Ah, te postanowienia, te słowa pełne wiary, to pozytywne
nastawienie… I zapominanie o tym wszystkim do czego w myślach doszłam, o tym co
poukładałam sobie w głowie, i w ten sposób uroczysta walka z samą sobą zaczyna
się od falstartu. Jednak po kilku dniach taki głupi impuls – wczorajszy – po tym,
jak zobaczyłam, że Piotr znów coś wrzucił na tego cholernego facebooka, a do
mnie nie napisał ani słowa. Założyłam dres, ubrałam się cieplej i…(uwaga!)
wyszłam z domu by pobiegać! Tak, ja! Wczoraj po 10 w nocy biegałam! W swoim
tempie, ot, do tego słupka dobiegnę i przejdę w marsz, a od tego krzaczka znów
biegnę. Dobiegłam do mostu, postałam tam chwilę, popatrzyłam na gwiazdy które
było idealnie widać, i tym samym sposobem wróciłam do domu. A później, co
kompletnie do mnie nie podobne! Nie weszłam na Internet, umyłam się i poszłam
grzecznie spać. Co za odmiana! A dziś? Znów to samo! Jakieś niecałe 20 minut
temu wróciłam, umyłam się i oto piszę, bez włączonej przeglądarki (choć kusi) i
bez włączonego GG. Efekt? 3 minuty pisania i ok. 180 wyrazów! (Ah, te funkcje
Microsoft Word;) ).
A czy przejmuję się Piotrem? Tak, choć może i nie warto. Ale
jestem zbyt wrażliwą osobą, by o tym nie myśleć, by się od tego odciąć, by nie
uronić jakichś łez.
Wchodzę na czaterię, wiem, jest o wiele więcej
konstruktywniejszych rzeczy które mogłabym robić, ale potrzebuję rozmowy,
zrozumienia, wsparcia. Czy je znajdę na tym czacie? Chciałabym, bardzo bym
chciała.
Zmęczyłam się tym biegiem, moja kondycja jest zerowa. Ale ta
satysfakcja – o, rany! ja coś robię! Z akcentem na każde jedno słówko.
Bezcenne. Totalnie bezcenne.
Nickelback - Lullaby
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz