sobota, 28 września 2013

Zwykły dzień, przygotowania do powrotu na drogę rozwoju

             Jestem ciekawa, czy uda mi się napisać spójny tekst. Pisać, bez przerwy na facebooka, czy po to by „sprawdzić” coś innego. Powinno mi się to udać, bo nie wydaje mi się, by ten wpis miałby liczyć tony słów. Wiele się dziś przecież nie wydarzyło. Dzień jak co dzień w te wakacje. No prawie, bo jakoś dano mi dzisiaj pospać do 9 (wczoraj do jedenastej oglądałam premierowe dwa odcinki Grey’s Anatomy – O.M.G.!), umyłam się, zeszłam na dół, oczywiście przywitała mnie Perła merdająca swoim czarnym ogonem. Zjadłam jakieś śniadanie i zeszłam do sklepu. Dziś nie miałam co tam sprzątać, tylko kilka rzeczy odstawiłam na miejsca. Głównie to buszowałam w sieci. Ah, pisałam jeszcze z D., myślałam, że uda mi się ją jutro wyciągnąć do kina, ale niestety. Może w to miejsce, uda nam się spotkać w piątek – to wszystko zależy od tego, jak będzie miała zajęcia. Ja w piątek kończę niby o 15, ale wiadomo – pierwszy tydzień, jest zawsze lajtowy. Zamknęłam sklep o 14, pomagałam mamie z obiadem, dość długo siedziałyśmy w kuchni. Chyba dopiero po 16 wróciłam do pokoju, oczywiście na komputer. O 20 zaniosłyśmy z mamą psiaka do kotłowni. Coś mi się wydaje, że już niedługo będzie ona spała w domu, już słyszę wrzaski młodszego Braciaka na tę rewelację. Nie wiem, co on czuje do Perły. Posprzątałam trochę w pokoju, pozmywałam naczynia w kuchni i poszłam się umyć. Teraz siedzę i sobie ględzę przed laptopem. Oto mój dzień.
                Naszła mnie dziś przykra refleksja, że znowu sobie odpuściłam. Nawet nie tknęłam angielskiego przez wakacje (a okazało się teraz, że angielski będę miała z inną lektorką, jestem ciekawa, co to za kobieta…), nie czytałam za dużo, nie oglądałam filmów z „obowiązkowej” listy. Trochę ćwiczyłam, ale moja waga nie drgnęła. Już miałam się nad sobą użalać, ale doszłam do słusznego wniosku, że nic mi to nie da. Odmóżdżyłam się przez wakacje, po tym, co stało się w kwietniu to całkiem zrozumiałe i w ogóle. Mogłabym zrzucić winę na Internet – fb, kwejka, czy inne demotywatory albo seriale. To także nic mi nie da. Już tyle razy zaczynałam swoją idealną ścieżkę, że mogę to zrobić po raz kolejny. A na szali jest wiele – moje życie, bo z tą otyłością, to długo nie pociągnę, moja pewność siebie, moja pisarska przyszłość (tylko Najwyższy wie, jak bardzo tego pragnę), firma, ale chyba powinna być na pierwszym miejscu, no i moje stypendium naukowe, do którego potrzebuję średniej 4,5. Cóż, bez wf na horyzoncie i łaciny, to nie powinno być trudne. Nic więcej tylko się starać. Nauczyć się samodyscypliny, wyrobić w sobie pozytywne nawyki i dążyć do celów. Nie poddawać się, nawet jeśli pojawi się taki skurwysyn, który potrafi za jednym zamachem zniszczyć wszystko, na co pracowało się przez ponad 20 lat życia. Należy doceniać to, co mamy. Nie oglądać się za siebie, bo choć to bolesne, rozpamiętywanie tego nic nam nie da. Kompletnie nic. Stawiać sobie wymagania. Celować w księżyc, bo nawet jeśli nie uda nam się go zdobyć, to i tak możemy wylądować między gwiazdami i sami zabłyszczeć. Ta wizja jest bardzo przekonująca, budująca, podtrzymująca na duchu. A mimo to, czekam, aż ściągnie mi się kolejny odcinek jednego z moich ulubionych polskich seriali (a mam je tylko dwa – Prawo Agaty i Na dobre i na złe). W każdym razie, nie zaszkodzi kolejny raz spróbować. A nuż (widelec) tym razem się uda.
                Wrzucę cały ten akapit na Consider Your Life. Może już za rok mogłabym zrezygnować z prowadzenia rozwojowego bloga, podobnie jak to zrobiło kilka znanych rozwojowych bloggerek. Chciałabym. Muszę to sobie udowodnić i bardziej się starać, realizować, rozwijać. Coś mnie złapało na synonimizowanie. Dam sobie radę. Jestem silna.
TSA – Spóźnione pytania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam!