Nie
chcę mieć dzieci. Przerażająca zdaje się wizja mnie jako matki. Gdy o tym
pomyślę, aż się otrząsam. Ciąża, burza hormonów, brzuch jeszcze większy,
bolesny poród. Nie, nie, nie. To zbyt przerażające, zbyt bolesne, zbyt
naturalistyczne. Odpowiedzialność za tak kruchą istotę jest czymś zbyt dużym do
udźwignięcia dla mnie. Niektórym się to udaje, tak jak moim rodzicom. Podziwiam
ich za to, bardzo. Wiem jednak, że ja się na rodzica nie nadaję. W żadnym
wypadku.
Nie
wiem, skąd we mnie potrzeba napisania o tym, ale cieszę się, że to zrobiłam.
Zapisane, nawet opublikowane na blogu. O to chodzi.
Dziś
sporą część dnia spędziłam na zgłębianiu tematów dotyczących rozwoju
osobistego. Udało mi się znaleźć ciekawego chomika z pełnymi wersjami ebooków.
Sporo czasu spędziłam także na stronie Damiana Redmera, którego naprawdę podziwiam
za wiedzę, systematyczność i w ogóle, za podejście do świata.
Zapisałam
się na mały eksperyment u niego, ciekawa jestem, co z niego wyniknie, zabawne
jest to, że już wczoraj zrobiłam sobie podobny „planer”, listę celów na każdy
dzień. Z jednego punktu jestem bardzo zadowolona, a mianowicie – „zrobić coś
dla rodziców” – może herbatę, może w czymś im pomóc, zrobić to, co mi powiedzą.
Takie nic. Uświadomiłam sobie jednak, że ich zaniedbałam, mam w nosie to co do
mnie mówią, a przecież, jakkolwiek wyświechtanie to nie zabrzmi - chcą dla mnie
dobrze.
I
tak. 24 strona w wordowskim pliku. 33 wpis na blogu – na którym przez kilka
miesięcy nie pojawiało się nic, no ale. Wierzę, że moje życie podąża w dobrym
kierunku, sama wyznaczam ku temu odpowiedni kierunek i powtarzam sobie te słowa
jak mantrę.
Turn away, turn away, close your
eyes
you can runaway.
It’s not enough.
you can runaway.
It’s not enough.
Hurts – Better than love
(piosenka w sam raz na walentynki)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz