poniedziałek, 26 marca 2012

Chcę zmiany


poniedziałek, 26 marca 2012 godz. 8.16

Jestem poyebana. Zrobiłam sobie kuku na własne życzenie. Jestem wkurzona na siebie, ale też i smutna, bo znowu, tak, znowu zawiodłam. Przecież to miało się nie powtarzać! Odpuszczam sobie dzisiaj scs i konwersatorium z poetyki – na które miałam przygotować referat i pouczyć się na kolokwium. A nic z tego nie wyszło. Nie chcę pisać, że to oczywiste. Ale jednak można się było tego spodziewać. Co ja mam ze sobą zrobić? Do tego poranne smsowe „dzień dobry” od Anety – rodzice rano wstali i odkurzali za mnie mój  rejon. A ja co robiłam przez weekend? Czytałam książkę, nie tę co powinnam, żeby chociaż to była ta, ale nie. Oglądałam TV, siedziałam na necie. Tyle chociaż, że poszłam na spowiedź i na mszę św. w niedzielę i do komunii.
Mogłabym pójść na tę uczelnię, ale po co? Zrobić znowu z siebie idiotkę? A jutro nie dość, że mam kolokwium z gramatyki (cóż, że niby chociaż na to się nauczyłam? chciałabym…) to i to zaległe kolokwium na które nie poszłam z łaciny, po prostu cudownie. Sama to sobie zrobiłam. Sama, nikt mi w tym nie pomógł. Czuję się z tym okropnie – powróciło do mnie to uczucie sprzed matury – powinnam coś robić i to mnie gryzie, ale tylko wieczorami sobie o tym przypominam, w ciągu dnia jakoś się tym nie przejmuję. Odsuwam te myśli na bok. Cholera, cholera, cholera. Miałam się zmienić. Chcę się zmienić, mam dość tego jak wygląda moje życie z mojej perspektywy, z moim nicnierobieniem, ze strachem, z niepewnością. Dlaczego to sobie robie? Przecież nie robię tego specjalnie, po prostu zapominam o tym wszystkim i „carpe diem” co się przejmować innymi bzdurami niż Internet i głupiutkie książki Meg Cabot?
Jest koniec marca, mam szansę na obudzenie się, na przetrwanie jeszcze na studiach. Jeśli się nie obudzę teraz, nie zrobię tego sama. Nie, nie chcę napisać, że wtedy „nigdy” tego nie zrobię… Ale jak mam to zrobić? Mam trochę tych stron na necie i jednak ciężko mi będzie się od nich tak rach ciach uwolnić. Nie potrafię. Mam jednak pomysł. Gdy będę chciała skorzystać z Internetu w ten sposób (na studia też mimo wszystko jest potrzebny, a szkoda…) będę sobie zadawać pytanie: czy mogę sobie pozwolić na przerwę, albo lepiej wieczorem czy zrobiłam dzisiaj wszystko co mogłam, co powinnam była zrobić? A Internet, haha, będzie nagrodą. Taka idiotyczna motywacja. Ale może coś da? Jestem zdesperowana, a przynajmniej świadoma tego gdy pisząc pozwolę sobie na wypuszczenie tych myśli z zamkniętego worka stojącego w kącie, jak jakiś niepotrzebny grat, w moim umyśle. Gdy źle robię, gdy robię coś co jest dla mnie wielką stratą czasu, nie myślę, po prostu to robię, może mam chwilę zastanowienia, chwilę chęci by odejść od tego i robić to co winnam była. Ale nie odchodzę, zapominam o tej myśli, wpycham ją powrotem do swojego worka. A teraz, w chwili takich refleksji cholernie tego żałuję. Źle się ze mną dzieje, to, że wiem o tym to chyba pierwszy krok na przód, czy tak? Dam sobie radę, udowodnię, że jestem silna.
Tak sobie myślę – co najbardziej do mnie przemawia? Słowo, a muzyka swoją drogę, pod koniec tygodnia może uda mi się wreszcie kupić słuchawki… Więc biorę do rąk karteczkę i długopis. Myślę o tym co napisać. Ah, właśnie, myśl – to co od zawsze powtarza naszej czwórce tata. Innymi słowami które także powtarza – ucz się. To, co uważam za swoje motto: „Nigdy nie pozwól aby strach przed działaniem wykluczył Cię z gry” – nigdy nie patrzyłam na to w taki sposób, ale co jeśli pozwalam na to by strach przejął nade mną kontrolę? I to właśnie strach powoduje, że sama się wykluczam z gdy, nie działam, bo boję się tego działania. Cholera, tak właśnie jest. Ale czytałam o afirmacjach – należy w nich unikać słowa „nie” – mózg je jakoś inaczej przetwarza. A więc zastanawiam się jak to zdanie ułożyć. Mam! „Działaj. Bądź odważna” – krótkie i z przekazem. Idealne! Zapisuję.
Skoro tak mi dobrze idzie, idę zaparzyć sobie miętę – znowu boli mnie brzuch. Ale chociaż schudłam, 2, prawie 3 kg. Nawet Aneta i babcia powiedziały, że szczuplej wyglądam. To dobrze. Ania powiedziała, że chciałaby się wybrać na widzewską siłownię, chętnie pójdę.:) Woda nastawiona, kubek z miętą, który dostałam od mamy, naszykowany.
Ok., idźmy dalej, mimo wszystko nie potrafię żyć bez dygresji, chyba mi już tak zostanie. Punkt 4 – co by to było?  Zapatrzyłam się chwilę, w ten migający kursor. Hm, do głowy przychodzi mi tylko schudnij. Więc je zapiszę, choć chciałam je dalej umieścić, ale jednak. Mam punkt piąty – wykorzystuj czas.
Ah, musiałam przerwać pisanie tego punktu na kartce – woda się zagotowała, zalałam więc miętę. Zrobiłam sobie też zupkę chińską – jeśli w jakiś sposób, haha, mam się zdrowo odżywiać, to śniadanie też jest ważne. Idę po nią.
Punkt szósty… Zastanawiam się nad nim mieszając zupkę – rosół złocisty, hehe. A może pięć ich wystarczy? No nie, 6 to ładniejsza cyfra, nie to co 7, ale zawsze. Sięgam po inspirację – swój zeszyt z cytatami, oraz zeszyt z afirmacjami który kiedyś tam zaczęłam pisać. Znalazłam punkt szósty – stać mnie na wiele. Może jednak ułożę swój własny dekalog? J
Znalazłam swoją notatkę z 21 kwietnia 2009 roku, wtorek, liceum, na religii ksiądz przytoczył słowa Jana Pawła II – „Stawiajcie sobie wymagania, chociażby nikt od was nic nie wymagał.” Zatem „Bądź wymagająca wobec siebie” to punkt siódmy. Ok., teraz zeszyt z cytatami.
Eh.
„Są czasem takie chwile, kiedy marzenia się spełniają.
Ale nie tak, jak w filmach.
Kiedy ta wymarzona chwila trwa, nie towarzyszy jej piękna, nastrojowa muzyka.
Zjawia się po prostu taki moment, gdy ogarnia nas mieszanka radości, zaskoczenia… i znika równie szybko, jak się pojawiła.
Potem parę minut czujemy, że jesteśmy szczęśliwi.
Następnego dnia budzimy się, choć i nadal tamta chwila tkwi głęboko w nas, dając przyjemne uczucie fruwających w brzuchu motyli, to uświadamiamy sobie, że to nie było nic nadzwyczajnego.
Po prostu zwyczajny moment szczęścia.”
To aforyzm, który jest „ostatnim ogniwem długiego łańcucha myśli”. Dokładnie to samo, choć może w swoim umyśle ujęłam inaczej, czułam gdy chodziło o moje dostanie się na studia polonistyczne na UŁ. Dokładnie to samo.
Ok., już nie będę się rozpisywać o innych cytatach, ale ten „Jeżeli ktoś ma siłę zwyciężania samego siebie, może wierzyć, że urodził się do wielkich rzeczy.” Już nie chodzi o te „wielkie rzeczy”, co o to co właśnie chcę zrobić – chcę przezwyciężyć samą siebie. Z jednej bowiem strony, te słowa która tak wypisuję, czy przepisuję, mogą być uważane za stratę czasu. Faktycznie – mogłabym poczytać tę książkę na literaturę najnowszą, jedyne zajęcia na które się dzisiaj wybieram, ale zdążę to zrobić. Poza tym pisanie mnie uspokaja, utwierdza mnie w tym, że idę w dobrym kierunku.
No dobra, punkt ósmy. A może znów krótko? „Bądź silna” brzmi całkiem nieźle. Więc mam punkt ósmy.  No ok., „nie poddawaj się” – może „idź dalej”? Brzmi ok. Idę po miętęJ. Wypiłam już połowę, przeglądając do końca zeszyt – a może ostatnim punktem niech będzie taki banał – „Uśmiechnij się”? Dlaczego nie, zapisuję. No a cóż mogę napisać po drugiej stronie? Jak podsumować to wszystko? Wszystko do czego doszłam pisząc przez półtorej godziny? Zanim skończyłam pisać pytanie, pojawiła się w mojej głowie odpowiedź – „Bądź szczęśliwa”.  Zapisane, z wykrzyknikiem. A teraz, by to wszystko utrwalić, okleję taśmą, z przerwami na łyk mięty. Karteczka oklejona i giętka;). 
Jest 9.50. Napisałam ponad 1 200 słów. Nie mam podłączonego Internetu, nie mogłam więc do niego zaglądać, rozpraszać się. Jestem z siebie, z tego wpisu może raczej, zadowolona. Boję się, nawet nie trochę, ale po prostu. Wierzę jednak, że będzie dobrze. Ale ile razy już to pisałam? Zmienię się.
Zajęcia mam na 11.45. Więc, zmyję teraz te kubki, pójdę do łazienki, umyję się, przebiorę i dokończę „Osiem cztery”. Uśmiecham się.
Honey – Sabotaż.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam!