Słowa, słowa pojawiające
się w myślach i wstukiwane jakimś elektronicznym cudem palcami na ekran.
Zamieniające się w kształty, zdania, całe akapity w końcu w jakąś całość. Nie,
nie jakąś. Konkretną całość. Chciałabym móc mówić o sobie – pisarka, bez
najmniejszego wahania, z pewnością, że ktoś już o mnie słyszał i docenił to, co
napisałam. Przecież te moje teksty wcale nie są takie ostatnie. Czytałam o
wiele gorsze gówno, niż swoje własne słowa. Czego mi brakuje by zacząć i
ukończyć te historie, które tak kłębią się w mojej głowie? Kłębią się tak
bardzo, że często sama nie mogę odnaleźć ich kształtu. Dlaczego tak się dzieje?
Ah, plotę sobie, plotę, bo jestem pod wpływem.. co? Nie,
nie alkoholu. Pod wpływem filmu „The Words” (PL „Między wierszami”).
Podsumowałam króciutko swoje wrażenia na niebieskim portalu „just watched The
Words... and all my words are gone...”. Piękny, subtelny obraz, od
którego aż się kręci w głowie. Albo to od tej muzyki. W każdym razie
funkcjonuje w nim system szkatułkowy. Opowiadana jest historia mężczyzny, mężczyzna
czyta swoją książkę, w tej książce bohater także czyta i pisze – czytanie i
pisanie stają się tutaj najważniejsze. Są emocje, są inni bohaterowie. Bo
właśnie ja nie widzę tego filmu jako takiego który rozpatruje problem plagiatu,
przywłaszczenia sobie cudzej pracy (choć wydaje mi się, że częściej to raczej
czerpanie profitów z przywłaszczenia jakiejś pracy bardziej boli, niż samo
oszustwo…). Nie, to historia o (p)oszukiwaniu siebie (ah, ta gra słów!).
Wszyscy trzej pisarze są nieodkrytymi, zagubionymi postaciami, które nie
potrafią docenić siebie i innych. Fabuła jest tak skonstruowana, że już sama
nie wiem czy dwoje z tych pisarzy to ta sama osoba, czy jedna jest kompletną
fikcją, tylko druga jest prawdą. Choć przecież padają tam takie słowa, na samym
końcu, że rzeczywistość i fikcja to dwie różne rzeczy. Często może się wydawać,
że ta granica się zaciera, ale to nieprawda. Fikcja zawsze jest fikcją. Wydaje
mi się, pewnie jestem wyjątkiem, że i fikcja i rzeczywistość mogą nas sobą przytłoczyć.
Do tego stopnia, że zaczynasz się dusić, ale nawet tego nie zauważasz, bo już
dawno zgubiłeś tą granicę, nie odróżniasz jawy od snu. Są ludzie, których
podziwiam, którym wcale nie potrzebna jest fikcja, nie poświęcają jej najmniejszej
uwagi – wiodą przecież tak doskonałe i interesujące życie. Ja w utworach
odnajduję samą siebie. Coś co mnie bawi, wzrusza, jest cząstką samej mnie. W
końcu jak to powiedział jeden z moich ulubionych wykładowców „wszystko się
przecież łączy”. Niejedna droga prowadzi do Rzymu. A w Rzymie jest wszystko.
Strzeż się Rzymie, wybieram się do Ciebie.
Chyba cały ten akapit wkleję na oobserwatorkę. Zagubiona
poszukuję drogi w słowach…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz