Tak sobie przeglądam swoje wpisy. Tylko 22 strony
zapisane od moich urodzin. To bardzo mało. Mam nadzieję to nadrobić, pozostaje
mi tylko działać w tym kierunku.
Tylko
aby pisać, trzeba mieć o czym. Coś musi się dziać. Bo przecież nie wyimaginuję
sobie zgranej paczki przyjaciół i przygód razem przeżywanych. Miejsce na takie
historie znajduje się w innych plikach ;), a nie tutaj.
Właśnie
dogaduję się z A. – pyta, o której przyjadę. Cóż, będę w mieście po 8, bo
innego dojazdu nie mam, a nie zapowiada się bratu, czy tacie taki wypad, by
mnie podrzucić po drodze.
Może
wyjdę na wredną, ale oto zaczyna się rok akademicki i proszę bardzo – mam o
czym rozmawiać z A. Przydałoby się nabrać trochę dystansu do takich osób. Tylko
ciekawe, czy za miesiąc, wciąż będę pamiętała o tej myśli. To dziwne, jak w
pewnych względach nie potrafię o czymś zapomnieć, czegoś przetrawić, a inne
rzeczy całkowicie mi umykają i gdyby nie zapis ich w dzienniku, to już nigdy
bym nie zwróciła na to uwagi? A. przyjeżdża o tej samej godzinie, ale idzie do
siostry – ze mną spotka się dopiero po 9, czyli tuż przed zajęciami. Ok., nie
potrzebuję niańki, ale może byśmy pogadały, skoro nie widziałyśmy się całe
wakacje? Nie, nie ma takiej potrzeby. Przecież ja jestem tylko kimś, kto się
przypomina, gdy czegoś potrzeba.
Właśnie
ładuję sobie mp4. Będę się mogła jutro od wszystkiego odciąć. Boże, dziękuję Ci
za muzykę.
Powoli przygotowuję się do roku akademickiego. Tutaj małe
zakupy (sweter, jeansy, bielizna), tutaj małe porządki na biurku, a jutro
planuję zrobić porządek w szafie. To dopiero wyzwanie ;). Do 1 października
jestem nastrojona tak pozytywnie, jak to tylko możliwe. Wreszcie będę spędzała
więcej czasu poza domem, może wreszcie spotkam się z chłopakiem, z którym
piszemy na gg (uczęszcza na tę samą uczelnię), Samorząd Studencki – cóż, lubię
tych ludzi. A nauka w tej chwili nie wydaje mi się jakaś straszna, wręcz
przeciwnie, nie mogę się doczekać. Zastanawiam się czy trudno będzie na scsie,
jakie lektury będziemy omawiać na zajęciach z pozytywizmu i modernizmu. Specjalistyczne zajęcia z dr. A. zapowiadają
się ciekawie. Mam nadzieję, za dwa miesiące mieć to samo podejście, co dziś.
Głód wiedzy, optymizm.
Chcę
nad sobą pracować, stać się najlepszą wersją siebie. Być dla rodziców powodem
do dumy, odciążyć nas trochę i mieć stypendium naukowe. Wierzę, że wszystko
jest możliwe.
Jestem ciekawa, czy uda mi się napisać spójny tekst.
Pisać, bez przerwy na facebooka, czy po to by „sprawdzić” coś innego. Powinno
mi się to udać, bo nie wydaje mi się, by ten wpis miałby liczyć tony słów.
Wiele się dziś przecież nie wydarzyło. Dzień jak co dzień w te wakacje. No
prawie, bo jakoś dano mi dzisiaj pospać do 9 (wczoraj do jedenastej oglądałam
premierowe dwa odcinki Grey’s Anatomy – O.M.G.!), umyłam się, zeszłam na dół,
oczywiście przywitała mnie Perła merdająca swoim czarnym ogonem. Zjadłam jakieś
śniadanie i zeszłam do sklepu. Dziś nie miałam co tam sprzątać, tylko kilka
rzeczy odstawiłam na miejsca. Głównie to buszowałam w sieci. Ah, pisałam
jeszcze z D., myślałam, że uda mi się ją jutro wyciągnąć do kina, ale niestety.
Może w to miejsce, uda nam się spotkać w piątek – to wszystko zależy od tego,
jak będzie miała zajęcia. Ja w piątek kończę niby o 15, ale wiadomo – pierwszy tydzień,
jest zawsze lajtowy. Zamknęłam sklep o 14, pomagałam mamie z obiadem, dość
długo siedziałyśmy w kuchni. Chyba dopiero po 16 wróciłam do pokoju, oczywiście
na komputer. O 20 zaniosłyśmy z mamą psiaka do kotłowni. Coś mi się wydaje, że
już niedługo będzie ona spała w domu, już słyszę wrzaski młodszego Braciaka na
tę rewelację. Nie wiem, co on czuje do Perły. Posprzątałam trochę w pokoju,
pozmywałam naczynia w kuchni i poszłam się umyć. Teraz siedzę i sobie ględzę
przed laptopem. Oto mój dzień.
Naszła
mnie dziś przykra refleksja, że znowu sobie odpuściłam. Nawet nie tknęłam
angielskiego przez wakacje (a okazało się teraz, że angielski będę miała z inną
lektorką, jestem ciekawa, co to za kobieta…), nie czytałam za dużo, nie
oglądałam filmów z „obowiązkowej” listy. Trochę ćwiczyłam, ale moja waga nie
drgnęła. Już miałam się nad sobą użalać, ale doszłam do słusznego wniosku, że
nic mi to nie da. Odmóżdżyłam się przez wakacje, po tym, co stało się w
kwietniu to całkiem zrozumiałe i w ogóle. Mogłabym zrzucić winę na Internet –
fb, kwejka, czy inne demotywatory albo seriale. To także nic mi nie da. Już
tyle razy zaczynałam swoją idealną ścieżkę, że mogę to zrobić po raz kolejny. A
na szali jest wiele – moje życie, bo z tą otyłością, to długo nie pociągnę,
moja pewność siebie, moja pisarska przyszłość (tylko Najwyższy wie, jak bardzo
tego pragnę), firma, ale chyba powinna być na pierwszym miejscu, no i moje
stypendium naukowe, do którego potrzebuję średniej 4,5. Cóż, bez wf na
horyzoncie i łaciny, to nie powinno być trudne. Nic więcej tylko się starać.
Nauczyć się samodyscypliny, wyrobić w sobie pozytywne nawyki i dążyć do celów.
Nie poddawać się, nawet jeśli pojawi się taki skurwysyn, który potrafi za
jednym zamachem zniszczyć wszystko, na co pracowało się przez ponad 20 lat
życia. Należy doceniać to, co mamy. Nie oglądać się za siebie, bo choć to
bolesne, rozpamiętywanie tego nic nam nie da. Kompletnie nic. Stawiać sobie
wymagania. Celować w księżyc, bo nawet jeśli nie uda nam się go zdobyć, to i
tak możemy wylądować między gwiazdami i sami zabłyszczeć. Ta wizja jest bardzo
przekonująca, budująca, podtrzymująca na duchu. A mimo to, czekam, aż ściągnie
mi się kolejny odcinek jednego z moich ulubionych polskich seriali (a mam je
tylko dwa – Prawo Agaty i Na dobre i na złe). W każdym razie, nie zaszkodzi
kolejny raz spróbować. A nuż (widelec) tym razem się uda.
Wrzucę
cały ten akapit na Consider Your Life. Może już za rok mogłabym zrezygnować z
prowadzenia rozwojowego bloga, podobnie jak to zrobiło kilka znanych
rozwojowych bloggerek. Chciałabym. Muszę to sobie udowodnić i bardziej się
starać, realizować, rozwijać. Coś mnie złapało na synonimizowanie. Dam sobie
radę. Jestem silna.
Tak
dla odmiany postaram się skoncentrować na tyle, by móc sklecić kilka sensownych
słów do pamiętnika. Albo do dziennika. A myślałam, że już zdecydowałam się na
konkretną nazwę, możliwe też, że to zrobiłam, ale po prostu o tym nie pamiętam.
Jakkolwiek.
Jestem
trochę zmęczona, jest już po 10, czekam aż zwolni się łazienka. Dzisiaj cały
dzień sprzątałam w sklepie, bo w końcu w przyszłym tygodniu wyruszam na
uczelnię i już nie będę miała tyle czasu – więc zrobię sobie taki plan, że w
soboty będę sprzątać. A w tygodniu będę mogła się zaszyć tam z książką.
Ah,
no i tak a propos uczelni, to mam już plan! Poniedziałki wolne, jedynym dniem,
gdzie muszę być na uczelni o 8 jest środa i język angielski. I to mnie wkurza,
bo znowu się będę spóźniać. Niby kilka minut, ale zawsze coś. Eh. W każdym
razie, muszę się przyłożyć do tego angielskiego – serialu już oglądam bez
napisów. I tak myślę, że jakieś 90 do 95% treści rozumiem zupełnie
bezproblemowo.
Zastanawiam
się, kto jest gorszy. Czy osoby, które non stop wysyłają wiadomości i są po
prostu nudni, bo chcą wiedzieć, co robisz w każdej chwili i obrażają się, jeśli
nie odpiszesz im w ciągu 5 minut, czy też osoby, które piszą do ciebie tylko
wtedy gdy mają w tym jakiś interes. I to i to mnie bardzo denerwuje, aż tak, że
zaciskam dłonie w pięści z nadchodzącą ochotą, by przywalić takim ludziom. Na
szczęście, o czym już wspominałam, jestem mistrzynią w hamowaniu swoich odruchów.
Jakby ludzie nie wiedzieli, że istnieje kompromis pomiędzy jednym a
drugim.Ah, nie napiszę już nic więcej
na ten temat. Powściągam się. Albo po prostu odpuszczam, na dziś.
Nie
wiem czy pisać coś więcej na temat planu, bo przecież może się zmienić. I
pewnie tak będzie. W każdym razie cieszę się, że mamy jakieś zajęcia z panią
Sz., i że scs mamy z opiekunką roku. Zajęć naprawdę nie mogę się doczekać.
Czuję, że jestem pełna zapału do pracy i nauki, że mogę przenosić góry. Choć
raz zająć się czymś, co nie jest klientem, ofertą, przelewem czy widokiem
budynku sklepu… Wiem, wiem, pozytywne myślenie i tak dalej. Ale chciałabym
zmienić swój klimat, chociaż te 4 dni w tygodniu…
Gdy rano zadawałam te pytania swoim kartom – wszystkie związane
z NIM z gimnazjum za każdym razem odpowiedź brzmiała: TAK. Czy to ON jest tym,
kogo spotkam ze te dwa miesiące (mam tu na myśli wynik innej wróżby)? TAK. Czy
to będzie prawdziwa miłość? TAK. Przy pytaniu czy wyjdę za NIEGO za mąż, karta,
która oznaczała TAK wypadła na wierzch, zanim w ogóle skończyłam tasować karty.
Dopiero gdy zadałam kartom pytanie czy on teraz o mnie myśli, odpowiedź
brzmiała „nie”, ale karta na „tak” znajdowała się dosłownie tuż za nią. To
wszystko przez to, co mi się śniło dzisiaj – nie tyle ON, co fakt, że z nim
pisałam – o przeszłości i przyszłości. W pewnej chwili sama uwierzyłam, że ten
sen.. to rzeczywistość. Ale nie, życie jest brutalne. Właściwie nie wiem po co
to kolejny raz wałkuję, po co to przeżywam. Ale gdy zadawałam kartom te pytania
(4 czy 5 pytań) i za każdym razem to TAK. A przy ostatnim pytaniu naprawdę
część kart wyleciała mi z ręki – z 9 kier na wierzchu. Więc odłożyłam resztę
kart i uwieczniłam to wszystko na zdjęciu. A teraz maltretuję klawiaturę tym
tematem.
Miałam
też pisać o czymś zgoła innym… Perła, Ciułała – nieważne jak ją nazywamy, stała
się częścią rodziny. Nawet tata, który nie chciał nigdy zwierząt w domu i
głośno o tym mówił (wyjątkiem były rybki), ostatnio gdy jest w kuchni z Ciułałą
rzuca jej coś do jedzenia. Albo gdy siedzi przy biurku ma spuszczoną rękę i
bawi się z Perłą, która przy nim siedzi. Babcia, również niezbyt wielka
miłośniczka zwierząt w domu bierze ją na kolana i dokarmia ciastem. Dziś
Perełka zawędrowała nawet do nas, na piętro… Ona jest tak uparta i wyszczekana,
że po prostu musi się nazywać D******.
Sobotni
wieczór, a ja siedzę sama w pokoju (siostra na urodzinach koleżanki),
rozpamiętuję przeszłość i piję piwo. A np. mogłabym tu siedzieć ze swoim
ukochanym, albo być u niego na weekend. Albo jeszcze lepiej – spędzać czas z
nim i z przyjaciółmi w jakiejś knajpie czy klubie. Ale nie użalam się nad sobą,
cieszę się tym co mam, a co. ;)