poniedziałek, 10 marca 2014

wybór

poniedziałek, 10 marca 2014, godz. 22.55
     Każdy radzi sobie z bólem na swój własny sposób. Przed godziną skończyłam oglądać Teatr Telewizji na TVP1. Dramat pod tytułem „Wybór” z Jerzym Sthurem, Krystyną Jandą, Tomaszem Kotem, Andrzejem Hudziakiem. Jakub Pogan – szanowany psycholog, „krystaliczny” człowiek wracając do domu ze studia potrącił czteroletnią dziewczynkę – Rumunkę. Wrzuca ją do bagażnika i wraca do domu. Podczas gdy rozmawia z żoną o tym co ma teraz zrobić, do samochodu wsiada ich dwudziestokilkuletni syn – narkoman i alkoholik. Małżonkowie spędzają noc w salonie – śpią w płaszczach na kanapach. Rano budzi ich policjant z drogówki – ich syn uderzył w drzewo i zginął. W bagażniku policja oczywiście znalazła ciało dziecka. Wszystko się „elegancko” składa – to ich syn potrącił dziewczynkę i w szoku włożył jej ciało do bagażnika. Rodzice nie mieli z tym nic wspólnego. Mija miesiąc – ojciec, psycholog nie potrafi sobie poradzić z emocjami, jego żona faszeruje go silnymi psychotropami. W końcu udaje się po poradę do zaprzyjaźnionego psychiatry, który tej feralnej nocy jeździł po mieście i szukał syna przyjaciół. Magda wyjawia mu prawdę. Psychiatra każe jej odstawić te leki, a podawać mężowi inne. Po południu przychodzi do domu i rozmawia z pajacem – jak sam nazywa swojego przyjaciela. Mówi mu, że on nic takiego nie przeżywa, że nie zetknął się z prawdziwym piekłem, które widzi w oczach swoich pacjentów. Jak na tacy podaje mu dwa warianty – pierwszy to oczyszczenie własnego sumienia – strata wielu przywilejów, o ile ktoś uwierzy w tak absurdalną historię człowiekowi tak poważanemu, drugim jest zostawienie tej sprawy samej sobie. Mija rok. Z telewizyjnego programu, który ogląda jego żona dowiaduję się, że Jakub wybrał drugą opcję – napisał też książkę pt. „Przekraczając granice”. Na antenie głośno i wyraźnie mówi, że to jego syn zabił dziewczynkę, a później siebie. W tym momencie jego żona wyłącza dźwięk w telewizorze, włącza płytę z muzyką, jak wtedy, gdy czekają na powrót syna, z tym, że tym razem jest to muzyka bardziej spokojna, stonowana. Kładzie się na podłodze obok wielkiego włochatego psiaka i przytula się do niego. Do jedynej żywej istoty, jak stwierdził jej syn w dniu swojej śmierci, która potrafi kochać w tym domu. Oto historia Jacka Włoska z 1999 roku.
     Dziwna historia. Nie mam pojęcia czy możliwa, czy surrealistyczna. Nie mogłam nie myśleć o tym, że gdyby śledztwo przeprowadzili ludzie z Laboratorium Kryminalnego w NY od razu wyszłoby na jaw, że ich syn nie miał nic wspólnego z tą dziewczynką – jego odcisków nie znaleźliby na klapie bagażnika. A może? Policjant, który przyjechał do Poganów powiedział, że ich syn musiał jechać bardzo szybko, że jechał w stronę ich domu – może otworzył bagażnik i gdy tylko ujrzał w nim, to, co ujrzał jak najszybciej chciał się znaleźć w domu? Tego nie wiem. Podziwiam za to Magdę – konkretna kobieta, silna. Gdy przychodzi do przyjaciela, zwracając się z prośbą o pomoc dla człowieka, który sięgnął dna przez chwilę myślałam, że mówi o sobie. Nie, mówiła o mężu. Walczyła o niego, dla niego. Ona ukryła prawdę przed wszystkimi, pozwoliła policji pozostać przy ich scenariuszu wydarzeń. Wydaje się więc, że w jej postępowaniu jest pewność dobrej, jedynej możliwej drogi. Jednak ostatnia scena mówi coś zupełnie innego. Możliwe, że mąż powtarzając sobie w głowie zasiane kłamstwa zaczął w nie wierzyć, możliwe, że dla niego nie istniała już inna wersja tej historii. W innym przecież wypadku tak spokojnie nie przypisywałby śmierci tej dziewczynki swojemu własnemu synowi.
     Wszystko jak najbardziej realistyczne – małżeństwo, zaniedbane dziecko, psycholog, dziennikarka, znajomi, piesek, piękny dom… A jednak wciąż mam wrażenie, że to był jakiś sen. Całkiem wyraźny, nie zakryty żadną mgłą. Żadne w tym piekło, tylko bezsensowna śmierć dwóch młodych istot.

     Choć przez chwilę znalazłam się w Teatrze. Z najwyższej półki.

1 komentarz:

  1. Kurczę, od dawna próbuję obejrzeć jakiś "Teatr telewizji", jednak ciągle mi się nie udaje. Albo emitują jak mnie nie ma, albo zapominam o emisji... Spektakl w normalnym teatrze na szczęście trudniej przegapić ;)
    Co do postu. Mnie się ta historia wydaje całkiem prawdopodobna. Nigdy nie wiemy jakie "trupy", przewinienia leżą w przysłowiowych szafach naszych znajomych czy po prostu ludzi, których mijamy co dzień. Tylko wydaje mi się, że to ciało dziewczynki należy traktować bardziej metaforycznie. Nasze przewinienia, które zrzucamy na innych, żeby nam żyło się łatwiej.
    "Kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdą."

    Pozdrawiam,
    [szuflada-cieni]

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam!