Ja
wiem, że każdy ma swoje problemy. Nie urodził się taki człowiek, który ma
wszystko. Szczęśliwy jest ten, kto potrafi docenić, kto potrafi być wdzięczny
za to, co już ma. Ja mam wiele. Rodzinkę. Równie kochaną co wkurzającą ;).
Zdrowie, a przynajmniej dwie nogi, dwie ręce i działającą głowę. Podobno ładny,
„radiowy” głos. Dom, własny pokój, firmę. Studia, trochę znajomych. Zamiast
narzekać powinnam to doceniać i doceniam. Widzę, o ile trudniejszą sytuację ma
A.. Widzę w TV, tych tragicznie otyłych ludzi, którzy nic koło siebie nie
zrobią. I doceniam to, co mam. Doceniam siebie.
Ale, musi być „ale”, zawsze jest ta rysa
na szkle jak w piosence Urszuli. Jestem sama. A nie chcę być. Rozglądam się,
cholera, rozglądam. Tyle jest brzydszych, grubszych czy głupszych dziewczyn ode
mnie, które kogoś mają. Może dlatego, że są lepszymi ludźmi ode mnie? Hahahaha.
Ci źli to dopiero potrafią się w życiu urządzić. Jak koleżanka z LO, która
(skądinąd młodszemu) chłopakowi potrafiła grozić, że się zabije, jeśli on do
niej nie wróci. Ja aż taką desperatką nie jestem. Pff. W ogóle nie jestem
desperatką.
Próbowałam, tak, próbowałam, na tych
wszystkich portalach, na tej całej czaterii. Ale jestem rakiem, mam talent do
wycofywania się. Więc wycofuję się zanim jeszcze dojdzie do spotkania. Zresztą,
jak można szukać sobie kogoś w ten sposób, jeśli nie jest się do tego
przekonanym? Ja nie jestem. Skoro przez ponad 22 lata nie spotkałam swojej „bratniej
duszy”, to niby dlaczego miałabym ją spotkać na cholernym czacie? Ha.
Powoli staję się mistrzynią w wymyślaniu,
ba, przeżywaniu scenek. A to, spotykam sobie kogoś, gdy jestem z dziewczynami
na pizzy. A to napotykam się na D. z gimnazjum… A to po prostu leżę w ramionach
faceta „bez twarzy”, ale czuję się tak super bezpiecznie. Jak można tęsknić za
czymś, czego się nie zaznało?
Może bym tak wróciła na ziemię. Rano pani
doktor przypomniała mi o ogromie pracy, jaka czeka mnie przy licencjacie.
Rozmawiałam z nią na zajęciach prawie godzinę. A. nie poświęciła tak dużo
czasu, czy dlatego, że A. nie miała nic do powiedzenia, czy też brakło weny
pani doktor, nie wiem. Te rozmowy z nią o pracy, są naprawdę dobre. Rozjaśnia
mi się w głowie, nawet nabieram takiej energii, by usiąść przy pracy i
posprawdzać, przeanalizować to, o czym rozmawiałyśmy. Dziś miała dobry humor,
dobrze się z nią rozmawiało. Myślę, że jestem zadowolona, że dobrze trafiłam
(trafiłyśmy, my wszystkie) na promotorkę. Co prawda nie zawsze zachowuje się w
porządku, ale chyba można to przecierpieć, jeśli ma się pewność, że dobrze nas
prowadzi. Tak myślę. Czy będę tak myślała, gdy następnym razem z czymś
wyskoczy? Eh. Nie ma normalnych ludzi;).
Po seminarium miałyśmy (na zajęciach
dzisiaj byłam tylko ja i A.) 4,5 cudownych godzin z gramatyką i stylistyką
historyczną. Na koniec to już zlewały mi się schematy na tablicy. Głowę mi
rozsadzało od tych palatalizacji, aorystów, imperfectów,
słowiańsko-starocerkiewnych deklinacji…
Nie wiem czy będę kontynuować studia.
Chciałabym, uwielbiam to robić, odkrywać, analizować, dowiadywać się nowych
rzeczy. Tyle tylko, że boję się planować. Skąd ja wiem, co przyniesie jutro, a
co dopiero myśleć o następnym roku. Pomyślałam sobie jednak, że warto sobie
zostawić furtkę. A żeby to zrobić, muszę z siebie dać wszystko, a nawet więcej.
Zdobyć jak najwyższą średnią, napisać pracę lepiej niż umiem, obronić się na 5.
Zrobić wszystko, dać z siebie więcej niż myślę, że mnie stać.
Lol, pierwszy semestr najniższa średnia –
3,97. Drugi semestr 4,12 trzeci semestr 4,13, czwarty 4,71. Tendencja
wzrostowa, hahaha. Nic, tylko utrzymać ten wzrost. Przedmioty, poza historyczną
gramatyką nie są złe. Trochę gorzej z wykładowcami. Ale myślę, że potrafię
wyciągnąć wysoką średnią, potrafię zdobyć świetne wyniki.
Z literatury dla dzieci i młodzieży nie
powinno to być takie trudne. Zaczęłam dziś czytać „Księżniczkę” Urbanowskiej.
Zajęcia jakoś dziś też zleciały, pomimo, że były do 18.
Piszę prawie godzinę. Za dużo było tego
dzisiaj, myślę bardzo wolno. A właściwie, to już wcale nie myślę. Włączyłam
sobie folder z muzyką „soft pop” i odpływam z Lady Antebellum, Hurts, Ellie
Goulding, Alyssą Reid…
Nikt z nas nie wie, co przyniesie jutro, dlatego trzeba się skupiać na tym co jest tu i teraz.
OdpowiedzUsuńCo do faceta... każda rzecz ma swój czas. Ja sama dopiero niedawno kogoś poznałam, a mam na karku 20 lat. Nie mam pojęcia, czy będzie z tego coś więcej. Wszystko póki co wskazuje na to, że tak, ale co on tak na prawdę o tym wszystkim myśli kryje się cały czas w środku, także... czas pokaże. Fakt, że trzeba się tutaj wykazać niesamowitą cierpliwością, co czasem przerasta. Mnie przynajmniej przerastało bardzo często, bo momentami traciłam wiare w poznanie kogokolwiek, ale nie wolno w to wierzyć :)
Wiesz, mam koleżankę w podobnej sytuacji do Twojej - też nie ma faceta i szuka go. Na siłę, na portalach itp. Ale... moim zdaniem jest zbyt wybredna - a bo ten za niski, ten coś nie tak powiedział, a tamten lubi to i tamto - na bank do siebie nie pasują. SZOK.
OdpowiedzUsuńFakt, że sama nie leciałam nigdy na przeciętniaków i każdy kto mi się podobał, był w pewnym sensie odmieńcem. :P
Wiesz, moim zdaniem nie ma co szukać, Twój książę z bajki sam spadnie Ci pod nogi i to w momencie, gdy nie będziesz się tego spodziewać. Mówię Ci! :)
A co do studiów - też się zastanawiam czy iść dalej... Z jednej strony jestem zmęczona, z drugiej - lubię to zmęczenie...