Moje wpisy straciły trochę na wartości. Już tak bardzo
nie zatrzymuję się nad wydarzeniami, nie analizuję. Nawet zresztą za dużo tutaj
tych wydarzeń. Żadnej refleksji. Takie uproszczone życie. Tylko Internet,
Internet, trochę nauki, sklep, jakieś domowe obowiązki, uczelnia, czasem jakieś
piwo ze znajomymi. Tyle chociaż, że to piwo, którego w Łodzi nie miałam.
Bo
może ze znajomymi z roku nie tworzymy takiej prawdziwej paczki, ale chociaż na
uczelni trzymamy się razem. Może to też wynika z faktu, że po części nie mamy
innego wyjścia, ale to też nie do końca. Równie dobrze, każdy z nas mógłby sam
sobie radzić. W sensie, ja to bym sobie sama poradziła, inni nie bardzo.
Idziemy
do babci, złożyć życzenia, heh.
19.15.
Myślałam trochę o tym, co będę pisać po tej wizycie. Tylko po co mam narzekać?
Na głupotę siostry, hipokryzję Andrzeja, wszechwiedzę Adama? To nie o to
chodzi. Jestem po prostu wdzięczna, bardzo wdzięczna za taką rodzinę jaką mam.
Idealna nie jest (w końcu – czy istnieją ideały?) ale jest dobra. To ważne.
Niezmiernie się z tego cieszę. I staram się o tym pamiętać.
Odświeżam
chyba swoje blogowe ambicje. Może jakieś opowiadanie w końcu napiszę? Ale takie
bardzo życiowe, bez szpiegów w tle (co i tak dalej mnie pociąga ;p). Ostatni
raz wrzucałam swój wpis na bloga 6 października. Wiele, bardzo wiele się od
tego czasu zmieniło, a choć nie ma o tym ani śladu na blogu, jest on w tych
moich plikach.
Jakieś
szczegóły życia codziennego? Rano znów szłam na stację, sama. Gdy już się tak
przyzwyczaję do tego chodzenia, to nie narzekam. Idę spokojnie, nawet doceniam
piękno otaczającej mnie zimy, śmieję się sama ze wspomnień z uczelni czy coś.
Wprawiłam się.
Łacinkę
zaliczyłam na 5. Na szczęście po prostu musieliśmy wypisać 20 sentencji które
pamiętaliśmy. A gdy ja oddawałam swoją pracę pani magister powiedziała „Panią
stać na 5”. No tak, stać mnie. Z poetyki mam 4,5. Za swoje gapowe z pierwszego
kolokwium. No cóż, jest i drugi semestr. Będzie 5. Z informatyki – olaboga –
pisaliśmy kolokwium. Jakaś masakra, chociaż tyle, że wróciłam wcześniej do domu
i mogłam zmienić mamę w sklepie. A ze stacji także sama wracałam. Smutno mi
trochę tak wracać i jeździć do Piotrkowa samej, no ale, na uczelni już sama nie
jestem. No nie J.
Mam
także nowe postanowienie dla siebie. Albo może raczej taką poprawkę na swoje
myślenie. Gdy myślałam o tym, że chciałabym kogoś mieć – skupiałam się na tym,
na czym nie powinnam. Bo przecież sam związek to nic (według słów dziewczyn –
później to przyzwyczajenie…). W końcu chodzi o miłość, uczucie. Takie z tych
najsilniejszych – motyle w brzuchu, brak apetytu, rozmarzone spojrzenie,
nadzieja, namiętność. Coś w ten deseń właśnie. Po prostu wysyłam w przestrzeń
kosmiczną swoje pragnienie i czekam na realizację z wymalowaną w duszy
wdzięcznością.
No peszek
– uśmieszek nie zmieścił mi się w akapicie ;d. Kończę ten wpis. Zacznę pisać
coś innego, umyję się a później może pouczę się troszkę do egzaminu z
literatury staropolskiej. Taki mam plan do zrealizowania ;).
Keyshia Cole – Trust and believe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz