleżanka z LO, która (skądinąd młodszemu) chłopakowi potrafiła grozić, że się zabije, jeśli on do niej nie wróci. Ja aż taką desperatką nie jestem. Pff. W ogóle nie jestem desperatką.
     Próbowałam, tak, próbowałam, na tych wszystkich portalach, na tej całej czaterii. Ale jestem rakiem, mam talent do wycofywania się. Więc wycofuję się zanim jeszcze dojdzie do spotkania. Zresztą, jak można szukać sobie kogoś w ten sposób, jeśli nie jest się do tego przekonanym? Ja nie jestem. Skoro przez ponad 22 lata nie spotkałam swojej „bratniej duszy”, to niby dlaczego miałabym ją spotkać na cholernym czacie? Ha.
     Powoli staję się mistrzynią w wymyślaniu, ba, przeżywaniu scenek. A to, spotykam sobie kogoś, gdy jestem z dziewczynami na pizzy. A to napotykam się na D. z gimnazjum… A to po prostu leżę w ramionach faceta „bez twarzy”, ale czuję się tak super bezpiecznie. Jak można tęsknić za czymś, czego się nie zaznało?
     Może bym tak wróciła na ziemię. Rano pani doktor przypomniała mi o ogromie pracy, jaka czeka mnie przy licencjacie. Rozmawiałam z nią na zajęciach prawie godzinę. A. nie poświęciła tak dużo czasu, czy dlatego, że A. nie miała nic do powiedzenia, czy też brakło weny pani doktor, nie wiem. Te rozmowy z nią o pracy, są naprawdę dobre. Rozjaśnia mi się w głowie, nawet nabieram takiej energii, by usiąść przy pracy i posprawdzać, przeanalizować to, o czym rozmawiałyśmy. Dziś miała dobry humor, dobrze się z nią rozmawiało. Myślę, że jestem zadowolona, że dobrze trafiłam (trafiłyśmy, my wszystkie) na promotorkę. Co prawda nie zawsze zachowuje się w porządku, ale chyba można to przecierpieć, jeśli ma się pewność, że dobrze nas prowadzi. Tak myślę. Czy będę tak myślała, gdy następnym razem z czymś wyskoczy? Eh. Nie ma normalnych ludzi;).
     Po seminarium miałyśmy (na zajęciach dzisiaj byłam tylko ja i A.) 4,5 cudownych godzin z gramatyką i stylistyką historyczną. Na koniec to już zlewały mi się schematy na tablicy. Głowę mi rozsadzało od tych palatalizacji, aorystów, imperfectów, słowiańsko-starocerkiewnych deklinacji…
     Nie wiem czy będę kontynuować studia. Chciałabym, uwielbiam to robić, odkrywać, analizować, dowiadywać się nowych rzeczy. Tyle tylko, że boję się planować. Skąd ja wiem, co przyniesie jutro, a co dopiero myśleć o następnym roku. Pomyślałam sobie jednak, że warto sobie zostawić furtkę. A żeby to zrobić, muszę z siebie dać wszystko, a nawet więcej. Zdobyć jak najwyższą średnią, napisać pracę lepiej niż umiem, obronić się na 5. Zrobić wszystko, dać z siebie więcej niż myślę, że mnie stać.
     Lol, pierwszy semestr najniższa średnia – 3,97. Drugi semestr 4,12 trzeci semestr 4,13, czwarty 4,71. Tendencja wzrostowa, hahaha. Nic, tylko utrzymać ten wzrost. Przedmioty, poza historyczną gramatyką nie są złe. Trochę gorzej z wykładowcami. Ale myślę, że potrafię wyciągnąć wysoką średnią, potrafię zdobyć świetne wyniki.
     Z literatury dla dzieci i młodzieży nie powinno to być takie trudne. Zaczęłam dziś czytać „Księżniczkę” Urbanowskiej. Zajęcia jakoś dziś też zleciały, pomimo, że były do 18.

     Piszę prawie godzinę. Za dużo było tego dzisiaj, myślę bardzo wolno. A właściwie, to już wcale nie myślę. Włączyłam sobie folder z muzyką „soft pop” i odpływam z Lady Antebellum, Hurts, Ellie Goulding, Alyssą Reid… 

poniedziałek, 6 października 2014

Z Linkin w tle

 Mam ogromną ochotę wczołgać się pod kołdrę i zapomnieć o całym świecie. Byłoby mi wygodnie, ciepło, bezpiecznie i blisko snu, tej jedynej rzeczy, któ®a daje zapomnienie. Cóż, innej pozwalającej na to nie zamierzam szukać. Dragi, alkohol… Nie, dzięki.
     Niech już nam dostarczą ten nowy piec, na dworze robi się zimno, teraz siedzę w bezrękawniku, ale i tak mi zimno. Idę po dodatkową bluzę.

     Wow, w bluzę z gimnazjum jeszcze się mieszczę. Jest może za krótka trochę, ale przecież urosłam. Znów mam się użalać na swoją wagą? 140kg. Ohyda. Kwalifikuję się jako otyłość kliniczna, czy jeszcze nie? Nawet nie mam ochoty sprawdzać.
     Ja pierdolę. Słucham Linkin Park na yt, a tutaj leci dziecinna muzyczka z reklamy jogurciku Nestle.
     Mogłabym tylko narzekać, ale po co?
     Zmarła aktorka Ania Przybylska. Złotopolscy i kilka pełnometrażowych filmów. Jakiś rok chorowała na raka trzustki i wczoraj odeszła. Oczywiście większość fanpage’y, które śledzę na fb musiała podać informację o jej śmierci, a dziś pojawiają się o wiele bardziej rozbudowane artykuły. Ktoś chce zarobić na jej śmierci – zakładając jej fanpage i zbierając „lajki”, ktoś w informacji o jej odejściu reklamuje osiedle. Inni… Inni piszą o tym, że zostawiła trójkę dzieci i piszą o wpływie jaki to ma wpływ na nie. A ja tak patrzę na jej zdjęcia i myślę sobie, że była naprawdę piękną kobietą.
     Wspominałam wcześniej, że zaczytałam się z powrotem w przeszłości. Przeglądałam jednak tylko wpisy do gimnazjum, choć później, w liceum zaczynam prowadzić dziennik w komputerze, mam jeszcze pojedyncze zapisane kartki na zajęciach w LO. I nie są to dobre wpisy. Najchętniej chyba spaliłabym je wszystkie, ale moich wspomnień to nie zmieni, ani nie wymaże. Zostawię je, tak jak te pliki. Może kiedyś znajdę w sobie na tyle motywacji, nabiorę tyle dystansu by przeczytać to wszystko ze spokojem. Bo dziś nie mogę, nie potrafię. Co tu mówić o koszmarze liceum, gdy koszmar pożaru przeżywam, przeżywamy, każdego dnia. A wracać do tych emocji, do tych myśli?
     Gimnazjum, choć miałam niezłą przeprawę ze swoimi koleżankami, widzę, wiem, że nikomu, że żadnej z nich wtedy nie ufałam. Nawet nie wiem czy dziś ufam. Z tym, że kiedyś widziałyśmy się codziennie, a teraz np. z taką K. nie rozmawiałam, łaaa, dobrych kilka lat, albo drugą K.. Mogłabym o obu powiedzieć, że zadzierają nosa, że gdy ja próbowałam utrzymać kontakt (a próbowałam) mnie zbywały. A ja, jak można zauważyć, nie jestem typem osoby, która się narzuca. Jakoś jest. Jakoś było. Okropnie chce mi się śmiać z niektórych wpisów. Z niektórych wstyd mi za samą siebie. Ale to wszystko już minęło. Podobnie jak koszmar liceum, minęła także Łódź.
     Powoli również mijają trzy lata licencjatu w P. Jakieś podsumowanie? To chyba jeszcze nie czas na to. Przez pół roku, może się wiele wydarzyć, prawda?
     Moje życie… Chciałam napisać, że nigdy nie zależało ode mnie. Czy to prawda? Czy mogłam poradzić sobie ze swoją „pozycją społeczną” w gimnazjum? Czy mogłam bardziej się przykładać do nauki, albo do pracy w domu?
     Czy miałam wpływ na zachowanie się wobec mnie licealnej klasy? Nie widzę dziś tego. Nawet jeśli coś mogłam zrobić, to zwyczajnie nie miałam na to wtedy siły. Zresztą i teraz, choć uważam, że nabrałam trochę pewności siebie, to teraz też bym sobie nie poradziła. Wystarczy, że przypomnę sobie swoją niezręczność wobec ludzi z samorządu. A czy z A. i S. dogaduję się między zajęciami? Niby tak, ale mam wrażenie, że choć poruszamy najrozmaitsze tematy, to i tak jest między nami pewien dystans.
     A tak, wzięło mnie na analizowanie samej siebie. Po raz milionowy. Cóż, skoro moje życie nie składa się z ekscytujących wydarzeń (te zdarzają się raz na 10 lat, Lol)… Moje życie składa się z myśli. Nie wiem jakbym sobie z nimi radziła gdyby nie pisanie. Moja osobista terapia. Po co wydawać kasę na psychologów i psychiatrów?
     Nie wiem, co powinno się zdarzyć bym te swoje myśli przeniosła na prawdziwą pracę. Gdy próbuję za każdym razem polegam. A przecież od tego zależy moje życie. Na Kasprowym Wierchu to było namacalne, spoglądałam w dół i wiedziałam, że mogę zginąć jeśli nie wezmę się w garść. I wzięłam się w garść. Nikt mi w tym nie pomógł. Nie dość, że przeżyłam, to jeszcze zdobyłam tę górę. A nie mogę się zdobyć na posprzątanie w sklepie, częstsze chodzenie do babki, pisanie pracy licencjackiej. Ah.
Linkin Park


Zapraszam!