piątek, 22 listopada 2013

...jeszcze (!) nikogo nie mam...

Zaniedbuję nie tylko pisanie, nie tylko bloga, ale przede wszystkim samą siebie. Pozwalam się pochłonąć nicości, może coś w niej jest, ale to tylko pozory, fasada, za którą najpewniej nic się nie kryje. Żyję w zawieszeniu.
                Odpuściłam sobie trochę w tym tygodniu uczelnię (trochę to mało powiedziane) – nie byłam na tych najważniejszych (czyt. najtrudniejszych) zajęciach – ominęło mnie jedno kolokwium i to z scsu. Za to byłam dziś w gminie, uzupełniłam punkty PKD w swojej działalności, a wczoraj wypożyczyłam książki na zajęcia. Dziś czytałam trochę powieść Turgieniewa pt. „Ojcowie i dzieci” – póki co umiarkowana jakościowo.
                Ok., może by tak jakiś ambitniejszy temat? Szczegóły dotyczące codzienności potrafią być przytłaczające i nudne, a ja taka nie chcę być.
                Ostatnio na zajęciach z literatury popularnej, które mamy z doktor Sz. (mam nadzieję że i na trzecim roku będziemy miały z nią zajęcia) mieliśmy omawiać „Opium w rosole” – dla mnie jest to totalnie mdła lektura, no ale mniejsza o to. Pani doktor oczywiście się rozgadała. O sentymentalizmie i o tym jak bardzo jest on nierealny. Bo przecież (podobno, ja tego nie wiem) nie istnieje czegoś takiego jak „miłość od pierwszego wejrzenia”, nie ma „serc czułych” – kobiety zakochują się najczęściej w charakterze faceta, a faceci w wyglądzie. Może i tak jest. Nie wiem, nie mam pojęcia.

                Ja jeszcze (!) nikogo nie mam. Piszę z tym facetem i z tym. Myślałam, że z jednym się jutro umówię, ale przecież nie jestem z tych, co się narzucają, prawda? Ehh. Smutno mi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam!