poniedziałek, 18 lutego 2013

I passed! I'm depressed.



Zdałam! Zdałam! Zdałam! Wpis z literatury oświecenia (3) mogę już odhaczyć J. Zrobione. Prawie wszystkie przedmioty zakreślone na zielono. To tak pięknie wygląda. W środę jeszcze historia, i w poniedziałek wfik. Po prostu cud, miód i orzeszki ;).
                Myślałam, że nie dam rady wstać, jednak zdenerwowanie zrobiło swoje – nie mogłam leżeć w łóżku, gdy miałam już tę świadomość, że zadzwonił budzik. Tylko żebym chociaż tę godzinę wykorzystała na powtórkę to nie. Spędziłam ją na laptopie, czy tuż przed wyjściem na taty komputerze. Zaliczyłam, a mimo to narzekam. Idiotka.
                Pociąg miałam o 7.35 więc nie spieszyłam się na stację – czekałam nawet jakieś 15 minut (ta moja „fobia” do spóźniania się na pociąg…). Trafiło mi się, że jechałam z kuzynką. Jak zwykle, gdy razem siedzimy – ani ja, ani ona nie wykorzystałyśmy tego czasu na naukę, tylko na rozmowę. Przynajmniej trochę moje myśli oderwały się od egzaminu.
                Poszłam prosto na uczelnię – nawet nie kupowałam sobie kanapki, czy wody. Usiadłam przy windach, rozłożyłam notatki i czytałam. Nawet mogłam się skoncentrować, chociaż ten niepokój gdzieś tam plątał mi się po głowie. Gdy przyszedł Arek nie za wiele z nim rozmawiałam. Co miałam mu powiedzieć? Dowiedziałam się wczoraj od Ani, że nie zdał poprawki ze staropolskiej. Co za ironia, prawda? Zresztą dziś oddał ocenę walkowerem – od razu poprosił o wpisanie mu niezaliczenia. Śmiesznie wyszło, że to niezaliczenie pan profesor wpisał do mojego indeksu, a później musiał to kreślić.
                Wylosowałam nawet proste pytania – pierwsze o rokkoko w Polsce, drugie o bajkach Krasickiego. Wiem, że się nie postarałam. Jak powiedział pan profesor – moja wiedza jest na poziomie szkoły średniej, nic ponadto, a przecież nie na tym polega studiowanie. Myślę, że dobrze, że prof. mi o tym przypomniał. Bo chodzi o przyjemność studiowania. Takie nastawienie do nauki – a cóż to nowego się dzisiaj dowiem? Głód wiedzy. Będę dążyć do tego, by zmienić swoje nastawienie, a co za tym idzie sposób działania (czy po prostu – automatycznie z niedziałania przełączyć się na działanie).
                Ja to potrafię wszystko skomplikować. Piszę i się plączę. Za dużo tych myśli. Jestem za bardzo zmęczona by coś logicznego z siebie wykrzesać. Myśli tylko hasają mi po głowie: brak ukochanego (tak, tak, znowu…), przygnębienie spowodowane „poziomem wiedzy ze szkoły średniej”, zadowolenie ze zdanego egzaminu, fajne wątki na grupowych opowiadaniach, moje ćwiczenia…
                Właśnie chyba przez te ćwiczenia jestem tak zmęczona. A może to przez stres związany z egzaminem? Boję się, że może źle robię te ćwiczenia, bo czy powinna mnie potem boleć głowa? Tak jakby za dużo krwi się tam dostało. Muszę sobie czoło rozmasować tak samo jakbym szybko połknęła łyżkę lodów. Dziwne. Do tego ten ból mięśni. Gdy ćwiczyłam, oczywiście wpadła mi do głowy myśl – jak fajnie, to mówi mi, że coś robię w kierunku lepszego życia. I chyba na tym poprzestanę. Nie będę na ten ból narzekała. Właściwie to przecież za chwilę (taką dłuższą najpewniej) położę się do łóżka, więc o co mi chodzi?
                Planowanie, cele, punkty do realizacji. Wciągam się w to. A najważniejsze, że to na mnie działa, to właśnie daje mi motywację. Uświadamiam sobie, że jednak na coś mam wpływ.
                Z 300 odwiedzin na blogu jestem zadowolona, a przecież to takie nic. 

Na to wyżej jednak nie mam wpływu. Jedyne co mi pozostaje to czekać, aż ktoś sobie mnie znajdzie. Pozostaje mi też mieć nadzieję, że będzie lubił mnie przytulać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam!