Wcale nie trzeba wiele, by
przywrócić sobie dobry humor, pozytywne nastawienie. Jeszcze trzy minuty temu
chciałam rozpocząć wpis w zupełnie inny sposób. A tu psikus. Uśmiecham się,
uśmiecham się szeroko. Ważne, to wcale nie dawać się negatywnym wibracjom, bo
po co?
Zapatrzyłam się na pana Andrzeja Grabowskiego i jego twór
„Fest, że się jest”. Jak ktoś ma zryty nastrój, tak jak ja w tej chwili – to zapraszam
to klikania /odnośnik/. Jedyna możliwa reakcja „the fuck is that?!” i mnóstwo
OMG’s. Naprawdę nie wierzę, że to obejrzałam.
Nie ćwiczyłam z Ewą, ale za to trochę bardziej się
wysiliłam w pracy – a co tam, muszę przecież wyolbrzymiać swoje codzienne
osiągnięcia. Nie wiem dlaczego tak się ociągam. W ciągu dnia oczywiście
przypomniałam sobie o swoim wczorajszym wpisie, ale co z tego? Po chwili
zajęłam się czymś innym. Chyba za dużo od siebie wymagam, powinnam odpuścić
takie przejmowanie się, bo to mi właściwie nic nie daje.
Takie sobie pisanie również nie. Przecież nie chodzę na
uczelnię, a praca nie wydaje się być aż taka interesująca by wydarzenia z nią
związane tutaj opisywać. Choć może powinnam? Ale boję się ujawniać o sobie zbyt
wielu informacji. Fb, to co innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz