czwartek, 9 października 2014

...ja trwam...

     Ja wiem, wiem, że ze mną jest coś nie tak. Nie tylko dlatego, że widzę i słyszę rzeczy, których nie powinnam. Było to jednorazowe (póki co, haha). Ale ja się tak boję przebywać w tamtym domu. Każdą jedną wizytę przypłacałabym kolejnym i kolejnym atakiem histerii (??). Ale się wyłączam. Tę umiejętność perfekcyjnie opanowałam. Brakuje mi tylko umiejętności panowania nad wyrazem twarzy – jestem przecież otwartą książką, ale to nic, tego mogę się nauczyć. W tym domu, gdzie leży babka nie myślę, wyłączam myślenie. Skupiam się na pojedynczych czynnościach: wstawić wodę, wstawiam wodę, naszykować herbatę, biorę kubek i robię to, pozmywać naczynia i każdą pojedynczą rzecz myję skupiona na tym co robię. Na babkę nie patrzę, na synusia, który łaskawie się pojawi, żeby położyć własną matkę, nawet nie patrzę. Nic nie mówię. On zresztą też nie. „No mi to się dopiero trafił chrzestny”, taa, miałam rację. A może to nie moja „umiejętność wyłączania się” tak działa, tylko czerwona nitka, na lewym nadgarstku zawiązana na siedem supełków przez mamę? A może pomaga mi
     Oprócz tego nie panuję nad sobą, nad jedzeniem. Taki nawyk – gdy nikogo nie ma w domu, przeglądam wszystkie miejsca, w których zazwyczaj się trzyma słodkości. A dzisiaj, znalazłam, a jakże pudło z cukierkami. A pewnie, wpierdoliłam z dwadzieścia, a może więcej. O mały włos, a bym się zmusiła to wymiotowania. W zamian pogoniło mnie do łazienki. Lol.
     Nawet nie potrafię napisać wszystkiego, co mam w głowie jednym ciągiem, tylko robię sobie przerwę. Ciach, już godzina od otwarcia Worda minęła.
     Zastanawiam się nad sobą, tak myślę i marzę… Dziś oglądałam odcinek „Czarodziejek”, w którym Phoebe odbywała podróż w swoją przeszłość wraz z kupidynem (ah, ta bajkowość). Bohaterka była „zablokowana” na miłość, nie dopuszczała jej do siebie. Kupidyn pomagał jej zrozumieć dlaczego. Co tu się dziwić, skoro co jedna historia, to lepsza – facet, który musiał umrzeć (jakaś umowa ze Starszymi), faceci, którzy okazywali się demonami, i Cole… Niemalże wcielenia diabła. Ja takich przeżyć nie mam. Tylko jedno wielkie rozczarowanie. Czarowanie słowami, to nie to samo, co czarowanie czynami, prawda? Zresztą i tak go nie kochałam. A kupidyn przypominał Phoebe tę „iskrę”, ten magiczny moment, skrzyżowanie spojrzeń, elektryzujący dotyk. To mit czy prawda?
     A w busie, gdy wracałam dziś do domu, obiecałam sobie. Obiecałam, że koniec z fastfoodami, tłustym żarciem. Myślałam także o mamie, o tym, że powinnam jej więcej pomagać. Więcej rozmawiać z babcią z Głogowa. Bo z kuzynami z W. to już nie. Gdyby nie to, co powiedzieli o podpaleniu… Ale teraz to byłoby zwykłe narzucanie się, zaczęliby się zastanawiać może, czy nie chcę kasy, albo cholera wie czego. Litości też nie chcę. Myślę, że na naprawę stosunków z rodziną z W. jest już za późno. Zbyt wiele mleka się wylało. Nie wiem jak rodzice, ale ja już nie patrzę na nich z naiwnym podziwem (a tak kiedyś było), czy jakimiś ciepłymi uczuciami. Rozumiem, że ciotki, wujkowie, mogą sobie pieprzyć głupoty, ale ich dzieci, moi kuzyni, aż tak bardzo ich my nie obchodzimy? Nie napiszą jak się trzymamy, co słychać, nic. A co ja bym zrobiła na ich miejscu? Nie wiem. Nie myślę, nie będę też płakać.
     Jestem zmęczona. Ale zamiast walnąć się na łóżko marudzę przed tym kompem. Mam ochotę pooglądać nowe odcinki swoich seriali, ale o wiele pożyteczniejsze byłoby poczytanie o ideologii galicyjskiego pozytywizmu…



4 komentarze:

  1. Kurcze, zastanawiam się co napisać, żeby zabrzmiało sensownie, ale nic nie przychodzi mi do głowy ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, podobno w postanowieniach najtrudniej jest wytrwać pierwszy miesiąc. Wiem - po sobie. Więc powodzenia!

      Usuń
  2. Trzymam za ciebie kciuki byś wytrwała w swoim postanowieniu. Cóż u mnie była podobna sytuacje kiedyś w życiu :)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam!