Wow, już drugi dzień siadam do wpisu po prysznicu i znów
piszę ten tekst w łóżku. Nowa jakaś tradycja? Może nowy nawyk? Tak, tak,
dwudniowy nawyk.
Dziś
święto Bożego Ciała. A ja do Kościoła nie poszłam. Na wielkie szczęście
uniknęłam tej męczarni. Choć myślę, że dziś tata mi odpuścił ze względu na tę
całą sytuację związaną z naszymi księżmi. Nie będę się na ten temat rozpisywać,
po co mam to pamiętać? W każdym razie okazało się, że ksiądz to nie człowiek.
Ksiądz to jakaś osobna kategoria, uważająca się za wyższą jednostkę, a to jest
gówno prawda. Ok.
Za
to dziś nieźle dopadało, nawet drobny grad walił w okna. Niebo było prawie
żółte. W czasie tej burzy posiedziałam trochę z rodzinką na dole.
Dzień
minął mi szybko. Mogę się nawet cieszyć, bo zrobiłam kilka rzeczy. Napisałam część referatu na literaturę
powszechną, przeczytałam lekturę o której piszę (raptem 30 stron dramatu,
niezły wysiłek), ale przecież jeszcze przeczytałam jakieś dwadzieścia
rozdziałów drugiej części „Anny Kareniny” Lwa Tołstoja no i umyłam podłogę w
kuchni. Wielki sukces.
Tołstoj
w jednym z tych rozdziałów opisując Annę użył ciekawego określenia. Nazwał ją
bowiem „niewybaczalnie szczęśliwą”. Zastanawiam się dzisiaj co to może znaczyć.
Anna porzuciła męża, synka, a mimo to nie potrafiła się nie cieszyć życiem, nie
potrafiła nie być szczęśliwą z Wrońskim. Ona chociaż miała wybór. A ja?
Pisałam
już chyba o tym, że teraz jestem jakby pod wpływem „Na dobre i na złe”,
szukałam dzisiaj trochę informacji na temat Agaty i jej męża-prześladowcy. To
jest coś niesamowitego. Wyzwalać u kogoś takie emocje, nawet specjalnie się o
to nie starając. Chciałabym tak.
Bo Bruce – Alive.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz