Na uczelnię weszłam już niemal ze spokojem w sercu. Choć
przez cały dzień pojawiały się myśli związane z moim najskrytszym marzeniem. Bo
właśnie znalezienie miłości nim jest.
Dzień mimo
wszystko interesujący. Już gdy szłam z siostrą na stację, minął nas chłopak z
którym chodziłam do jednej klasy w gimnazjum. Wtedy strasznie się mnie czepiał,
wyśmiewał, a dziś? „Cześć Karo”. Kogo by to nie zdziwiło? Za to z jeszcze
większą siłą przypomniały mi się wspomnienia z tamtego okresu. Dziś myślę, że
mimo wszystko najlepszego, póki co. To, czy teraźniejszość będzie lepsza,
zależy tylko ode mnie, wiem to.
Pierwsze
zajęcia zleciały – to ich jedyna zaleta. Za to zajęcia kreatywnego pisania
(okazało się, że moja uczelnia jest jedną z trzech w kraju, która oferuje je
studentom), których tak bardzo nie mogłam się doczekać w najmniejszym stopniu
mnie nie rozczarowały. Co najwyżej pobudziły apetyt na więcej, a niestety
odbywają się one co dwa tygodnie. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że będą się
one odbywały przez dwa semestry.
W 20
minut sześć osób potrafiło napisać po dwa wiersze. Wiersze, które pani doktor
oceniła jako „genialne”. I rzeczywiście takie były. Przeczytała je nam (bez
podawania nazwisk), nie myślałam, że ktokolwiek z grupy może coś takiego
właśnie napisać. Każdy tekst był niesamowicie inny od pozostałych.
To
prawda, że jedynie osoba, która płonie, może zapalić innych. Pani doktor to się
udało. Naprawdę ją podziwiam. Sama mówi, że ma 57 lat i już teraz może
powiedzieć, że wszystkie jej marzenia się spełniły. Ot, taki przykład –
postanowiła sobie, że chce by jej dziecko było naukowcem. Więc co musiała
zrobić w tym kierunku? Wyjść za naukowca. Znalazła go sobie na konferencji
naukowej (bo gdyby zależało jej na biznesmenie poszła by na ich „konwent”;d). I
jak sama powiedziała, jej córka właśnie niedawno otrzymała tytuł doktora.
Takich
zajęć jeszcze nigdy w życiu nie przeżyłam. Bo to jest właśnie to, przeżycie.
Odkrywanie siebie i swoich możliwości. Gdy za pierwszym razem pani doktor
kazała nam napisać wiersz, zatrzymałam się z długopisem nad kartką z myślą – to
już? Tak to ma wyglądać? Wahałam się, przekonana, że za dużo ode mnie wymaga,
że rozczaruję i ją i siebie nie będąc w stanie napisać żadnego słowa. A tu sama
byłam w szoku, gdy udało mi się zapisać prawie pół kartki a4. Gdy napisałam już
pierwszą linijkę, dalej poszło jak po maśle.
W
przeciwieństwie do tego, teraz. Już równą godzinę siedzę przy laptopie z tym
otwartym plikiem. Pomyślałam sobie, że jestem niewolnikiem Internetu, sama
sobie na to pozwoliłam. Czy raczej – sama do tego doprowadziłam. Bo po co
kolejny raz zakładam konto na tym portalu? By marnować więcej czasu? Przecież tam
wcale nie spotkam miłości, co najwyżej napaleńców. Co już samo w sobie jest
dziwne, jednak widzę, że nawet dziewczyny takiej postury jak ja mogą się
facetom podobać. Mnie na ich miejscu by to odrzucało. Sama zresztą tak na
siebie patrzę, ale…
Właśnie,
przypomniała mi się bardzo ważna rzecz! Zanim w ogóle zaczęliśmy cokolwiek
pisać, zanim cokolwiek konkretnego zaczęło się dziać na zajęciach doktor kazała
nam polubić siebie – ze wszystkimi wadami, zaletami, brakiem wad czy brakiem
zalet. Za dużym nosem czy z brakiem nowych butów. Bo to jest ciekawe, że tylko
lubiąc siebie teraz – takimi jakimi jesteśmy teraz, możemy BYĆ w tej właśnie
chwili. Możemy być teraz! Bo gdy mówię, że „byłam gruba, będę szczupła” – to jestem
w przeszłości, jestem w przyszłości, ale w teraźniejszości nie istnieję! Żeby w
niej być muszę się akceptować, muszę się lubić. Tylko to pozwoli mi teraz być i
teraz stać się poetą. Nawet na te 20 minut.
Dzięki
tym zajęciom naprawdę pozwoliłam sobie uwierzyć, że mogę wydać tomik genialnej
poezji. Nie wiem jak reszta grupy, może mi się wydaje, ale chyba przeżycie tych
zajęć nie jest czymś o czym można tak od razu dyskutować po wyjściu z Sali. A
może przesadzam? Nie był by to pierwszy raz…
Na
przykład znalazłam teraz w Internecie taką francuską sentencję - On revient
toujours a ses premieres amours. Od
czego to odniosłam? Do siebie i swojego kolegi. A przecież wiem, że to, że
pojawia mi się w snach czy w marzeniach, to nie dlatego, że naprawdę darzę go
jakimś uczuciem. Po prostu świadomie czy półświadomie wybrałam go sobie na „reprezentanta”
ideału swojej drugiej połówki. Bo tak na dobrą sprawę, nie mogę powiedzieć, że
go dobrze znam…
Albo
schemat procesu twórczego – preparacja – przygotowanie, olśnienie i realizacja.
I gonitwa zajączka. To naprawdę coś świetnego, napiszę o tym na
ConsiderYourLife. Rozbawił mnie przykład doktor – o tym, że przez trzy lata
powtarzała na zajęciach „Chcę wyjść za szejka” – bam! Niemal stało się to
prawdą, chociaż to brzmi jak jakiś absurd. Słuchając jej naprawdę doszłam do
wniosku, że wszystko w życiu jest możliwe. Trzeba tylko marzyć i dążyć do
realizacji marzeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz