czwartek, 30 maja 2013

Inexcusably happy (I wish)...



Wow, już drugi dzień siadam do wpisu po prysznicu i znów piszę ten tekst w łóżku. Nowa jakaś tradycja? Może nowy nawyk? Tak, tak, dwudniowy nawyk.
                Dziś święto Bożego Ciała. A ja do Kościoła nie poszłam. Na wielkie szczęście uniknęłam tej męczarni. Choć myślę, że dziś tata mi odpuścił ze względu na tę całą sytuację związaną z naszymi księżmi. Nie będę się na ten temat rozpisywać, po co mam to pamiętać? W każdym razie okazało się, że ksiądz to nie człowiek. Ksiądz to jakaś osobna kategoria, uważająca się za wyższą jednostkę, a to jest gówno prawda. Ok.
                Za to dziś nieźle dopadało, nawet drobny grad walił w okna. Niebo było prawie żółte. W czasie tej burzy posiedziałam trochę z rodzinką na dole.
                Dzień minął mi szybko. Mogę się nawet cieszyć, bo zrobiłam kilka rzeczy.  Napisałam część referatu na literaturę powszechną, przeczytałam lekturę o której piszę (raptem 30 stron dramatu, niezły wysiłek), ale przecież jeszcze przeczytałam jakieś dwadzieścia rozdziałów drugiej części „Anny Kareniny” Lwa Tołstoja no i umyłam podłogę w kuchni. Wielki sukces.
                Tołstoj w jednym z tych rozdziałów opisując Annę użył ciekawego określenia. Nazwał ją bowiem „niewybaczalnie szczęśliwą”. Zastanawiam się dzisiaj co to może znaczyć. Anna porzuciła męża, synka, a mimo to nie potrafiła się nie cieszyć życiem, nie potrafiła nie być szczęśliwą z Wrońskim. Ona chociaż miała wybór. A ja?
                Pisałam już chyba o tym, że teraz jestem jakby pod wpływem „Na dobre i na złe”, szukałam dzisiaj trochę informacji na temat Agaty i jej męża-prześladowcy. To jest coś niesamowitego. Wyzwalać u kogoś takie emocje, nawet specjalnie się o to nie starając. Chciałabym tak.
Bo Bruce – Alive.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam!