Byłam dzisiaj w Łodzi. Pojechałam z braćmi po towar.
Akurat tak wyszło, że przejeżdżaliśmy obok bloku w którym mieszkałam, z daleka
widziałam swoją starą uczelnię. Ale chyba jakoś o tym nie myślałam poważniej –
nie wspominałam tego jako porażki. Nie, nawet przez moment nie miałam ponurych
myśli. Raczej cieszyłam się, że taki ładny dzień, a ja jestem z braćmi na
wyjeździe – powiedziałam do nich coś takiego, że „dzieciaki zrobiły sobie wypad”.
Ale jakie z nas dzieciaki? Starszy Braciak kierował autem, ja musiałam wypłacić
pieniądze z konta, młodszy brat prowadził mnie do biura. A towar pakowaliśmy do
samochodu we trójkę. To był trochę zwariowany, ale dobry dzień. Po południu,
gdy byłam w pracy zrobiłam porządek z tym, z czym był największy problem. Ale
niestety już do porządków w pokoju nie miałam głowy. Zresztą ostatnio w pokoju
to tylko siedzę w niedzielę (akurat nie wczorajszą, bo była wystawa w ….., jak
w każdy ostatni weekend sierpnia), przychodzę tylko po to by trochę poszperać w
sieci i zaraz iść spać. Wstaję ok. 8 i znów do 18 mnie nie ma. A dziś to
wyszłam z pracy jeszcze później – bo była już chyba 19.30. Jakoś tak wciągnęło
mnie to sprzątanie i układanie tych pierdów w komodzie. Lubię robić takie
rzeczy – porządki, segregację. Mam na coś wpływ. Eh, kończę swoje gryzmoły,
przecież nie jestem fascynującą Miley Cyrus świecącą bielizną i niedwuznacznym
zachowaniem na VMA. Cóż.
poniedziałek, 26 sierpnia 2013
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Archiwum
-
►
2014
(47)
- ► października (6)
-
▼
2013
(181)
- ► października (8)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz