Jestem ciekawa, czy uda mi się napisać spójny tekst.
Pisać, bez przerwy na facebooka, czy po to by „sprawdzić” coś innego. Powinno
mi się to udać, bo nie wydaje mi się, by ten wpis miałby liczyć tony słów.
Wiele się dziś przecież nie wydarzyło. Dzień jak co dzień w te wakacje. No
prawie, bo jakoś dano mi dzisiaj pospać do 9 (wczoraj do jedenastej oglądałam
premierowe dwa odcinki Grey’s Anatomy – O.M.G.!), umyłam się, zeszłam na dół,
oczywiście przywitała mnie Perła merdająca swoim czarnym ogonem. Zjadłam jakieś
śniadanie i zeszłam do sklepu. Dziś nie miałam co tam sprzątać, tylko kilka
rzeczy odstawiłam na miejsca. Głównie to buszowałam w sieci. Ah, pisałam
jeszcze z D., myślałam, że uda mi się ją jutro wyciągnąć do kina, ale niestety.
Może w to miejsce, uda nam się spotkać w piątek – to wszystko zależy od tego,
jak będzie miała zajęcia. Ja w piątek kończę niby o 15, ale wiadomo – pierwszy tydzień,
jest zawsze lajtowy. Zamknęłam sklep o 14, pomagałam mamie z obiadem, dość
długo siedziałyśmy w kuchni. Chyba dopiero po 16 wróciłam do pokoju, oczywiście
na komputer. O 20 zaniosłyśmy z mamą psiaka do kotłowni. Coś mi się wydaje, że
już niedługo będzie ona spała w domu, już słyszę wrzaski młodszego Braciaka na
tę rewelację. Nie wiem, co on czuje do Perły. Posprzątałam trochę w pokoju,
pozmywałam naczynia w kuchni i poszłam się umyć. Teraz siedzę i sobie ględzę
przed laptopem. Oto mój dzień.
Naszła
mnie dziś przykra refleksja, że znowu sobie odpuściłam. Nawet nie tknęłam
angielskiego przez wakacje (a okazało się teraz, że angielski będę miała z inną
lektorką, jestem ciekawa, co to za kobieta…), nie czytałam za dużo, nie
oglądałam filmów z „obowiązkowej” listy. Trochę ćwiczyłam, ale moja waga nie
drgnęła. Już miałam się nad sobą użalać, ale doszłam do słusznego wniosku, że
nic mi to nie da. Odmóżdżyłam się przez wakacje, po tym, co stało się w
kwietniu to całkiem zrozumiałe i w ogóle. Mogłabym zrzucić winę na Internet –
fb, kwejka, czy inne demotywatory albo seriale. To także nic mi nie da. Już
tyle razy zaczynałam swoją idealną ścieżkę, że mogę to zrobić po raz kolejny. A
na szali jest wiele – moje życie, bo z tą otyłością, to długo nie pociągnę,
moja pewność siebie, moja pisarska przyszłość (tylko Najwyższy wie, jak bardzo
tego pragnę), firma, ale chyba powinna być na pierwszym miejscu, no i moje
stypendium naukowe, do którego potrzebuję średniej 4,5. Cóż, bez wf na
horyzoncie i łaciny, to nie powinno być trudne. Nic więcej tylko się starać.
Nauczyć się samodyscypliny, wyrobić w sobie pozytywne nawyki i dążyć do celów.
Nie poddawać się, nawet jeśli pojawi się taki skurwysyn, który potrafi za
jednym zamachem zniszczyć wszystko, na co pracowało się przez ponad 20 lat
życia. Należy doceniać to, co mamy. Nie oglądać się za siebie, bo choć to
bolesne, rozpamiętywanie tego nic nam nie da. Kompletnie nic. Stawiać sobie
wymagania. Celować w księżyc, bo nawet jeśli nie uda nam się go zdobyć, to i
tak możemy wylądować między gwiazdami i sami zabłyszczeć. Ta wizja jest bardzo
przekonująca, budująca, podtrzymująca na duchu. A mimo to, czekam, aż ściągnie
mi się kolejny odcinek jednego z moich ulubionych polskich seriali (a mam je
tylko dwa – Prawo Agaty i Na dobre i na złe). W każdym razie, nie zaszkodzi
kolejny raz spróbować. A nuż (widelec) tym razem się uda.
Wrzucę
cały ten akapit na Consider Your Life. Może już za rok mogłabym zrezygnować z
prowadzenia rozwojowego bloga, podobnie jak to zrobiło kilka znanych
rozwojowych bloggerek. Chciałabym. Muszę to sobie udowodnić i bardziej się
starać, realizować, rozwijać. Coś mnie złapało na synonimizowanie. Dam sobie
radę. Jestem silna.
TSA – Spóźnione pytania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz